30 maja 2014

To be continued

Poprzedni weekend również zaczął się w piątek :D W cztery baby zjechałyśmy do sklepu po piwo, i oczywiście one kupowały po kilka puszek, ja tylko samotną jedną, i to ja oczywiście musiałam pokazać dowód ;) Po czym w upale i z burzowymi prognozami spotkaliśmy się całą ekipą w Kórniku na festynie, z koncertem Bednarka jako główną atrakcją wieczoru. Zeszły się tam chyba wszystkie okoliczne wioski, więc zaparkowanie graniczyło z cudem. Na parkingu wypatrzyłyśmy miejsce i już-już miałyśmy w nie wjechać, gdy okazało się, że stoi na nim motocykl. Lessy, Bosska i ja zrezygnowałyśmy z tego miejsca niemal natychmiast, ale na szczęście była z nami Górołazka. Jako dumna posiadaczka własnego jednośladu nie poddała się, i nim się obejrzałyśmy, już wybiegła z auta, podniosła podpórkę, dosiadła problematyczną maszynę i zwyczajnie ją przemieściła :D My tylko patrzyłyśmy z rozdziawionymi buziami, jak wraca szybko do samochodu i zgrabnie parkuje, po czym znów wsiada na motocykl i przeparkowuje go na tyły naszego auta :D Co było niesłychanie mądre, bo nawet gdyby ktoś nie zabrał go przed nami, to przeparkowałybyśmy go znów, a w tej konfiguracji jemu było nawet łatwiej wyjechać. Jednak na wszelki wypadek napisałyśmy krótki liścik do właściciela, z przeprosinami. Debatowałyśmy jeszcze przez moment, czy nie dołączyć szminkowego całusa, ale istniało ryzyko, że to kobieta ;)

Koncert był mega pozytywny, jak to reggae, a dalszą część wieczoru spędziliśmy nad jeziorem, karmiąc się kiełbasą z grilla i piwkiem. Zapach wody, tłum ludzi, ciepło - było tak cudownie jak na wakacjach! Wracając do auta Lessy stwierdziła, że w okolicy zamku powinien być cash (skarb). Po dłuższej chwili doprecyzowała, że niestety miejscem spoczynku skarbu jest... gigantyczny krzak jałowca. Dodam, że dochodziła północ, innymi słowy było ciemno jak w... jelicie - ale nie! Nie poddałyśmy się! Lessy uruchomiła latarkę w telefonie i dobre 20 minut przetrząsałyśmy gałęzie, wsadzając ręce w pajęczyny i ślimaki, a Lessy to nawet cały zadek w nie wsadziła :D Niestety poświęcenie nie zdało się na nic i wróciłyśmy do auta rozczarowane nie tylko brakiem casha, ale też i brakiem motocykla ;) 

Sobota upłynęła bez fajerwerków, za to w niedzielę byliśmy w teatrze na "Fredro dla dorosłych mężów i żon". Bardzo fajna, zabawna sztuka, gdyby się zagłębić, to dość deprymująca, ale w wykonaniu na tyle szyderczym, że idealnie wpasowała się w nasze potyczki na tle damsko-męskim. I przede wszystkim - ze świetną obsadą. Kocham Żebrowskiego! A Fraszyńska miała tak cudowne kiecki i buty, że aż jej pozazdrościłam, chociaż sama, mając na nogach moje ulubione pomarańczowe szpilki, czułam się perfekcyjnie. Mała rzecz, a jakiej pewności siebie dodaje :)

Z innej beczki - odkryłam Amerykę elektryczną. Zepsuła mi się suszarka, tzn. połamały kable, i myślałam, że tata je będzie lutował, a on wziął taką złączkę, przełożył przez nią kabelki i sru, wszystko działa! A te kabelki nawet się nie muszą ze sobą stykać, bo złączka przewodzi prąd! Fizyka i elektryka, i elektronika, i fokle to wszystko to dla mnie cud świata, kompletnie niepojmowalny. Czasem myślę, że to dlatego, iż zadaję za dużo pytań pt. a dlaczego, a jak? niczym małe dziecko, a za mało rzeczy biorę jako pewnik, na zasadzie: jest tak i srak, koniec. Może w fizyce tak właśnie trzeba? 
Aaaale kiedy no bo jakim cudem np. głos w telefonie dociera do kogoś oddalonego o tysiące kilometrów, i to w czasie rzeczywistym??? Nadal tego nie rozumiem :D

21 maja 2014

Bardzo niesubordynowane streszczenie ;)

