27 kwietnia 2013

Wianek z marzeń

Marzyłam o tym od dawna, nie było to może nic nadzwyczajnie trudnego i nieosiągalnego, ale jakoś nigdy nie przypuszczałam, że się spełni. A jednak życie lubi zaskakiwać, i tak niespodziewanie znalazłam się w jednym z miejsc na mojej osobistej liście cudów. Kto zgadnie, gdzie? :)


Tak! Pojechałam tam, gdzie mój fioł jest niczym w porównaniu z fiołem całego rozkochanego w kwiatach kraju. Po 12 godzinach nieco upierdliwej podróży autokarem dotarliśmy do Lisse w Holandii. Godziny poranne, wicher jak na biegunie, zimno jak w psiarni, tłumy ludzi - ale słonko świeciło zapamiętale, co, jako niewątpliwa a zaskakująca anomalia pogodowa, w połączeniu z cudownym otoczeniem spowodowało u mnie trwałe uszkodzenie mózgu, objawiające się nieschodzącym z twarzy uśmiechem po całej gębie oraz zespołem niespokojnych rąk, którego symptomem z kolei było robienie zdjęć dosłownie WSZYSTKIEMU. Jaskiniowiec został natomiast kompletnie zmolestowany w kwestii robienia zdjęć MNIE :D

W Lisse znajduje się bowiem ogród Keukenof, uznawany za największy na świecie ogród kwiatów cebulkowych. Co roku obsadzany jest milionami cebulek, tworzących w trakcie kwitnienia ogromne barwne kompozycje. Są przepiękne! Niestety tym razem długa zima spowodowała opóźnienie wegetacji, dlatego na każdym kroku natykaliśmy się na wielkie pasy nierozkwitniętych jeszcze tulipanów, hiacyntów, narcyzów i innych wiosennych kwiatów. Napawało mnie to bezbrzeżnym żalem do losu, ale gdybym otrzymała jeszcze bardziej skondensowaną dawkę wrażeń, to prawdopodobnie bym po prostu dostała obłędu z zachwytu, więc może właściwie lepiej się stało ;) 


Połacie nieskazitelnie zielonej trawy, szaleństwo kolorów, stawy, strumyki, mosteczki, fontanny - och, czego tam nie ma! Aż chce się biegać i śmiać z zachwytu.


A jak tam pachnie! Z powodu zimna ten zmysł akurat nie został dopieszczony, lecz przy niebieskich hiacyntach mieliśmy niewielką próbkę możliwości zapachowych. Efekt powalający.


Ogród propaguje również sztukę. W rozmaitych zakamarkach widnieją rzeźby - szklane, w których magicznie połyskują promienie światła; z brązu, często nawet na sprzedaż; także z kamienia, plastiku czy aluminium. Instalacje zmieniają się co roku, podobnie jak motyw przewodni ogrodu - w tym roku inspiracją miała być Wielka Brytania, dlatego utworzono ponoć kwietną mozaikę obrazującą Big Bena i Tower Bridge. Niestety nie było mi dane do niej dotrzeć, ponieważ nasza wycieczka nie ograniczała się jedynie do Keukenhof i zwyczajnie zabrakło nam czasu. Zwłaszcza że obszar ogrodu obejmuje imponujące 32 ha! 

Ogród jest też przygotowany na niedomagania pogodowe. W nowoczesnych pawilonach podziwiać można morze tulipanów...


...jak również innych roślin - m.in. anturium, hipeastrum, hortensji czy - niekiedy wręcz gigantycznych - storczyków.

Nie może oczywiście zabraknąć typowych holenderskich symboli - chodaków, wiatraków i cudownie wielkich, okrąglutkich holenderskich serów, które można kupić w sklepikach na terenie ogrodu, podobnie jak rozmaite pamiątki oraz oczywiście cebulki unikalnych odmian tulipanów.


