30 marca 2013

Keep calm and call Spring

 Codziennie budzę się około godziny 5 (co zimą graniczy z cudem), gdy wychodzę z pracy, jeszcze długo jest jasno, a na drzewach, mimo niesprzyjających okoliczności, niestrudzenie pojawiają się pąki i bazie. Myślę więc, że śnieżyce to wyłącznie efekt kumulacji wydarzeń. Wielkanoc, Prima Aprilis, Lany Poniedziałek i zmiana czasu - no przecież każdemu by się przez to wszystko pomieszało, a co dopiero starej dobrej Naturze! Po świętach z pewnością wszystko wróci do normy.

A tymczasem życzę Wam, by te święta były, na przekór niepogodzie, cudownie kolorowe i ciepłe. Tak jak moja radosna twórczość, o ta:
:)

23 marca 2013

Mroźne pocałunki wiosny

Mogę śmiało powiedzieć, że brak anomalii pogodowych w trakcie mojego urlopu byłby anomalią właśnie. Dlatego i tym razem aura nie zawiodła i sprezentowała mi, uwaga uwaga - śnieżycę i szalony wiatr. 

Wg prognoz miało wiać. I wiało. Jak jasna cholera. Na szlaku w lesie nieszczególnie nam to przeszkadzało, więc możecie sobie wyobrazić moje zachwyty wszystkim wokół, zwłaszcza że do tego było piękne słońce i niemal bezchmurne niebo. Jaskiniowy dzielnie znosił pstrykanie zdjęć każdemu zamarzniętemu strumykowi, każdej śnieżnej czapie na choinkach itd. ;)
Im wyżej jednak, tym bardziej dotkliwe stawało się zimno, wicher wzburzający wprost na twarz zalegające pokłady śniegu oraz coraz mniej udeptany i coraz bardziej niebezpieczny szlak. Może ktoś mnie wyśmieje, że tak niskie górki uważam za groźne, zapewne obiektywnie rzecz biorąc to duża przesada z mojej strony, ale w sytuacji, gdy pełznę na szczyt to zapadając się w śniegu, to jadąc na lodzie (na szczęście na niewielkich odcinkach), i to w dodatku pod górkę, usiłując przy tym wszystkim utrzymać się na nogach tak, by mnie nie zwiał wiatr o prędkości ok. 100km/h, to już nie brzmi chyba tak idiotycznie. Szłam, trzymając Jaskiniowca kurczowo za rękę, aż w pewnym momencie stanęłam, zrobiłam buzię w podkówkę, i, przygarbiona, ze łzami w głosie wypowiedziałam na głos, że "tu mi się już nie podoba" ;) Jaskiniowy jednak, jak typowy facet, kusił i kusił, przemawiając słodko, że przygoda, że przecież już za chwilę koniec wspinania, zaraz będziemy na szczycie i tym szczytem jak pójdziemy, to już nie będzie tak wiało w twarz, tylko plecy i będzie w ogóle przecudownie. Od razu zorientowałam się, że to wszystko gówno prawda, ale szłam jak cielę na postronku, w nadziei, że droga powrotna będzie nieco łatwiejsza. 

O słodka naiwności! Na górze piździło jeszcze gorzej, choinek prawie nie było widać, co sugerowało ok. 2-metrową pokrywę śnieżną, zapadaliśmy się po kostki, a wiało tak, że aż oderwana od palików zaznaczających szlak kora wpadała w rezonans, wydając dość przerażający dźwięk, przypominający przebicie prądu :D Krajobraz księżycowy, żywej duszy wokół, aparat mi zamarzł i odmówił robienia zdjęć na najgorszym odcinku, a kanapki natychmiast pokrywały się zmrożonym śniegiem, więc gdy pojawił się szlak wcześniejszy na dół, kategorycznie zażądałam złażenia. Straszny był i myślę, że gdybym szła tam sama, to spokojnie połamałabym wszystkie kończyny. Ale wiecie co? Jestem teraz z siebie zajebiście dumna, i nawet mi się nie śni po nocach :D 
W następnych dniach miewaliśmy śnieżyce z wichrem, które uniemożliwiały dłuższe zwiedzanie (może i dobrze, bo pierwszy raz w górach doznałam jakiejś kontuzji i ledwo szłam). Niemniej słonko też w międzyczasie się pokazywało, a krajobraz był iście bajkowy, więc zdecydowanie wolę taką aurę niż deszcz. Gdyby tak nie wiało, byłoby naprawdę fantastycznie. No ale decydując się na podróż ze mną, trzeba mieć na uwadze, że moje możliwości jednak są nieograniczone ;P 
Kaczki są tak samo żarłoczne jak wszędzie :)
 