To był bardzo intensywny weekend (który to już z kolei??). Właściwie wystartował w piątek, imprezą integracyjną w pracy, którą rozpoczęliśmy o 8 rano, a skończyliśmy ok. 2 w nocy :D Krótko rzecz ujmując - hasanie po lesie nad jeziorem, piwo miodowe z rana, pyry w mundurkach z gzikiem, hamburgery z grilla, łosoś z pieca, sałatka z kaczką w sosie malinowym, kiełbasa z jelenia, morze darmowego alkoholu wieczorem, kupa godzin śmiechu i oczywiście - tańce! Tak jak wlazłam na parkiet o 20, tak praktycznie nie zeszłam aż do samego końca. Dodam, że temperatura powietrza wynosiła pewnie coś koło 12 stopni, a my dylaliśmy na świeżym powietrzu w krótkich rękawkach. Najzdrowsza klimatyzacja na świecie ;)

A w sobotę wybrałam się tradycyjnie z Sis na Noc Muzeów, przez co znów wróciłam do domu po północy.Warto było! Zaliczyłyśmy historię Poznania w Ratuszu i niestety tylko połowę Muzeum Archeologicznego - nie byłam świadoma, że ono jest takie wielkie! Poza tym więcej informacji nie byłyśmy w stanie już przyswoić, zwłaszcza że dotarłyśmy też na wykłady o znaleziskach naszych archeologów - znaleziskach planowanych i tych zupełnie przypadkowych. Interesującego odkrycia dokonano np. na trasie A2, gdzie prócz stosu dawnych monet znaleziono również... pogruchotany szkielet. Jak się potem okazało - był to efekt zatargów o bieg rzeki :D Zapamiętałam też interesującą ciekawostkę - mianowicie monety często odnajdywane są nie w całości, a w kawałkach, i zwykle nie jest to efekt upływu lat. Tłumaczenia są dwa - jedno głosi, że przepołowione monety to zabieg magiczny, coś jak rzucanie czaru czy zaklinanie. Drugie, moim zdaniem bardziej prawdopodobne - że jest to dawny sposób rozmieniania waluty. Monety niegdyś ważyło się przy płaceniu, zatem gdy waszmościowie dobili targu i cena nie do końca zamykała się w pełnej monecie - zwyczajnie ją łamali. Coś jak dzisiejsze drobniaki :) Przy okazji - wiecie, jaka jest etymologia słowa "płacić"? Otóż ok. X wieku wiodącym środkiem płatniczym u Słowian były płaty płótna. I tak sobie wyewoluowały w osobne pojęcie :)
Wszystkie ekspozycje były niezmiernie interesujące, dowiedziałam się m.in. o niesamowitych polskich badaniach w Starej Dongoli - jak sobie pomyślę, że ci ludzie w piasku potrafią znaleźć kawałek drewienka i dopasować do niego pozornie niezwiązany z nim inny element, który potem układa wszystko w logiczną całość...

Niedziela na szczęście upłynęła leniwie, łagodnie i sennie, a od poniedziałku popołudnia mijają mi pod hasłem roślin. Czyli robię sobie i moim przyjaciołom mini ogródki ziołowe :) Np. wczoraj rozflancowałam krzaczory z działki - a raczej zmusiłam tatę, by pociachał mi zwartą darń oregano. Moja rola ograniczyła się do wbicia łopaty w ziemię od zewnętrznej strony darni, bowiem gdy próbowałam ją przeciąć od środka, niestety ani siła moich mięśni, ani skromna waga nie podołały zadaniu - nawet ofiarnie ryzykowne próby skoków na łopatę nie pomogły :D Ale tata też się musiał nieźle namęczyć, żeby to kłębowisko łodyżek i korzeni rozdzielić! Miętę za to wydobyłam bez problemu, estragon również, zobaczymy jak się wszystkie przyjmą, bo niestety w upale troszkę uwiędły ;) Dzisiaj dokupiłam jeszcze tymianek, ponieważ z działkowego sadzonki się nie udały, a teraz poszukuję majeranku. Cały czas zastanawiam się nad bazylią - na działce mocno mi chorowała i trochę mnie to odstrasza, a z drugiej strony nie ma nic pyszniejszego niż tost z pomidorem, mozzarellą i świeżutką bazylią prosto z krzaczka, mniam...

