31 stycznia 2016

Niebo i ziemia

BBC Earth. Chryste, jak ja bym chciała TAM PRACOWAĆ! Robią programy przyrodnicze niczym thrillery z elementami s-f! Nie mam pojęcia, jakim sposobem w ogóle kręci się takie filmy. Kamera podąża za zwierzętami, jakby była do nich przyklejona, a jednocześnie widok wcale nie jest z perspektywy zwierzęcia, czyli przyklejona jednak nie jest. Jak? No jak...?? Jak to się filmuje?? Z góry to pewnie z drona czy inszego ustrojstwa, ale żeby kręcić dynamiczne sceny, na dodatek MAKRO, jakby były wyreżyserowane i zagrane przez zwierzęta często wielkości centymetra... NO JAK??

Jakiś czas temu oglądałam dokument o trudnym życiu braci mniejszych w mieście. Centymetrowy pajączek w ujęciu makro wygląda całkiem słodko, jak maskotka, takie połączenie wyraka i gremlina przed przeobrażeniem ;) I ten pajączek w mieście ma przerąbane. Bo polując wieczorem na skrzyżowaniu ulic jest zależny od... świateł. Jak kierowca :D Tylko on niestety nie wie, że kolor czerwony oznacza stop. I w tym kolorze ma tak zaburzone poczucie odległości, że podczas natarcia na potencjalną ofiarę chybia jakby miał zeza. Po zmianie światła na zielone - skacze perfekcyjnie i zabija bez trudu.
Z kolei akcja z jelonkiem rogaczem przyprawia o ciarki! Biedak ląduje na ulicy, usiłuje przedrzeć się przez kocioł ludzkich stóp, miota się rozpaczliwie, w końcu dociera w bardziej zaciszne miejsce...
... i nagle czuje oddech żądnej ofiar wrony... Przykuca struchlały, gdy wrona penetruje otoczenie, po chwili pełznie niemalże, by tylko ukryć się za załomem, w jakimkolwiek miejscu, byle móc chwilę rozejrzeć się i pomyśleć, co dalej... Wchodzi na rusztowanie i czeka, wisząc na belce, prawie słychać jego przyspieszony oddech, kiedy wrona zbliża się, stąpając powoli jak kat i wsuwając głowę między pręty... Znajdzie czy nie znajdzie? ... odchodzi, lecz jelonek po chwili ciszy, szeleszcząc odnóżami na stertach śmieci, niezgrabnie przemieszcza się do kolejnej kryjówki; czuje, że to nie koniec rozgrywki. Wsuwa się między worki z ziarnem, przepycha w wypchanej tkaninie i przysiada. Intuicja nie zawodzi, wrona wcale nie odpuszcza. Jelonek czeka na jej ruch, przyklejony do worka, dziób ptaka  pojawia się w tle niczym w rasowym horrorze, nagle odsuwa się i... TRACH! TRACH! jak sztylet dziurawi worek, ziarno leci na posadzkę, wrona posuwa się ze swoją bronią metodycznie centymetr po centymetrze, zaraz przebije gwałtownie bijące serduszko biednego jelonka... Jest tuż obok...
TRACH!...
... ziarno wysypuje się z impetem na nogi ptaka, który, skrzecząc tłumionym przekleństwem, rozpościera skrzydła i odlatuje. Jelonek uratowany! A ja czuję, że ściskałam za niego kciuki tak, że aż pobielały mi palce.

W którymś odcinku pokazywano z kolei, jak wiewiórecznik składował sobie jedzonko na zimę, a inny to podpatrzył i cichcem systematycznie go okradał. Ten gospodarny się pokapował, że mu znika, i zasadzał się na złodzieja tak długo, aż go dopadł. W międzyczasie jeszcze próbował jakoś łagodnie go odgonić, potem z narażeniem życia poszukać innego jedzenia, aż w końcu najwyraźniej się wkurwił i powiedział: dość! idę po sprawiedliwość! Podczas walki obu samców dosłownie wstrzymywałam oddech, kurde, wszystko wyglądało jak spektakl choreograficzny w "Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku". Z figurami godnymi największych mistrzów kung-fu, z precyzyjnymi ciosami dostrzegalnymi jedynie w zwolnionym tempie, a przecież również z dramaturgią prawdziwej walki na śmierć i życie.

