Poprzedni weekend również zaczął się w piątek :D W cztery baby zjechałyśmy do sklepu po piwo, i oczywiście one kupowały po kilka puszek, ja tylko samotną jedną, i to ja oczywiście musiałam pokazać dowód ;) Po czym w upale i z burzowymi prognozami spotkaliśmy się całą ekipą w Kórniku na festynie, z koncertem Bednarka jako główną atrakcją wieczoru. Zeszły się tam chyba wszystkie okoliczne wioski, więc zaparkowanie graniczyło z cudem. Na parkingu wypatrzyłyśmy miejsce i już-już miałyśmy w nie wjechać, gdy okazało się, że stoi na nim motocykl. Lessy, Bosska i ja zrezygnowałyśmy z tego miejsca niemal natychmiast, ale na szczęście była z nami Górołazka. Jako dumna posiadaczka własnego jednośladu nie poddała się, i nim się obejrzałyśmy, już wybiegła z auta, podniosła podpórkę, dosiadła problematyczną maszynę i zwyczajnie ją przemieściła :D My tylko patrzyłyśmy z rozdziawionymi buziami, jak wraca szybko do samochodu i zgrabnie parkuje, po czym znów wsiada na motocykl i przeparkowuje go na tyły naszego auta :D Co było niesłychanie mądre, bo nawet gdyby ktoś nie zabrał go przed nami, to przeparkowałybyśmy go znów, a w tej konfiguracji jemu było nawet łatwiej wyjechać. Jednak na wszelki wypadek napisałyśmy krótki liścik do właściciela, z przeprosinami. Debatowałyśmy jeszcze przez moment, czy nie dołączyć szminkowego całusa, ale istniało ryzyko, że to kobieta ;)
Koncert był mega pozytywny, jak to reggae, a dalszą część wieczoru spędziliśmy nad jeziorem, karmiąc się kiełbasą z grilla i piwkiem. Zapach wody, tłum ludzi, ciepło - było tak cudownie jak na wakacjach! Wracając do auta Lessy stwierdziła, że w okolicy zamku powinien być cash (skarb). Po dłuższej chwili doprecyzowała, że niestety miejscem spoczynku skarbu jest... gigantyczny krzak jałowca. Dodam, że dochodziła północ, innymi słowy było ciemno jak w... jelicie - ale nie! Nie poddałyśmy się! Lessy uruchomiła latarkę w telefonie i dobre 20 minut przetrząsałyśmy gałęzie, wsadzając ręce w pajęczyny i ślimaki, a Lessy to nawet cały zadek w nie wsadziła :D Niestety poświęcenie nie zdało się na nic i wróciłyśmy do auta rozczarowane nie tylko brakiem casha, ale też i brakiem motocykla ;)
Sobota upłynęła bez fajerwerków, za to w niedzielę byliśmy w teatrze na "Fredro dla dorosłych mężów i żon". Bardzo fajna, zabawna sztuka, gdyby się zagłębić, to dość deprymująca, ale w wykonaniu na tyle szyderczym, że idealnie wpasowała się w nasze potyczki na tle damsko-męskim. I przede wszystkim - ze świetną obsadą. Kocham Żebrowskiego! A Fraszyńska miała tak cudowne kiecki i buty, że aż jej pozazdrościłam, chociaż sama, mając na nogach moje ulubione pomarańczowe szpilki, czułam się perfekcyjnie. Mała rzecz, a jakiej pewności siebie dodaje :)
Z innej beczki - odkryłam Amerykę elektryczną. Zepsuła mi się suszarka, tzn. połamały kable, i myślałam, że tata je będzie lutował, a on wziął taką złączkę, przełożył przez nią kabelki i sru, wszystko działa! A te kabelki nawet się nie muszą ze sobą stykać, bo złączka przewodzi prąd! Fizyka i elektryka, i elektronika, i fokle to wszystko to dla mnie cud świata, kompletnie niepojmowalny. Czasem myślę, że to dlatego, iż zadaję za dużo pytań pt. a dlaczego, a jak? niczym małe dziecko, a za mało rzeczy biorę jako pewnik, na zasadzie: jest tak i srak, koniec. Może w fizyce tak właśnie trzeba?
Aaaale kiedy no bo jakim cudem np. głos w telefonie dociera do kogoś oddalonego o tysiące kilometrów, i to w czasie rzeczywistym??? Nadal tego nie rozumiem :D