Apokalipsa.
Byłam chora, była poprawa, jest nawrót. Siedem osób, czyli cała rodzina, nadal siedzi plackiem w domach ze zdiagnozowaną mykoplazmozą :D Brzmi egzotycznie - chociaż raz wiadomo, co nam dolega. Ja nie wiem, XXI wiek, a diagnostyka po prostu nie żyje. Chyba nigdy nie miałam przy okazji choroby zrobionego wymazu. Teraz też dowiedzieliśmy się, co zacz, wyłącznie dlatego, że siostrzenica była w szpitalu i MUSIELI zrobić badanie krwi. Przy czym na tę bakterię badanie robi wyłącznie, uwaga, Sanepid. A w międzyczasie oczywiście leczą w ciemno.
XXI wiek...!!!!
W związku z czym drugi tydzień pielęgnuję domową klaustrofobię i zdążyłam już:
- zachorować pięciokrotnie na depresję
- przemyśleć całe swoje życie, z bardzo różnymi wnioskami
- przeczytać cały Świat Kobiety, Mój Piękny Ogród, pół Sapkowskiego i chyba pięćdziesiąt razy każdy post na fb
- zapoznać się z całą ramówką telewizji, łącznie z obejrzeniem trzech odcinków Ojca Mateusza i trzykrotnie tego samego odcinka Mai W Ogrodzie
- stworzyć całodobową gorącą linię z przyjaciółmi (całodobową, ponieważ w sobotę na ten przykład nie spałam do 4 rano, więc trochę mi się nudziło - niektórym najwyraźniej nudziło się solidarnie :D)
- w międzyczasie oczywiście umęczyć się gorączką, kaszlem i strumieniami potu przy każdym ruchu. Jak tak dalej pójdzie, to wypocę i wypluję się ze wszystkich toksyn, chociaż tyle dobrego ;P
A wczoraj miałam dzień smutku dla świata. Poranek rozpoczęłam, płacząc nad losem porzuconych papug. Wiedzieliście, jakie one są mądre? I że łączą się w pary na całe życie? Więc gdy ktoś sobie kupuje taką papugę, musi liczyć się z tym, że ona go pokocha jak partnera. I jak o partnera będzie zazdrosna, a wtedy w złości czy bólu porzucenia potrafi wyrwać sobie wszystkie pióra...
To był bardzo przykry program, wzruszający, ale obnażający ludzką naturę, która rości sobie prawo do kupowania czyjegoś życia, po czym pozbywa się cichcem problemu - w przepełnionym przytułku dla niechcianych zwierząt.
Drugi smutek nadszedł z kolejnym programem, o spustoszeniach, jakie powoduje intensywne rolnictwo. Podsumowanie nie było wesołe. W Indiach np. sztuczne nawozy tak zubożyły glebę, że wielu rolników bankrutuje i odbiera sobie życie. Jeden społecznik-entuzjasta podjął się edukacji miejscowych w kwestiach bioróżnorodności, płodozmianu i naturalnych metod wzbogacania ziemi. Efekty tego nauczania są spektakularne - odkąd zamiast monokultur rolnicy zaczęli uprawiać wiele gatunków roślin, które nawzajem na siebie wpływają i odżywiają podłoże bez konieczności używania chemii, ich pola po prostu oddychają z ulgą. Niestety lobby nawozowe zamierza lub właśnie wytacza edukatorowi proces - o działanie utrudniające zapobieganie głodowi w kraju (!).
Z kolei lobby pestycydowe twierdzi, że to absolutny przypadek, iż w miejscach używania przez rolników ich pestycydu obecnie zachorowalność na raka prostaty wzrosła o 70% w stosunku do miejsc nieskażonych. A już na pewno dużym nadużyciem i wyolbrzymieniem jest wiązanie tego faktu z tym akurat środkiem ochrony roślin, ponieważ rak rozwija się wszędzie. Przypomina mi to trochę film " Erin Brockovich", a nawet "Wierny ogrodnik" - tam było z kolei o lobby farmaceutycznym, które zresztą przecież nadal ma się świetnie...
Potem obejrzałam jeszcze program o intensywnej hodowli zwierząt. Małe kurczęta tłoczą się w ciasnych klatkach, a zanim zdążą im się rozwinąć organy wewnętrzne - idą na ubój. Świnie mają miejsce tylko na siebie, a pod sobą dziurę w ziemi, w
którą zbiera się odchody. Prosiętom obcina się ogony, żeby nie
odgryzały ich sąsiednim zwierzętom, które zad mają niemal w ich pyskach. Pokazywano drastyczne zdjęcie świni, która trzyma smutny, zakrwawiony ryjek na prętach klatki.
A na drugim biegunie - wolny rolnik i hodowca, którego krowy codziennie wypasane są na pięknie zielonych zboczach, klepane i głaskane z szacunkiem.
Na koniec przeczytałam o świństwach, które znajdują się w żywności - frytek z McDonalda już raczej nie tknę, nie sądziłam, że może tam być coś więcej niż - choćby nawet podły - olej, ziemniak i sól. A jednak może, i to sporo...
Co mnie jednak przeraziło - że chyba czas przestać jeść w ogóle. Nawet łosoś, dla mnie synonim zdrowia, jest w większości przypadków barwiony... I najgorsze, że my się na to wszystko - nawet nieświadomie - godzimy...
Dół na maksa, co z tym światem, jak żyć.
I ja na to wszystko mam jeszcze PMS!