Zdjęcia są po prostu niewiarygodne. Cudowne. Piękne. Porażające. Cholera, genialne. Czuję, że w BBC Earth mogłabym montować filmy nawet ze środka mrowiska (które napawa mnie obrzydzeniem), a i tak byłabym szczęśliwa w takiej robocie :D

24 stycznia 2016

Ja chyba śnię

Zmieniają mi stanowisko w pracy. Nie będę tego tu komentować, bo musiałabym użyć niecenzuralnych słów, i chociaż to w sumie całkiem w moim stylu, to w ogóle szkoda się na ten temat wypowiadać, wystarczy, że dręczy mnie to na co dzień i nie daje spać w nocy. Jest weekend, na dworze uroczo spadł śnieg, upiekłam ciasto, świecą lampki, w uszach gra muzyka. Nie zamierzam więc zakłócać czasu relaksu.

A skoro już przy tym jesteśmy, sądzę, że najwyższa pora na opisanie niektórych moich snów. Gdybym sobie ich nie notowała, na pewno nie umiałabym już odtworzyć żadnego - a i tak mam problem z rozszyfrowaniem po paru miesiącach, co autor miał na myśli, rzucając np. hasło "poćwiartowane zwłoki" albo "Putin". Prawdopodobnie w obu przypadkach coś niezbyt miłego :)

Na tło muzyczne idealnie nadaje się surrealizm. The Coasters "Down in Mexico" - TU

Śniło mi się, że:

1. Biegłam po górach. Dotarłszy na szczyt nie wyhamowałam w porę i zwaliłam się w przepaść, a razem ze mną spadł lis (!) i... pancernik. Tzn. zwierzę, nie okręt, ale to i tak nieco dziwne :)

2. Znów w górach, tym razem uciekałam przed jeleniem, który gonił mnie tak długo, że w panice próbowałam wdrapać się na dach.

3. Przyczepiła się do mnie wiewiórka, pogłaskałam ją, a ona napisała do mnie list w gazecie, w którym wytłumaczyła, że tak naprawdę to jest samcem, pranie oddaje do siostry, i żądała, żebym jej odpisała :D

4. Wzdłuż drogi na postronku  prowadziłam krzyżówkę wielbłąda ze słoniem, ale bardziej wielbłąda, i nadałam mu imię Ildefons.

5. Jakiś facet gwałcił dziewczynę, a ponieważ widziałam, jak wypadła mu z kieszeni strzykawka z narkotykiem, niewiele myśląc chwyciłam ją i wbiłam mu z całej siły w rękę, z premedytacją wpuszczając mu do żyły specyfik wraz z powietrzem, co oczywiście oznaczało rychłą śmierć zbira. Wyrzuty sumienia z powodu tego wyrafinowanego mordu miałam dosłownie chwilę.

6. Zastanawiałam się, czy w śpiączce się śni.

7. Wraz z rodziną i znajomymi byliśmy ekipą Minionków, kiedy świat zaatakował Voldemort. Skryliśmy się w łazience, żeby stamtąd się teleportować, i zaplanowaliśmy, że zostawimy włączone światła w pokojach, aby śmierciożercy myśleli, że jesteśmy w domu, i rzucili się na te pokoje, a my wtedy byśmy już byli daleko. Ale potem pomyślałam, że przecież nie wiadomo, kiedy w takiej sytuacji wrócimy, a jak to światło będzie się tak świecić bardzo długo, to przecież dostaniemy strasznie wysoki rachunek za prąd. Pamiętam to uczucie wewnętrznego rozdarcia. 

8. Byliśmy z rodziną na tarasie wieżowca, i tam napadł na nas rzezimieszek, więc wspólnymi siłami wypchnęliśmy go za barierkę. Wtedy okazało się, że trzyma się z drugiej strony, i nie ma nóg, tylko sam kadłubek, no to mu przydusiłam ręce, żeby odpadł, i faktycznie zleciał, ale na dole odbił się od podłoża, ponieważ był z gumy.

