30 grudnia 2018

Dwunaste, nie ostatnie

Trochę spóźniony, bardziej już sylwestrowy wpis zacznę od wyboru choinki :D Dokonał się ów wyjątkowo jak na mnie wcześnie, bo tydzień przed Wigilią, konkretnie w niedzielę. Podczas urodzinowego poczęstunku szwagier rzucił temat wycieczki na plantację, do którego podłączyłam się ochoczo. Pierwotna wersja zakładała, że pojedzie szwagier, siostra i ja, ale dzieciaki też nagle zapałały chęcią obmacania jakiegoś drzewka, więc ostatecznie zabrałam się w podróż Vincentym. Jak się potem okazało, był to przebłysk geniuszu... 

Dzień był przepiękny, spadł fantastyczny śnieg, dlatego jechałam bardzo zgodnie z przepisami, albowiem mój tato z powodu operacji nie zmienił opon na zimowe, a ja praktycznie nie jeżdżę, zatem do tej pory mi to trochę zwisało. Droga na szczęście okazała się sucha, a naprawdę śliczna, nieco kręta, na finiszu leśna i bielutka, więc mimo błądzenia przy końcu bardzo nam się podobała, zwłaszcza gdy dotarliśmy do celu. Szkółka była cudnej urody, położona pośród lasu na pagórkowatej polanie, gdzie pyszniły się rozmaitej wielkości ośnieżone choinki różnych gatunków. Jakże inne było to wybieranie niż rok temu...! Jakże weselsze... Wszystkim nam buzie uśmiechały się na ten widok, biegaliśmy jak dzieciaki wśród wesołych gałązek, szukając każde swojego wymarzonego drzewka. Czułam się jak blogerka lifestylowa, zwłaszcza że wszyscy jak jeden mąż byliśmy odstrzeleni niczym na bal :D Ja chociaż zmieniłam buty do jazdy, ale siostra jak taka paniusia z miasta latała po błotku w wysokich obcasach ;D 
Żal mi było oczywiście każdej choinki, dlatego dla siebie poprosiłam o wykopanie, a nie brutalne odcięcie (choć po prawdzie to raczej nie ma znaczenia). Przy czym w ziemi wydawała się całkiem nieduża... Oni natomiast od razu wybrali dorodną, szeroką. Na tyle szeroką, że nie zmieściła się w tę taką tubę-rakietę do pakowania w siatkę. Gdy przyszło do zapakowania obu do aut, spojrzeliśmy po sobie z pewną dozą zastanowienia. Koncentracja była niemal namacalna, a pytanie w oczach każdego jedno: jak to bydlę przewieźć?? A w sumie dwa bydlęta :D 
Ostatecznie wykoncypowaliśmy, że oba pojadą autem szwagra, a reszta załogi moim. Tylko zmieśćcie sobie dwa drzewa do jednego auta...! :D Ciemno się zaczęło robić, a my tu w polu... W końcu jakoś to wszystko upchaliśmy, biedny szwagier jechał całą drogę z gałęzią w uchu, a potem z niemałym trudem i moją pomocą transportował świerk na mój balkon, znacząc całą drogę błotem z korzeni. W egipskich ciemnościach zabrałam się z mamą do sadzenia, przekonana, że 15 minut i będzie po krzyku. 

Buhaha :D 
Nie dość, że czubek choinki zawijał się na suficie, to jeszcze zwyczajnie nie mieściła się w największej donicy, już samej w sobie cholernie ciężkiej :D Trzeba było biednej przyciąć korzenie, przy czym te najgrubsze musiałam piłować brzeszczotem kawałek po kawałku... W końcu weszła, ale potem była jeszcze akcja z przeniesieniem jej z powrotem do domu, podczas której choinka prawie nam wyleciała z tej donicy :D 
Następnie okazało się, że trzeba jej uciąć czubek, a poza tym zupełnie nie mieści się w upatrzonym miejscu, więc jeździłam z nią jak potłuczona po całym pokoju, szukając odpowiedniego kąta :D W końcu znalazłam i chyba nawet wygląda piękniej niż rok temu, ale tak bardzo mi szkoda, że nie przeżyje, że naprawdę nie wiem, co zrobić w przyszłym roku. Wiem, że te drzewka są przeznaczone na takie okazje, ale to jednak żywa istota... A sztuczne są nieekologiczne. Jak żyć?? 

To były bardzo dobre święta, jak zawsze pełne śpiewów i ciepła, pysznych potraw i trafionych prezentów, lecz tak inne niż zeszłoroczne, gdy każde z nas zmagało się ze swoim cieniem... 

Mój cień dopadł mnie jednak wczoraj. Gdy wyciągnęłam pocztę, znalazłam w kopercie dwie kartki. Jedną świąteczną, a drugą urodzinową. Od... Bosski. Życzyła mi, żeby... świat zaskakiwał mnie tylko w dobry sposób! Co za tupet! Tak się wkurwiłam, że podarłam obie i wywaliłam do kosza. PÓŁ ROKU minęło, tyle się przez nią napłakałam, z takim trudem wróciłam do siebie, a ona mi wysyła - i to ekonomicznie, bo dwie w jednej przesyłce, i to dopiero 20 grudnia - KARTKI, bez choćby słowa "przepraszam"??? 

Dobrze, że odczytałam to jeszcze w tym roku. Odkreślę go grubą kreską i z czystą głową wyruszę w podróż zwaną 2019 rokiem. 
Czego i Wam, kochani, życzę.  
  
Throttle - Hit The Road Jack - do posłuchania TU.