Fokle jakie fantastyczne ciepło przyszło! W taką pogodę zamiast do pracy mam ochotę uciec nad jezioro i zaszyć się na plaży z książką albo biegać wśród maków na bosaka, z rozwianym włosem. Zwłaszcza że przydałoby się nabrać koloru - póki co jestem biała niczym zwłoki i straszę jak zimny trup o poranku. 
A widzieliście, jak cudownie wszystko kwitnie? Mam wrażenie, że w tym roku rośliny kwitną dłużej niż zwykle, pewnie przez to, że prędko nadeszła wiosna, a potem nagle przystopowała i było chłodno, ale nie za zimno. Tym sposobem na ogrodzie mamy dość niespotykaną konfigurację, czyli jednocześnie fenomenalnie kwitnące: kalinę, robinię, lilak, krzewuszkę, tamaryszek, konwalie i nawet niezapominajki :) 

I się rozpisałam o bzdurach, pokłony dla tych, którzy dotarli do końca ;) 
Tymczasem znowu trzeba iść spać. Mam wrażenie, że dopiero co wygrzebałam się z łóżka, a tu już noc...

12 maja 2014

It's not enough I want more!

Nie wiem, dokąd uciekają te wszystkie dni, ale chyba próbują pobić rekord trasy. Mam wrażenie, że zamykam oczy i jest tydzień później, a z drugiej strony tyle się dzieje, że sprawy sprzed tygodnia wydają się odległe o rok. Taki mój paradoksik :D

Wczoraj z dziewczętami postanowiłyśmy popić na bogato. W planach była Soplica oczywiście, i to niejedna, plus sery pleśniowe, oliwki, śliwka w boczku i te sprawy. Tymczasem ojciec koleżanki zrobił nam niespodziankę, tzn. - ponieważ sra kasą - kupił nam sushi, które na oko kosztowało dobrze ponad 400 zł. Nie jestem burżujem i niespecjalnie można mi zaimponować zawartością potrfela, ale przyznaję - lubię być tak rozpieszczana :D Tym sposobem pokonsumowałyśmy już nawet nie na bogato, jeno po królewsku :D Przy okazji obejrzałyśmy Eurowizję, wkurzając się na polityczność i ustawkę tego festiwalu, bo przecież ewidentnie nasza piosenka była najciekawsza, z przytupem i ładnymi laskami. No ale, jak ktoś napisał na forum - "Nie wygrały, bo są normalne. Kto się dziś podnieca na widok pięknej kobiety?". Trafne podsumowanie, zważywszy wyjącą zwycięsko "panią" z brodą.

Oprócz szlachetnego picia rozwijam się kulinarnie, wczoraj np. ugotowałam (dla 6 osób!) wątróbkę duszoną z warzywami. Jak nie lubię wątróbki, tak muszę przyznać, że danie wyszło genialnie - i na dodatek proste jak świński ogon :D W ogóle pierwszy raz od dawna byłam tak wcześnie w sobotę na targu. Kocham to! Jeszcze nie do końca rozochocone słońce, gwar, ludzie, uderzająca w oczy i nozdrza feeria barw i zapachów, fantastycznie świeże warzywa, aromatyczne kwiaty i zioła, słońce, luźna atmosfera, jak na wakacjach! Tak mi było cudownie, szłam i uśmiechałam się do świata, nucąc TO :) (Faza też sprzyja, nie ukrywam ;))

Z drugiej strony chyba się starzeję czy coś. Zaczęłam męczyć trzecią część Greya i, jedząc śniadanie, trafiłam na opis seksu. I stwierdziłam, że nie zdzierżę tak z rana! Nie że się podnieciłam, tylko właśnie no nie! Po prostu miałam ochotę w spokoju ZJEŚĆ ŚNIADANIE! Ja! :D
Na domiar złego do siwych włosów dołączyły zmarszczki wokół oczu. NOWE. Dzisiaj to zauważyłam i się przeraziłam, bo chociaż nadal muszę pokazywać dowód w monopolowym, w niczym nie zmienia to jakości mojej skóry. Aczkolwiek prawdę mówiąc w życiu nie czułam się tak seksowna jak obecnie, nawet z tymi nowymi bruzdkami od śmiechu, które już nie chcą się wygładzić. Nie wiem, co by na to rzekła macica i jajniki, ale mój mózg uwielbia mieć prawie trzydzieści lat :D

A Poznań taki piękny wiosną... To miasto na zawsze będzie miało w moim sercu kolor zielony.
Nie uważacie, że dmuchawce symbolizują etapy życia? Ja aktualnie... hm, który Wam się najbardziej podoba? Tym właśnie, nieskromnie przyznając - jestem ;)