9. Z moim facetem, którym był Petru, znaleźliśmy się na dachu bunkra, który do nas należał. Rósł na nim las, otulony warstwą śniegu, i w tej śnieżnej kołderce znaleźliśmy mopsa i młodą sowę, która potem okazała się być bocianem (tzn. Petru upierał się, że to bocian, miałam inne zdanie, lecz nie chciało mi się kłócić z ignorantem), i której koniecznie pragnęłam zrobić zdjęcie. A że byłam na dachu i na bosaka, kazałam Petru przynieść mi aparat. Wrócił z całą ekipą ludzi, po czym spenetrowaliśmy bunkier, zrozumieliśmy, że jest wyspą na jeziorze, a w wodzie wokół pływa pełno krokodyli i latają komary, i generalnie nie jest zbyt fajnie. Gdy wracaliśmy do bociana, przeciskając się w wodzie po pas poprzez bardzo wąski korytarz pełen książek, nagle wszyscy po prostu zniknęli. Woda też zniknęła, a gdy odgarnęłyśmy z jakąś kobietą książki i meble, znalazłyśmy zapadnię. Wiedziałam, że wszyscy musieli tam wpaść, więc mimo strachu przyczepiłam się jakimś dźwigowym sznurem do ściany i postanowiłam też tam wejść, żeby ich uwolnić. Wokół pałętali się jacyś robotnicy, ale ja czułam, że muszę to zrobić bez ich pomocy, choć dusiłam się z przerażenia. Weszłam na zapadnię, rozejrzałam się z poczuciem, że to może być ostatnie moje spojrzenie na świat, który zostawiałam. Ekspresowo rozliczona z życiem, wzięłam oddech, pomyślałam, że jak Alicja w Krainie Czarów muszę skoczyć w głąb króliczej nory, i wbiłam odważnie nogę, oczyma wyobraźni widząc już siebie lecącą. Prawda była jednak bardziej skomplikowana, tzn. zapadnia się otworzyła, ale pod nią nie znajdowała się dziura, tylko kaseta. Drżącymi rękoma chwyciłam kasetę, przeczuwając, że to będzie klucz do zagadki... i zadzwonił budzik.

10. Nurkowałam, co polegało na tym, że ludzie lali na mnie wodę ze studni. 

10. Cejrowski w peruce opierdalał kogoś po hiszpańsku na jednym wdechu, i nie mogłam się nadziwić, ile słów potrafi powiedzieć, nie oddychając w międzyczasie.

11. Byłam po chorobie, nie miałam włosów i robiłam sobie perukę z liści kapusty. 

Ale nadal uparcie nie analizuję. Niezdrowo jest wiedzieć wszystko.

10 stycznia 2016

Takie tam dziesięć dni

Witojcie w nowym roku! Tak, wiem, że dziś już 10.01 :D Mam jednak szereg usprawiedliwień! Po kolei...

W 2016 weszłam krokiem tanecznym i radosnym. 2015 zakończył się absolutnie wyjątkowo, zwłaszcza że o tym, dokąd wybieram się na Sylwestra, dowiedziałam się nie tradycyjnie dzień, a całe dwa dni wcześniej! Był zatem czas na przygotowanie czegoś zdrowszego niż chipsy. I tak na domówkę u siostry Strzelca wjechało mnóstwo pysznych przekąsek, przyrządzonych przez 12-osobową ekipę. Były dipy: z suszonych pomidorów i drugi z twarożku, zieleniny i oleju arachidowego, były trzy domowe pizze i jabłecznik, było chyba z pięć sałatek, były hot-dogi, grissini... Na samą myśl o tym wszystkim leci mi ślinka, a części nawet nie zdołałam spróbować, w ogóle cała impreza mijała tak ekspresowo, iż dopiero w ostatniej chwili zorientowaliśmy się, że zaraz północ :D Podczas życzeń wylałam, chyba na szczęście, niemal cały kieliszek szampana, obejrzeliśmy wspaniałe fajerwerki, które z ósmego piętra wyglądały niemal tak pięknie jak z mojego dziesiątego ;), po czym zeszliśmy na dół, żeby chłopaki odpaliły swoje. Zanim się ogarnęli, wszyscy wokół już wystrzelali wszystko, co mieli, więc kiedy w końcu na niebie zalśniły nasze ognie, zostały powitane gromkimi okrzykami i oklaskami uszczuplonej bandy wiernych trzech grouppies (cała reszta dawno poszła). Gdy wróciliśmy, okazało się, że... Soplica mi się skończyła :D Co prawda nie miałam jej zbyt wiele, bo tylko ćwiartkę, ale nie przypuszczałam, że tak dobrze mi pójdzie jeszcze w starym roku :D Próbowałam potem pić wiśniową, niestety smakowała marcepanem, którego nie cierpię, zatem właściwie większość Nowego Roku przebyłam o suchym pysku, co mi wcale nie zaszkodziło, ponieważ dzięki temu wyskakałam się sowicie, oczywiście jak zwykle DJ-em będąc, do własnej muzyki :D A tak sobie obiecywałam, że tym razem nie będę robić szopek, przyjmę, co inni włączą... Gdzie tam! alkohol + ja = totalitaryzm muzyczny ;) To jednak nikomu nie przeszkadzało, wszyscy bawili się znakomicie, tak znakomicie, że chwilę przed piątą ze zdziwieniem otwieraliśmy drzwi policji :D To była najbardziej ekspresowa Noc Sylwestrowa w moim życiu. Mnóstwo tańców, radosnego darcia ryja, rozmów o podróżach i doznaniach kulinarnych, czyli wszystko to, co najlepsze. Nietoperz opowiadał znajomym m.in. o naszej wyprawie w Karkonosze sprzed półtora roku, kiedy to wg niego robiłyśmy z Bosską tak dużo zdjęć, jakbyśmy tworzyły na szlaku górskie Google Street View :D Przy tym to się po prostu popłakaliśmy ze śmiechu :D 
Gdy wracaliśmy do domu o 6, wyraziłam ubolewanie i życzenie, by spadło chociaż trochę śniegu. Kiedy obudziłam się o 12, na dworze było już biało :D Czerwona i jej czary :D

