Powiem Wam, że życie jest głupie w chuj.
Końcówka
roku przysrała zbiorowo nam wszystkim. Ledwo jedno z nas minimalnie się
pozbierało, to już kolejne przeżywa jakąś tragikomedię, z powodu której
równie zbiorowo wyjemy tak z bólu, jak i jednoczesnej uciechy, ponieważ
wrodzona i pielęgnowana szydera nie pozwala nam na bezwolne poddanie
się smutkowi. Ale i tak największą kumulacją poczęstowano mnie. Opiszę
to niedługo, bo rzecz jest tak niewiarygodna, że grzechem byłoby tę
historię pominąć, i powiem Wam, że tabu tort jest w porównaniu z tym
nieistotnym drobiazgiem :D
Bałam
się, że wszystkie te zdarzenia wyprują ze mnie świąteczny nastrój, ale w
ostatniej chwili udało mi się na moment odciąć emocje i zrealizowałam
to, o czym marzyłam już od wielu lat - kupiłam swoją pierwszą w życiu
żywą choinkę! Mięciutką, milutką i o dziwo pachnącą jodełkę! I chociaż
smutno mi, że kolejny rok nie spełnię swojego innego marzenia, czyli
seksu pod choinką ;), to i tak kocham to drzewko i żałuję, że nie
przetrwa.