24 kwietnia 2016

Usta milczą, dusza...

Od dwóch dni moim pożywieniem są bite pyry, zupy kremy, wszelkie papki i moczone bułki. (Próbowałam też zjeść Danio, ale się nie da. Jak można dać tyle cukru i syropu do produktu dla dzieci?? To jest ohydne! Nie że słodkie i tyle. Nie. To jest obrzydliwe!) 
W piątek dałam sobie wyrwać ząb. Chyba nie zostanę fanką takich doświadczeń... Pan zrobił mi znieczulenie tak prędko, że przez 10 minut zastanawiałam się, dlaczego coś mi się dzieje z twarzą, czy może uczulenie dostałam?? Dopiero potem ogarnęłam, że tak właśnie działa znieczulenie. Tak dawno już go nie miałam, nawet przy borowaniu, że po prostu zapomniałam objawów :D Ależ to jest debilne, a gdy już mija, to ma się wrażenie, jakby warga była spasła jak po użądleniu pszczoły i że język zaraz sam zwiśnie z pyska pod wpływem grawitacji...
W ogóle śmiesznie było (na początku), ponieważ pani pielęgniarka zapytała mnie "Pierwszy raz u nas jesteś?". No tak, ten mój wygląd... Filozoficznie przewróciłam w duchu oczami i odparłam, że tak, po czym podałam nazwisko i pesel, a wtedy pani skruszonym tonem przyznała: "Bardzo panią przepraszam, chyba się zagalopowałam, pani jest w wieku moich dzieci... Ale tak pani młodo wygląda..." ;)
Chłop jak dąb wyrywał, niestety na dwa podważenia, więc kiedy usłyszałam takie "krrrr" przy pierwszym, to byłam pewna, że mu się ułamał, i oblałam się zimnym potem. Chwilę potem wyciągnął, lecz dla mojego organizmu szok był tak wielki, że potem jeszcze 1,5 godziny nie potrzebowałam lodu do przykładania, wystarczyły moje zlodowaciałe dłonie. 
Ciągle mam opuchliznę, ból przy dotyku i jakieś takie wkurzające uczucie, nie wiem, czy to normalne, mam nadzieję, że się zagoi... Ten ząb chyba bardzo chciał żyć :( Szczerze mówiąc popłakałam się nad jego utratą :D Ale dlatego że miałam PMS! Bo oczywiście na to wszystko dostałam w sobotę okres, ZA WCZEŚNIE. Czy jestem zdziwiona - NIE. Co może mnie zdziwić w ostatnim czasie? Chyba dobre rzeczy :D 

Takie jak np. sprzedanie swojego pierwszego w życiu bukietu :D Tzn. nie że bukiet pierwszy, tylko pierwszy raz sprzedałam bukiet, który zrobiłam ;) I pan sam go wybrał spośród innych, w ogóle go nie naprowadzałam, tylko z cichym wewnętrznym napięciem obserwowałam. Bez nacisków podszedł i poprosił o niego, bo "taki wiosenny" :D 
Sprzedany :))))
A ten też mojego autorstwa :)
Cieszę się, że przynajmniej to ponure przedwiośnie mija. Przyroda pomoże mi teraz przetrwać, chociaż pod względem kwiatowym akurat na zimę nie mogłam narzekać. Ale lepiej mieć więcej niż mniej ;) Jest prześlicznie na świecie, oczywiście abstrahując od zimna (które akurat mi sprzyja, bo w upale z bolesną raną chyba bym się powiesiła). I oczywiście odzywa się już przyczajony szwendacz. Zakochałam się absolutnie w teledysku Julii Pietruchy do piosenki "On my own" (TU) - Wietnam i Laos to też kierunek, o którym śnię, zaraz po Afryce. W ogóle cała płyta jest magiczna! Marzy mi się, by móc, tak jak Julia, pojechać w taką totalną podróż z kimś szalenie bliskim. Podróże bardzo weryfikują każdą znajomość, miłość, każdą relację. Nie potrafiłabym być z kimś, z kim na wyjeździe nie mogłabym się porozumieć. Może to dziwnie zabrzmi, uzależnianie powodzenia związku od czegoś takiego, ale no cóż, widać jestem psychiczna, po latach doświadczeń dla mnie to jedna z ważniejszych wartości. Oczywiście zaraz po porozumieniu na co dzień ;) 

Posłuchajcie sobie jeszcze Julii TU, pobujajcie się na wodzie, poczujcie słońce, pooglądacie wiosnę. A ja idę zjeść kleik ryżowy dla niemowląt, pycha...