Jelenia Góra
Odnośnie innych szczegółów - poza sezonem ludzi niedużo, więc kwatery tańsze, chociaż część była zwyczajnie zamknięta. Stoki narciarskie za to czynne w najlepsze, knajpy też (również takie romantico, z rozpalonym kominkiem). W pokoju ciepło na krótki rękawek, a aneks kuchenny na własny użytek - niesamowicie dobra rzecz, przydatna zwłaszcza gdy zamówi się na obiad miskę pierogów, która okazuje się miską OLBRZYMICH pierogów ;) A na łożu małżeńskim chyba z 5 osób by się wyspało, i to w poprzek ;) 

Żal było wyjeżdżać...

11 marca 2013

Mix

Zakochałam się w narciarskich spodniach. Chuj, że z jeżdżeniem pożegnałam się wieki temu ;) Nie wiem, co w nich jest, ale no normalnie wyglądam w nich okropnie sexy. Pewnie dlatego, że robią mi talię i grubsze nogi. Tak przynajmniej sobie myślę ;) I bo te szelki...! Uwielbiam.

W góry jadę. Na chwilę dosłownie i niedaleko, za miedzę, do Karpacza. Byłam tam już dwukrotnie, ani razu jednak nie dotarłam do Świątyni Wang. Doskonały powód, by jechać trzeci raz, nieprawdaż? ;) Znaleźliśmy z Jaskiniowym lokum, przy czym nasze wybieranie, z racji terminu poza sezonem, mogło przynajmniej odrobinę nawiązać do przypuszczalnego sposobu wybierania hoteli przez Paris Hilton - mianowicie na bogato, z wybrzydzaniem. Jeden pokój odpadł, ponieważ... na podłodze leżała niebieska wykładzina. Drugi - albowiem znajdował się w nim niewydarzony stolik :D Trzeci - bo nie posiadał aneksu kuchennego. Czwarty - gdyż miał dwa złączone łóżka zamiast jednego małżeńskiego :D Trzeba przyznać, że kryteria mamy całkiem praktyczne :) Na szczęście piąty okazał się niewybrakowany i wybrany ze względu na wielkie wyro i spadzisty dach. Teraz pozostaje tylko modlić się za pogodę. Chociaż w zasadzie... nieistotne ;)

 W sobotę byliśmy na imprezie. Gdybym szukała tam męża, to bym się chyba na miejscu powiesiła. Jeden koleś większość czasu stał z wydętymi wargami, aż miałam ochotę mu je wcisnąć do środka, bo się bałam, że zaraz mu nimi ślina kapnie na podłogę, tak się gapił na panienki. Inny przestał chyba dwie godziny w kącie pod ścianą, obserwując bez ślinotoku, za to z wyraźnym symptomem pt. jestem tajemniczy, mam 150 cm wzrostu i to dla was zaszczyt, że tu stoję, czekam, podchodźcie! Na tle wielu im podobnych tudzież pospolitych przeciętniaków o karkach grubości pnia dębu z Rogalina zdecydowanie wyróżniał się ktoś zupełnie niezwykły, absolutnie intrygujący, elektryzujący, można rzec. Czyli pan, który w tańcu oprócz standardowych wymachów kończynami... masował sobie piersi. No nie da rady tego inaczej opisać ani nazwać, po prostu je masował kolistymi ruchami, sugerującymi głębokie znawstwo tematu i zaawansowaną praktykę. Wiem, dobrze, że tylko swoje masował, co dowodzi zapewne klasy zawodnika, lecz sprawiło przy okazji, iż jebłam o glebę, mówiąc oględnie. 
Ogólnie poczułam się, jakbym brała udział w nagraniach do "Pamiętników z wakacji" czy czegoś równie fascynującego. Ciekawe doświadczenie :)

A właśnie. (Tzn. nie wiem, dlaczego "a właśnie", bo to nie ma nic wspólnego z "Pamiętnikami z wakacji", ale) ostatnio kupiłam sobie super bluzkę z nadrukowanymi trzema sowami. Cieszyłam się jak głupia, że mam wreszcie bluzkę z sowami, gdyż uwielbiam motyw sowy, nawet jeśli jest już passé (jest?), chodziłam pół dnia dumna jak paw i wszystkim opowiadałam o tej bluzce, zwłaszcza że kupiłam ją za chyba 10 zł.
Następnego dnia, gdy ją założyłam i obejrzałam się w lustrze, dostrzegłam, że domniemane sowy mają całkiem nie-sowie ogony. Czyli że kupiłam bluzkę z... kotami.
Ech. 
Ale i tak jest fajna ;)