2 maja 2014

Długoweekendowanie

W środę postanowiliśmy pójść na otwarcie nowego muzeum - Bramy Poznania - które przybliżać będzie historię mojego pięknego miasta, a szczególnie Ostrowa Tumskiego i początków jego istnienia. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ ta najstarsza część Poznania długie lata pokrywała się kurzem zapomnienia. A szkoda, jest to bowiem ciche, urokliwe, magiczne miejsce, z piękną katedrą i prowadzącym ku niej klimatycznym Mostem Jordana, który parę lat temu przeniesiono z innego miejsca, a na którym latem w weekendy serwowane są dania restauracji solarnej. Nie miałam jeszcze okazji do degustowania tam żadnego posiłku, ale sama aura miejsca i pomysł na ekologiczne gotowanie są wystarczającą zachętą do nadrobienia zaległości w tym roku. 

Po dość psychodelicznym przedstawieniu wróciliśmy na Stary Rynek, robiąc sobie zdjęcia nawet podczas sikania :D Po czym, zasiadając w tłumie ludzi, rozkminialiśmy wzajemne problemy. Lessy z pracą, JayZ z nową-starą prawiemiłością, a ja z PMSem, kłopotami z cerą i całkowitym brakiem życia intymnego. Górołazka jak zwykle nie zgłaszała żadnych problemów, ale może dlatego, że wśród 6723682 osobistych znajomych nie usłyszała tematu naszego rozgrzebywania ran ;) Co ciekawe, zgodnie uznaliśmy, że moje boleści są najsłabsze - co jeszcze ciekawsze, godzinę wcześniej prawie beczałam z powodu gigantycznej niedoli życiowej i chciałam wracać do domu, by pokarmić swoją depresję. Zostałam jednak napojona Soplicą, tym razem pigwową, i nagle zaczęłam błagać, żebyśmy pojechali na Cytadelę :D Więc pojechaliśmy i ciemną nocą, w chłodzie i nieopodal zaparkowanego nielegalnie auta chlaliśmy wódkę z gwinta (a niektórzy maślankę, też z gwinta), radowaliśmy się pierdołami i błogosławiliśmy swoje życie, nucąc radośnie TO :)

Następnego dnia bladym świtem zostałam zawleczona na działkę, bo mojej mamie pomyliły się dni i myślała, że trzeba koniecznie posprzątać przed przyjazdem gości, a ja nie byłam w stanie się kłócić :D Planowałam wieczorem iść na piknik europejski i otwarcie KontenerART, ale po całym dniu harówy wśród pająków, komarów, cała w bąblach i z ziemią nawet w gaciach zdecydowałam, że niestety moja porażająca uroda strzygi wyłaniającej się z grobu mogłaby zakłócić pokojowy przebieg uroczystości, dlatego zostałam w domu i prawdę mówiąc nie pamiętam, co robiłam :D Tzn. nic nie piłam ;)

A dzisiaj mamy maj. Oczywiście pogoda jak zwykle dopisała, czyli na jutrzejsze działkowanie zapowiada się 14 stopni, a w nocy przymrozek :D Ale nieważne. Alkohol gotowy, kiełbachy też, Górołazka zaprosiła 50 osób (tak, nie pomyliłam się - słownie PIĘĆDZIESIĄT! Ja chyba tyle ludzi nawet NIE ZNAM, a co dopiero mówić o chęci spędzania z nimi czasu!), więc może ktoś mnie przygarnie pod kocyk, zwłaszcza że PMS się zakończył, czyli jest duże prawdopodobieństwo, że jednak nie zacznę strzelać do wszystkich ludzi na imprezie, o co się podejrzewałam do dziś ;) Jak mnie rano wszystko wkur....! Poszłam po zakupy w apogeum napięcia, nieumalowana, niewyspana, z nieświeżym włosem i po kanapce z czosnkiem, więc byłam przekonana, że wszyscy będą się trzymać w bezpiecznej odległości. A tu nie dość, że tłumy w sklepach, to jeszcze okazałam się szalenie atrakcyjna dla wszystkich w kolejce, nagle każdy mnie zagadywał, na każdego musiałam spojrzeć podpuchniętym okiem, każdemu musiałam odpowiadać tak, by nie chuchnąć apetycznie, i każdego po równo miałam ochotę ogłuszyć i dobić.

Jestem uosobieniem kobiecości, miłości, ciepła rodzinnego ogniska, spokoju i równowagi emocjonalnej :D 
Udanego weekendu!