P.S. 27 grudnia minęło 100 lat od wybuchu zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego. Świętowaliśmy je hucznie, z licznymi koncertami transmitowanymi w telewizji, z widowiskami powstańczymi, racowiskiem wzdłuż długiego odcinka Warty, z uroczystym i wzruszającym odśpiewaniem Roty oraz podziwianiem Orderów Orła Białego, nadanych pośmiertnie dowódcom-generałom: Józefowi Dowbor-Muśnickiemu oraz Stanisławowi Taczakowi, zasłużonym patronom poznańskich ulic. To naprawdę ważne i godne największego rozgłosu wydarzenie. Nie tylko martyrologią powinien żyć nasz kraj! CHWAŁA BOHATEROM!

15 grudnia 2018

Małpka w śniegu

Obudziłam się w środku nocy, wyjrzałam przez okno i szeroko uśmiechnęłam. Leciutkie jak puch płatki wirowały cichutko i spokojnie w świetle latarni, pokrywając świat cienką bielutką warstewką. Śnieg! Jakże inaczej niż rok temu zaczynał się ten dzień... 

***

Trzydziesty trzeci rok życia, zwany chrystusowym, okazał się nim zaiste. Krzyż, który na mnie nałożono, prawie wgniótł mnie kraterem w otchłań ziemi, niemal zasypując nią całą moją duszę. Głupie i zrodzone dla zabawy porównanie stało się przekleństwem, piętnem, złą przepowiednią. Był moment, gdy wszystko już we mnie umarło. 

Ogłaszam zatem, dla dalszej symboliki, iż niniejszym zrzucam krzyż, odpieram śmierć umysłu i zmartwychwstaję, znów wierząc, że wszystko, co dobre i mądre, jeszcze zdąży mnie spotkać. 

***

... jakiś pacjent na wózku oznajmił mi, że na czas terapii w szpitalu mam zaopiekować się jego zwierzątkiem. Zza plecaka głowę wychyliła bardzo kolorowa mała małpka i patrzyła na mnie wyczekująco. Gdy intensywnie broniłam się przed tym niespodziewanym dowodem zaufania, jednocześnie żałując biednego stworzenia, zadzwonił telefon, i moja zaspana głowa skonstatowała, że małpka była tylko snem nieodrodnej córki swojego ojca (któremu ciągle śnią się niedźwiedzie, nosorożce i inne zwierzęta), a panowie od regulacji okien za pół godziny staną się jawą. Wyskoczyłam z łóżka jak z procy, żeby zdjąć z parapetów cały roślinny busz, i tak w wielkim pędzie rozpoczęłam trzydziesty czwarty rok życia. 

I niech taki będzie - z odpowiednim poziomem abstrakcji i atrakcji, ale bez zbędnych myśli. Szybki niczym poranek, ale i jak ten śnieg nocny - piękny. 

25 listopada 2018

Pogoda na dziś


Po Powązkach przyszła pora na moją drugą wielką fascynację - czyli ogrody.
Mimo chłodu i niepogody niestrudzenie powędrowaliśmy do Biblioteki Uniwersyteckiej, która jest niezwykle interesującym budynkiem, przyciągającym rzesze ludzi tak z powodu książek, jak i... posiadania ogrodu właśnie. Ogrodu na dachu! Prowadzą nań schody, z których można podziwiać coraz to ciekawsze widoki, a zwieńczenie następuje na samym tarasie, umożliwiającym obserwowanie najważniejszych obiektów Warszawy. Z licznych alejek i mostków rozciąga się panorama na Zamek Królewski, Pałac Kultury, Wisłę, Stadion Narodowy, wszystko w otoczeniu bujnej roślinności, okalającej kominy i inne industrialne ustrojstwa. Wnętrze Biblioteki również kryje wiele zielonych akcentów, o czym można się przekonać nie tylko wchodząc do środka, ale nawet choćby zaglądając z góry przez liczne okna. 
Wieczór przywitaliśmy w Browarze Maryensztadt, w którym z okazji Restaurant Week dostaliśmy tak przepyszne jedzenie, że po uprzejmym pytaniu kelnera, czy smakowało, mogłam tylko z pełną gębą pokiwać głową, niemalże wylizując talerz. 

Poranek natomiast zaskoczył pięknym słońcem i bezchmurnym niebem. Hurra, idealna pogoda na kontynuowanie wędrówki po ogrodach! :D Zajrzeliśmy na moment do Łazienek, gdzie spotkałam, oczywista, Chopina oraz jednego z ulubionych powieściopisarzy :D 
Nie był to jednak główny cel naszej w tamtych stronach wizyty. Zmierzaliśmy ku jednemu z najstarszych polskich ogrodów botanicznych, obfitującemu w imponujące drzewa-pomniki przyrody, wśród których za najdawniejszy uważa się miłorząb japoński, sadzony przez samego założyciela obiektu blisko 200 lat temu. 


Piękny jest ten ogród, pełen czaru, tajemniczy dzięki pagórkowatemu ukształtowaniu terenu i gęstwinie wspaniałych roślin. Sprawia wrażenie, jakby na każdym kroku kryły się jakieś historie, szeptane przez leśne wróżki zamieszkujące pnie drzew i małe Calineczki mknące po płatkach kwiatów. Mam nadzieję, że zobaczę go jeszcze w niejednej szacie kolorystycznej - bo choć niezbyt duży, to jestem pewna, iż potrafi zaskoczyć o każdej porze roku. 
 
A potem ostatnie spojrzenie na Warszawę, na Plac Trzech Krzyży, Pałac Kultury w oddali... I już. Kolejna przygoda dobiegła końca.