17 kwietnia 2016

Wytrzymałość materiału

Bardzo zgorzkniałam ostatnio. Złożyło się na to wiele elementów, ale i tak nie sądziłam, że w kilka miesięcy można doprowadzić się do takiego stanu. Nawet Bosska zażądała, żebym częściej chodziła do kwiaciarni, bo tylko po niej wracam radosna. I to prawda, nie wyobrażam sobie, co zrobię, gdy skończy się szkoła, a to przecież już niedługo. I niby wiele się dzieje, nie nadążam za swoim życiem, tygodnie mijają w tempie antylopy spierdalającej przed lwem, ale to nie zmienia faktu, że coraz bardziej ciąży mi brak poważnych życiowych zmian, że ciągle trwam w zawieszeniu, czekając na cudzy ruch. Gdybym mogła, to bym zaczęła wrzeszczeć, ot tak! Są rzeczy, na które czekam już tak długo, że aż mi się rzygać chce, a nijak nie da się ich przyspieszyć. Są też rzeczy, które zmienić staram się nieustannie, ale okazuje się, że i one nie do końca zależą ode mnie. Chyba wolałabym być zwykłym robolem na budowie! On przynajmniej widzi, jak nakłada gips i czy cegły dobrze rozmieścił. A ja wiecznie kręcę się, uzależniona od kogoś, w jakimś pieprzonym zamkniętym kółku beznadziei, czekając i czekając, aż ktoś zrobi, żebym ja mogła zacząć. Nawet podjęte decyzje samoistnie ktoś mi zmienia, bo się nie da, bo coś tam. Mam wrażenie, jakby moje życie przestało do mnie należeć. Wstaję rano ze świadomością, że przecież i tak nic nie pójdzie po mojej myśli, nic nie jest moje.

W tej swojej zgorzkniałości odeszłam już tak daleko od Boga, że wydaje mi się niemożliwe wrócić do stanu sprzed, czyli do wiary w Wielkiego. Mam wątpliwości dotyczące wszystkiego, łącznie z życiem po śmierci. Prawdę mówiąc jestem praktycznie pewna, że nic takiego nie istnieje. Chociaż paradoksalnie nie mieści mi się to w głowie. 
Mam nawet problem z pojęciem grzechu. Do spowiedzi nie chodzę od kilkunastu lat, a teraz doszłam do wniosku, że właściwie nie wiem, czym jest grzech. Jedyna rzecz, jaka zła przychodzi mi do głowy, to celowe zrobienie komuś przykrości czy wyrządzenie krzywdy. Co nie leży generalnie w mojej naturze. Naprawdę nie wiem, z czego miałabym się spowiadać. Z emocji? Z mojej złości, z tego zwątpienia? ALE PO CO? Jeśli Bóg jest, to i tak WIE. I wie, kiedy szczerze żałuję. Zresztą ostatnio żal mam raczej do świata niż do siebie, więc i tak ewentualnego rozgrzeszenia nie dostanę...
Nigdy wcześniej nie poddawałam w wątpliwość istnienia Jezusa jako Boga. To Kościół do mnie nie przemawiał, ale nie On. Przed świętami wpadła mi w ręce książka "Jezus" autorstwa jezuity Jamesa Martina. Po lekturze pierwszych kilkudziesięciu stron zrobiło mi się jeszcze gorzej. Jakbym czytała o jakiejś słabej próbie nabicia ludzi w butelkę. Nie dlatego, że książka jest źle napisana, wręcz przeciwnie, to bardzo mądre i obszerne spojrzenie na podwaliny chrześcijaństwa. Po prostu w dzisiejszych czasach uwierzyć jest cholernie trudno. Trochę tak, jakby ktoś kazał uwierzyć grafikowi, że nie widzi fotomontażu przy porównywaniu ust modelki z "jej" ustami na zdjęciu. Zastanawiam się, jakich rzeczy musiałby Jezus dokonać, aby ludzie uwierzyli, gdyby zjawił się u nas teraz. Na wszystko przecież mamy wyjaśnienie. Wiem, że są Ewangelie, spis świadków, ale przecież ludzie potrafią powtarzać różne bzdury, w ciągu paru sekund powstają plotki, które potem żyją własnym życiem. Dlaczego niby nie miało się tak wydarzyć i wówczas? 
A Maryja i Józef? Czy oni byli w ogóle mądrzy? No sorry, gdyby mnie objawił się Anioł z wieścią, że urodzę bez seksu, pomyślałabym, że się strułam i mam haluny. Były inne czasy, ale... Dobra, oni byli bogobojni. Ale w takim razie, skoro Bóg chciał, żeby Synowi było tak samo trudno jak innym ludziom, dlaczego nie zesłał tej ciąży na kogoś zupełnie innego, na przykład kompletnie niewierzącego czy po prostu okrutnego? Żeby było jeszcze trudniej? Czy ukrzyżowanie dorosłego człowieka jest gorsze od cierpienia niekochanego dziecka? Nie żebym chciała, by ktokolwiek cierpiał mocniej, czy żebym się licytowała. Ale tak mi się nasuwa, że jednak są pewne różnice między złem a złem.
Nie wiem, czy takie myśli są normalne...

