30 czerwca 2013

Przerwa

Ogłaszam chwilową przerwę. Nie wiem, ile potrwa, pewnie trochę, chociaż już tyle razy się podnosiłam z takich rzeczy i zaczynałam pisać, że jest wielce prawdopodobne, iż tym razem również tak będzie. Po prostu muszę wstać po upadku z bardzo wysokiej góry, z mojego Everestu, z mojego szczytu marzeń, więc to mi zajmie jakiś czas. Wrócę, trzymajcie się. I wróćcie tu też ;)

14 czerwca 2013

Hula hop

Gdy nie masz humoru, gdy wszystko się sypie, a życie wydaje się smutne, bezpłciowe i popaprane - IDŹ NA FESTYN PRZEDSZKOLNY.
Gdy wszystko jest w porządku - TEŻ IDŹ.

:D Przysięgam, dawno się tak nie ubawiłam. Miałam robić za fotografa i kamerzystę, niestety wyszło mi to bardzo nieprofesjonalnie, mianowicie każdy filmik nosi znamiona padaczki i wzbogacony jest o podejrzane efekty dźwiękowe, coś jakby ktoś chorował na koklusz, się dusił albo przynajmniej krztusił porządnie. Gdy na scenie pojawiły się dzieciaki przebrane za żaby, mój siostrzeniec drobiący nóżkami jako chmurka i kolega, również drobiący, ale jako przeganiający go wiatr, a nade wszystko - chłopiec w stroju bociana, który miał kuper z wypchanej czarnej folii, wyglądający wypisz wymaluj jak odwłok pszczoły - zaniemogłam zupełnie, a aparat prawie mi się wymsknął z rąk. Jednak najlepsze miało dopiero nastąpić, mianowicie TANIEC BORA BORA. Dla niewtajemniczonych przykładowy filmik TU - w naszym przedszkolu układ taneczny był podobny, natomiast wykonanie o niebo lepsze, bo w znacznie większej ilości tancerzy i większym przekroju wiekowym, czyli wyobraźcie sobie, co tam się działo :D Twardo nagrywałam, ale łzy mi ciekły po policzkach ze śmiechu, gdy usiłowałam powstrzymać chociaż regularne drgawki. Rewelacja :D

Po występie natomiast zostałam wmanewrowana w obsługę loterii. Losie! Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek zaproponował Wam taką fuchę - nie bierzcie! Co tam się działo... 200 fantów do wydania, kolejki z kilku stron, totalny chaos, dzieciaki zadowolone z wyniku losowania, dzieciaki niezadowolone z wyniku losowania, dzieciaki obrażone na wynik losowania i cały świat, wariactwo totalne, a ja na dodatek głodna jak nigdy w życiu, więc jak wróciłam do domu, to każde zdanie, które ktoś do mnie wypowiedział, trawiłam 5 minut :D Ale to było takie pozytywne zmulenie, które zresztą zostało mi jakoś aż do teraz. Jednak o tym, dlaczego, może innym razem, tymczasem robię razem z biedronką hopsasa i zaczynam się cieszyć z weekendu :)

2 czerwca 2013

Czas czas czas

Czas przyspieszył z nieprawdopodobną mocą. Ledwo jestem w stanie pogrupować myśli, nie wspominając o wyspaniu się. Z jednej strony ta intensywność jest dobra, ale z drugiej... no staję się stara, do cholery ;)

Sto lat temu, czyli 18 maja byłam na Nocy Muzeów. Z moją sis miałyśmy ambitny plan obejrzenia Muzeum Narodowego, Archeologicznego, Etnograficznego i Ratusza. Można powiedzieć, że zrealizowałyśmy go w 25% - dotarłyśmy bowiem do Narodowego i... już tam zostałyśmy ;) Po 4,5 h nie wiedziałyśmy, jak się nazywamy, a i tak nie dałyśmy rady obejrzeć wszystkiego. Oczywiście można to było zrobić szybciej (znajomi przeszli wszystko w 3h), ale my zabawiłyśmy się w koneserki sztuki, wychodząc z założenia, że nie trzeba być znawcą, by mieć prawo do interpretacji. Bardzo wiele - zdumiewająco wiele -  obrazów nas wręcz zachwyciło, np. bardzo ciekawe współczesne prace Tchórzewskiego czy genialnie "oświetlona" twórczość Podkowińskiego i Pankiewicza. Jeśli jednak macie zamiar sprawdzić je teraz w internecie, zapewniam - żadne pośrednie narzędzie nie odda ich wymowy tak dobrze, jak obejrzenie na żywo. Tylko oko w oko z obrazem można tak naprawdę powiedzieć, że się go widziało, co więcej - są takie obrazy, które można by uznać za nudne, wtórne lub zwyczajnie brzydkie, lecz gdy się widzi każde misterne muśnięcie pędzla, całość nabiera nowego znaczenia, nowego charakteru. Moich ukochanych impresjonistów wystawiono niestety zdecydowanie za mało, ale bogactwo innych nurtów ten jeden niedostatek stanowczo wynagrodziło. Zwłaszcza że muzeum nocą ma jakąś niesamowitą energię, magnetycznie wciąga, a spora (chociaż nie powodująca tłoku) ilość ludzi sprawia, że każdy czuje się swobodniej niż wtedy, kiedy jest poza kustoszem jedynym gościem.

A tak poza tym to imprezy, imprezy, imprezy... W któryś czwartek (już nawet się gubię w rachubach) po latach znalazłam się na Juwenaliach. Byłoby zacnie, bo i kiełbasa sporych rozmiarów, i piwo zimne, i studenci mili dla oka, gdyby nie drobny fakt, że temperatura spadła chyba do 10 stopni, a Brodka, na którą czekali wszyscy, wyszła na scenę dopiero o wpół pierwszej. Starość nasza dała o sobie znać i żeśmy się z dziewczętami zwinęły, co by nazajutrz w pracy nie zejść konkretnie, tylko tak trochę.

Oprócz tego podskakiwałam jak małe dziecko w tulipanach, które rozrzucono przed poznańską Operą (idea całkowicie darmowa, wykorzystano bowiem przekwitnięte kwiaty, które i tak by się zmarnowały), piłam w knajpie z marynarzami, grillowałam w burzy z najlepszą ekipą na świecie, grałam w Magię i Miecz (wygrałam!!! :D) i uczyłam się robić sushi :D No dobra, najtrudniejszy punkt programu, czyli ryż, był już gotowy, ale zwijałam samodzielnie i wyszło pycha :)

A! i podczas kupowania piwa w Żabce oraz wina w Biedronce musiałam pokazać dowód. Czyli w sumie nie muszę się martwić upływem czasu - i tak mam przecież 10 lat mniej :)

P.S. A wiecie, jakie jest najdłuższe słowo na świecie? Ja też nie :D Ale niezwykle mi się podoba przytoczony w biografii Pałkiewicza, wybitnego polskiego podróżnika, niemiecki 62-literowy wyraz:
"Hottentottenstottertrottelmutterbeutelrattenlattengitterkofferattentäter", oznaczający "zabójca hotentockiej matki głupka i jąkały, umieszczony w kufrze z plecionki przeznaczonym do przechowywania schwytanych kangurów".
Czyż to nie piękne? :D

by A.W.