21 maja 2013

Garść pełna wody

Tysiące napisanych słów, miliony myśli, cała gama emocji, mnóstwo zmian. I ta jedna niezmienność.

Mój blog kończy właśnie 6 lat. Bardzo go kocham.
To chyba oznacza również, że kocham swoje życie, nieprawdaż? Mimo wszystko :)
"Szczęście to ta chwila co trwa, niepewna swojej urody, to zieleń drzew, to dzieci śmiech, to słońca zachody i wschody"...

Do posłuchania TU.

15 maja 2013

Zakręt? Czy spirala błędów

Rozstałam się z Jaskiniowcem. Wiem, to już zaczyna być nudne ;) Z powodu, jak to się ładnie mówi, różnic charakterów. Zostawmy to zresztą, rozeszliśmy się w przyjacielskiej atmosferze, nie mam żalu do niego o nic, nikt nikogo nie skrzywdził, po prostu pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Powrót do samotności dobrze mi zrobił, chociaż oczywiście jest mi przykro, że znów nie mam z kim pojechać na wakacje, ale przynajmniej zaoszczędzę ;)

"Bo ma być dobrze, a nie tylko być".
___

I jedynie czasami nie chce mi się zaczynać nowego dnia. 

7 maja 2013

Czerwone miasto

Amsterdam jest dokładnie tym, z czym się kojarzy. Czyli miastem z mnóstwem kanałów, mostków, rowerów, coffee shopów i przybytków rozkoszy. Bogactwo tych pierwszych sprawia, iż bez mapy w pewnym momencie można zwariować. Zresztą nawet będąc w posiadaniu mapy znalezienie konkretnej ulicy nastręcza trochę problemu, a to z powodu dość trudnego języka - niewprawionym lingwistycznie turystom w razie zgubienia drogi polecam raczej pokazywanie nazw niż ich wymawianie.
A zgubić się łatwo, ponieważ w jaką uliczkę by się nie weszło, niemal zawsze trafi się na to samo - kanał, mostek i morze rowerów. Być może ktoś dobrze zaznajomiony z Amsterdamem w tej chwili się oburzy i sprostuje, iż to duże uogólnienie, ale ja autentycznie miałam takie wrażenie; co oczywiście nie ujmuje miastu uroku, wręcz przeciwnie! Klimat tworzony przez wszechobecne kanały jest niepowtarzalny, tym bardziej że tramwajami wodnymi można dopłynąć w większość miejsc - a tam, gdzie dopłynąć nie można, z całą pewnością dojedzie się rowerem. Przy czym dwa kółka w Holandii nie mają wiele wspólnego z naszymi, wymuskanymi, wychuchanymi i poukrywanymi przed wścibskimi spojrzeniami oraz złodziejami. Tam rowery, owszem, w znacznej mierze się przypina, ale wiele stoi sobie ot tak, bez zabezpieczenia, pod domem, na środku mostku, leży na chodniku, a nawet... wisi na latarni ;) Chociaż to chyba sytuacja ekstremalna :) 
Wszystko dlatego, że te rowery są po prostu.... brzydkie. Stare, pordzewiałe, z odpadającą farbą, z koślawymi kołami, służą dopóki da się na nich jeździć albo ktoś ich nie ukradnie. Co się jednak chyba nie zdarza nagminnie. 
Pamiętać należy, że rowerzysta jest osobą uprzywilejowaną i porusza się szybko, zatem trzeba na niego mocno uważać. Pieszy plasuje się prawdopodobnie na ostatnim miejscu w hierarchii ulicznej, o czym świadczą m.in. albo bardzo wąskie chodniki (często i tak zastawione rowerami), albo całkowity ich brak w wielu miejscach ścisłego centrum. 
Jedyny ładny rower w mieście ;)
Co do przyjemności - jest gdzie się zrelaksować. Coffee shopy na porządku dziennym, ale to nie jedyne miejsca, gdzie czuje się ten charakterystyczny zapach. Tak naprawdę wystarczy przejść się pierwszą lepszą ulicą, by posmakować "powiewu wolności". Mnie jednak najbardziej poruszył holenderski brak pruderii. Liberalizm liberalizmem, ale dziwnie się przechadza po Dzielnicy Czerwonych Latarni, wzdłuż której w witrynach sklepowych, tak blisko, że praktycznie na wyciągnięcie ręki zamiast towarów eksponują swe wdzięki żywe i bardzo skąpo ubrane prostytutki. Niektóre nawet ładne ;) (Niestety nie wolno im robić zdjęć. W tym miejscu samo wyciąganie aparatu jest dość ryzykowne - podobno władze mogą go nawet zarekwirować. Panienki też się chowają na jego widok, co jest, nawiasem mówiąc, dość frapującą niekonsekwencją.) Jednak po kilku kursach w tę i z powrotem... można przywyknąć ;) Warto również zajrzeć do sex shopów, w których ekspedientki z wielkim zaangażowaniem pokazują najlepsze wibratory czy nakładki na penisy :D 
Oczywiście że zrobiłam zdjęcia Czerwonym Latarniom! Czego się nie robi dla fotorelacji na blogu ;)
Z trudem, ale zarejestrowałam również odrobinę popisu skromności ;)
To nie koniec naszych doświadczeń z seksem w tym miejscu - postanowiliśmy zaliczyć również... nie, nie numerek ;P jedynie Muzeum Seksu :)
Miejsce zaskakujące. Przede wszystkim rozmiarami - nie tylko niektórych eksponatów ;) 
 
... ale również samej powierzchni muzeum, które wydaje się malutkie, a co rusz korytarzykami prowadzi w dalsze fascynujące zakamarki.
Naszła mnie tam pewna refleksja - mianowicie współczesny świat uważa się za aż nazbyt odważny i wyzwolony seksualnie, ociekający cielesnością i zepsuciem. Nieprawdą jest jednak, że to domena naszych czasów. Wszystkie pozycje, sposoby uprawiania seksu, dewiacje i odchylenia od normy są znane już od starożytności, pojawiają się w dokładnie wszystkich epokach, a rozwija się tak naprawdę chyba tylko technika ułatwiająca zaspokajanie potrzeb i nagłaśnianie tego. Człowiek ma wielką władzę - lecz stare zdjęcia retro, rzeźby penisów z kości słoniowej, malunki na papirusach, etc. dowodzą, że nad popędem tej władzy nie ma wcale - lub wcale nie chce jej mieć. 
Czy jednak inne kraje powinny podążyć drogą holenderskiej wolności w osiąganiu przyjemności? 

Polecam wycieczkę do Amsterdamu, ale pod tym względem wolę chyba jednak zacofaną Polskę. Bez gołych panienek na sklepowych wystawach :)