Czytam dalej tę książkę i próbuję rozwikłać swoje zwątpienie. Trafiłam na fragment:

"Jak już wspomniałem, aby przejść przez Drzwi Pokory (w Bazylice Narodzenia - przyp. Czerwona), trzeba uklęknąć. To idealnie obrazuje życie wiary. Pokora jest bowiem bramą do wiary. Bez niej polegamy jedynie na własnych wysiłkach, nie uznajemy naszej zależności od Boga. Bez niej polegamy jedynie na własnym rozumie, nie otwieramy się na cud. (...) Pokora jest w życiu duchowym kluczem do niemal wszystkiego."

Więc...
 
Może ten zły czas jednak ma jakieś zadanie dla mnie. Może przychodzi taki etap dorosłości, gdy jest się zbyt pewnym swego i każdy musi dostać przez łeb, żeby się nauczyć. Może muszę postarać się jeszcze bardziej, albo - inaczej... Może muszę zrewolucjonizować od podstaw swoje priorytety. Może w tym szczególe tkwi diabeł.
W jedno wierzę - nie ma tego złego. Wszystko gdzieś tam pokręconą dróżką zaprowadzi ku lepszemu, jeśli tylko odrzucę tę zgorzkniałą skorupę i wrócę do afirmacji. Ale to musi być szczere.
Jeszcze za wcześnie. Coś mnie sprawdza, ile razy mogę, chcę, potrafię, kiedy odpuszczę. 
No to dobra, posiłujmy się, ja wytrzymam.

6 kwietnia 2016

Kolebka nasza

Lubię hipsterów. Nie żebym była wielką fanką ich stroju, muzy, jakichkolwiek tez czy co też tam oni wyznają. Ale lubię ich za ten pociąg do zmieniania krajobrazu. Mam wrażenie, że na ich zaangażowaniu w bycie na topie najbardziej korzysta... miasto. Stare, zapuszczone dzielnice, w których straszyło, śmierdziało i dawało w mordę, nagle wypiękniały, nabierając szlachetności w tej swojej starości. Nawet odpadający tynk i zdarta farba mają teraz wdzięk, a blogerki modowe fotografują się na tle fantazyjnych ruinek; im mniej jest coś wypieszczone, tym lepiej. Dzięki temu w Poznaniu nowy charakter zyskały jakiś czas temu Jeżyce, Wilda (na której ongiś, zgodnie z piosenką Pidżamy Porno, mieszkał Szatan), teraz wreszcie przyszła kolej na Śródkę. I tam właśnie wybraliśmy się w piękne wiosenne wielkanocne popołudnie. Z Rynku Śródeckiego skierowaliśmy się ku Katedrze, do której droga skręca nieopodal knajpeczki o wdzięcznej nazwie Hyćka (w poznańskiej gwarze oznacza czarny bez), prowadzi dalej wzdłuż niedużego kościółka i nagle otwiera przed nami kolorowe ramiona! To osławiony mural 3d, stworzony przy współudziale mieszkańców przez artystów społeczników, nawiązujący do dawnych czasów świetności tego miejsca, które choć aktualnie leży w centrum Poznania, jeszcze w XVIII wieku stanowiło odrębne miasto. 
Ten mural jest fantastyczny! Kolorowy, radosny, naprawdę trójwymiarowy - tak bardzo, że aż pomyliłam okna namalowane z prawdziwymi :D 