Słowem - miejsce jest niezwykłą kwintesencją Niderlandów. Nic dziwnego zatem, że co roku, mimo ograniczonego do około trzech miesięcy okresu zwiedzania, oglądają je miliony turystów. Wierzcie mi, da się to odczuć; co jednak nie zmienia faktu, że bardzo nie chciałam stamtąd wychodzić. Prawie płakałam, z poczuciem niedosytu szukając autokaru (jest ich tyle, że radzę swój zawczasu dobrze zapamiętać), i obiecałam sobie, że jeszcze tam wrócę, zdecydowanie na dłużej.

Ale skoro tak dobrze mi idzie spełnianie podróżniczych marzeń, to może najpierw pojadę jeszcze na Bora Bora ;)

13 kwietnia 2013

Mądrość buddyjska nr 45

JA NIE UPADAM. JA TYLKO MUSZĘ SOBIE CZASEM POGRZEBAĆ W ZIEMI.
:)

6 kwietnia 2013

Obrzydliwie cudowny, cudownie obrzydliwy materializm

Nazywam się Czerwona i jestem zakupoholiczką. Ponieważ ostatnio wyprasowane koszulki wpychałam do szafy już nie siłą ramion, a kolan, nałożyłam sobie szlaban na kupowanie bluzek. Niestety przy tak sprecyzowanym zakazie moja sprytna główka natychmiast znalazła lukę w prawie i pozwoliła mi nabyć: paputki-zebry; czapkę z daszkiem (tym razem o dziwo nie z działu dziecięcego, tylko... męskiego :D Najwyraźniej tę jedną część ciała mam dużą. To by tłumaczyło moją wybitną inteligencję ;P Chociaż podobno jest niezależna od wielkości czerepu, no ale ten fakt pomińmy); mgiełkę do ciała o zapachu (prawie napisałam "smaku") owocu granatu i mango; limonkowy cień do powiek; i limonkowy lakier do paznokci. Pisałam już, że mam kompletnego fioła na punkcie koloru limonkowego? Tak, wiem, że podobnego ma aktualnie połowa żeńskiej części populacji ludzkiej mieszkającej w strefie umiarkowanej, gdzie wiosna nadchodzi i ciągle dojść nie może. Ale mój fioł nie ogranicza się jedynie do ludzkiej powierzchowności. Nie, ja musiałam pójść dalej i wyrażać swą kolorystyczną ekstazę w miejscu kompletnie nietypowym, czyli... na targach Motor Show :D 
Na szczęście zachwyt obejmował nie tylko kolor, ale całe auto, więc nikt nie wyraził dezaprobaty w stosunku do moich okrzyków. Zwłaszcza że chodziło o Mercedesa ;)

Aut wystawiono sporo, nie tylko sportowych i wypasionych, ale również rodzinnych i takich na zakupy do miasta. Bardzo podobał mi się tramper, w którym tylne siedzenia można zamienić na regularne wyrko. Fajnie też było zwiedzić sobie kampery, wyobraźnia natychmiast zaczęła produkować wizję objazdowych wakacji po Europie, ach marzenia :)
Oprócz samochodów na targach prezentowano też motocykle, helikopterki, małe awionetki, a nawet moje ukochane szybowce! W osobnej hali czekała natomiast niespodzianka - czyli Skoda Octavia w... częściach. 


Czy ktoś jeszcze poza mną nie ogarnia, jak to razem funkcjonuje i jakim cudem ktokolwiek to w ogóle wymyślił, złożył w całość i wiedział, że zadziała?? Takie rzeczy na zawsze pozostaną dla mnie zagadką, mimo dużej głowy jestem chyba na to za głupia ;)

Ogólnie fajne targi, oczywiście nie tak fajne jak Gardenia ;), niemniej przyjemnie nacieszyć oczy widokiem czegoś tak burżujskiego, lanserskiego i nieprzyzwoicie drogiego. A nos - tym cudownym zapachem całkowicie niedostępnej nowości...  
Ale, ale! bądźmy optymistami, jestem niemal pewna, że ten poniżej będzie kiedyś mój. Nie jest limonkowy, jednakowoż zieleń pasuje do koloru moich oczu ;P Porsche my love!


No dobra, ewentualnie jeszcze te dwa, tak dla urozmaicenia:

Ferrari
Mercedes
A Wy które wybieracie? :)