10 lutego 2019

"Myślę sobie, że ta zima kiedyś musi minąć..."

Nie do wiary, że już luty. Styczeń zniknął na dobre, czas przyspieszył, a moje życie nadal stoi w tym samym punkcie. Chociaż... czy naprawdę? 

Minął ponad rok, odkąd zakończyła się moja przyjaźń ze Strzelcem. Przez parę miesięcy miałam jeszcze nadzieję, że gdy osiągnę względną równowagę, wrócimy do jakiejkolwiek relacji. Teraz jestem już pewna, że to niemożliwe. Zresztą nawet nie ma po co. Strzelec nie istnieje, Bosska nie istnieje, moje dawne życie nie istnieje. Zimą paradoksalnie łatwiej mi to zaakceptować, ponieważ obecnie najprzyjemniejszym i najczęstszym sposobem spędzania wolnego czasu jest zwinięcie się pod kocem i czytanie książek. Latem będzie gorzej, bo każdy promień słońca przypomni mi śmiech, towarzystwo, imprezy, które mnie ominą. 

Nigdy nie sądziłam, że będę powodem czyjejś zazdrości. Los jednak nie zna granic, dlatego i to mnie nie ominęło. Czasem mam wrażenie, że nie da się być dość atrakcyjną singielką i jednocześnie uniknąć podejrzenia o jakieś niecne zamiary. Swego czasu obito mnie słownie, ponieważ ośmieliłam się leżeć w ubraniu na jednym łóżku Z GEJEM. Podobno zraniło to uczucia jego chłopaka, choć on sam miał to zgoła w głębokim poważaniu, a oskarżenia wysunęła nasza wspólna koleżanka. Potem była akcja z wyrywaniem mi nóg z dupy, dalej z Bosską, której zrobiłam straszną krzywdę, poznając faceta i nie wypalając mu na starcie oczu i uszu, a teraz jeszcze jedna, o której nawet nie chcę pisać... już mnie to szczerze przestaje bawić. Ostatnio dowiedziałam się, że jedna znajoma para się rozeszła, a że w międzyczasie parę razy spotkałam się z jej męską połową sam na sam (na koncercie, po przyjacielsku), to zaczęłam lękać się o swoje zdrowie, bo jeszcze ktoś by pomyślał coś zdrożnego - a od mowy nienawiści do czynów, wiadomo, droga krótka. 

Naprawdę, nie przypuszczałam, że stanę się wcieleniem wszelkiego zła. Zasadniczo nigdy nie wpadłam na to, że ktoś może się w ogóle zastanawiać nad moją osobą, a już na pewno nie w takim kontekście. W takich chwilach naprawdę chciałabym mieć swojego mężczyznę, w którego ramionach nie byłabym już takim potencjalnym zagrożeniem dla innych kobiet... 

Zresztą nie jest to jedyny powód. Minął ponad rok, jak już wspomniałam, i... poznałam kogoś. Nie, nie, to historia bez happy endu (chyba nikt nie sądził, że tak łatwo mi pójdzie :D), ale ten ktoś bezwiednie uświadomił mi, że gdyby trafił się jeszcze bardziej odpowiedni (czytaj: wolny) ktoś, to... jestem gotowa spróbować. Długo byłam sama, za długo. Zaczynam widzieć, co było tego powodem. Bardzo bezpiecznie czułam się w naszej trójkowej relacji, z Bosską i Strzelcem. Po co miałam szukać szczęścia poza nimi, skoro byli moją rodziną? A teraz, gdy ich zabrakło i wreszcie dotarło do mnie, że nie wrócą... Może tak miało być? Może to huczne wyjście ze strefy komfortu sprawi, że paradoksalnie otworzę się na coś, co nigdy nie dostałoby szansy, gdybym nie poczuła się samotna? 

A z Nim... uwielbiam rozmawiać. Pracujemy razem raz w tygodniu i jest to dla mnie zawsze dzień pełen inspiracji, intelektualnego wysiłku, potyczek lingwistycznych oraz BARDZO subtelnego erotyzmu. Staram się czerpać z tego, ile tylko zdołam, pomna, iż los bywa przewrotny i najszybciej odbiera to, co ma jakąkolwiek wartość. I choć on mimo wszystko raczej nie wie, jak bardzo na mnie działa, a ja nigdy mu tego nie wyjawię - to dzięki niemu czuję, że wróciłam do żywych. I tak bardzo chciałabym znaleźć mężczyznę, który przypomni mi wszystko to, co przez lata z przymusu nauczyłam się zapominać.