Latem odbywają się tam różne imprezy lokalne, zaś przez cały rok - wycieczki z darmowym przewodnikiem. A przy tym wszystkim panuje tam ciągle taka senna cisza, mimo obecności spacerowiczów. Śródka żyje swoim własnym życiem, życiem enklawy w zgiełku - tuż obok bowiem biegnie jedna z większych poznańskich arterii, niedaleko mieści się Katedra z zabudowaniami kościelnymi, a w bok - Brama Poznania, ostatnio najmodniejsze i najbardziej chwalone poznańskie muzeum początków Państwa Polskiego na Ostrowie Tumskim.

Jest w tym miejscu jakaś dzikość, tchnienie historii, dawnego bytu mieszczan, niemal słychać odgłosy końskich kopyt u powozów, gwaru przekupek, bogobojnych szeptów pod świątynią... Cicho szemrze woda, w którą można wpatrywać się albo znad miniaturowego amfiteatru, albo z Mostu Biskupa Jordana, upamiętniającego pierwszego biskupa Polski. Nad całością dumną pieczę sprawuje Poznańska Bazylika Archikatedralna, w podziemiach której spoczywają najprawdopodobniej szczątki pierwszych władców Polski - Mieszka I czy Bolesława Chrobrego - oraz relikty misy chrzcielnej pochodzącej z X wieku, w której mógł przyjąć chrzest pierwszy Władca Polski wraz z poddanymi. Czy to nie fascynujące, być tak blisko tego, co wydarzyło się tysiąc lat temu, co dało początek naszemu państwu, naszej tożsamości? 

Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedział mi, że zakocham się w Śródce, pewnie zaniosłabym się śmiechem, bynajmniej nie radosnym. Teraz myślę, że chętnie bym tam zamieszkała. Jest jeszcze odarto, obdrapanie, trochę jak w nazwie tamtejszego modnego adresu knajpianego, czyli LaRuina - ale ruina ci to bardzo stylowa. 

Śródka ma ten niesamowity klimat, który hipnotyzuje i uzależnia. Jest taka trochę niedzisiejsza - co tylko przydaje jej wdzięku.
Kto zgadnie, które okna są prawdziwe?
 
Brama Poznania z Katedrą w tle
 
 

3 kwietnia 2016

... ach to Ty

1. Tydzień był głupi.
2. Bolał mnie ząb - tak do płaczu nawet. Potem spuchłam jak chomik, w niedalekiej przyszłości czeka mnie rwanie.
3. Zatem niechaj Anioły mają mnie w swej opiece.
4. O zalanej łazience nawet nie wspomnę. Powiem tylko, że do budowlańców doznaję tego samego poziomu uczuć, co do mechaników samochodowych.
5. Święta... co? Jakie święta? Przecież to było chyba rok temu.
6. A tak serio po prostu tydzień był tak parszywy, że czuję się, jakbym przebiegła maraton. W 3 miesiące. Dlatego święta były rok temu, przecież to proste.
7. Ale za to jest wiosna, panie tego! Ile ja zdjęć wczoraj narobiłam!
8. I dziś nie dość, że miałam angielski z pięknym panem, to ułożyłam cudny, pachnący, różano-frezjowy bukiet ślubny oraz wianuszek, który wyszedł mi całkiem przypadkowo i mnie zachwyca. Pachnie u mnie jak w kwiaciarni :D
9. Będzie ciepło! Ja tej, znowu trzeba będzie golić nogi ;P
10. No i chuj, że jutro poniedziałek.