Zaliczyłam więc i sanki :) Nie wiem, jak u Was, ale jeszcze przedwczoraj w Poznaniu leżało całkiem sporo białego puchu. Cudownie oglądało się wirujące majestatycznie wielkie płatki i figlarnie wirujące drobinki. 
 
W międzyczasie zdążyłam też nabawić się przeziębienia, to musiał być wirus, ponieważ ubierałam wszędzie podwójne, z przeproszeniem, gacie, ciepłe skarpety itd. Ani razu nie zmarzłam, zatem ktoś mnie ewidentnie zaraził. Po dwóch dniach uwięzienia w łóżku zapadłam na ciężką depresję, klaustrofobię i lęki, na szczęście nim zdążyłam trafić do domu bez klamek, choroba minęła. Czyli poza ekspresową Nocą Sylwestrową miałam też w tym roku najbardziej ekspresowe przeziębienie ;) Inna sprawa, że
przywaliłam organizmowi z grubej rury. Czosnek, imbir, jabłka, miód, Neosine, zero słodyczy, i wściekłe wmawianie sobie zdrowia. Neosine chyba powodowała u mnie nocne haluny, bo słowo daję, takich snów to nawet ja dawno nie miałam, aż ich nie chcę pamiętać, takie dziwne i straszne (chociaż jeden był śmieszny, że w Dreźnie jakieś zbiry mnie chciały okraść, więc biłam ich kijem od miotły), ale dzielnie to znosiłam dla dobra sprawy, ucząc się na trzy egzaminy. Dwa napisałam wczoraj, zaś najtrudniejszy praktyczny zdałam dzisiaj na piątkę. Czwarty zdałam na szóstkę już w grudniu :) Nie znam jeszcze wyników pisemnych, ale raczej na pewno zakończyłam właśnie pierwszy semestr! Kiedy to zleciało?! Tak bym chciała zatrzymać ten pędzący czas, zwłaszcza że trochę mnie przeraża ilość tegorocznych wyzwań... Na początek muszę znaleźć praktyki. A potem je odbyć, nie wiem kiedy... Kwiaciarnie! uwaga, nadchodzę! :D 
Bukiecik stworzony z resztek zatrwianu, ale prawidłowy, bo stoi na łodygach :D
A dzisiaj kolejna Orkiestra, znów ryczę co chwilę, nawet Owsiakowi łzy leciały, gdy oglądał Światełko do Nieba...

Trzymajcie się ciepło w nadchodzącym tygodniu! Na rozgrzewkę, ku pokrzepieniu serc i rozruszaniu ciała mam dla Was naszą sylwestrową przyśpiewkę: Fatboy Slim "Wonderful night" - TU :)