17 kwietnia 2016

Wytrzymałość materiału

Bardzo zgorzkniałam ostatnio. Złożyło się na to wiele elementów, ale i tak nie sądziłam, że w kilka miesięcy można doprowadzić się do takiego stanu. Nawet Bosska zażądała, żebym częściej chodziła do kwiaciarni, bo tylko po niej wracam radosna. I to prawda, nie wyobrażam sobie, co zrobię, gdy skończy się szkoła, a to przecież już niedługo. I niby wiele się dzieje, nie nadążam za swoim życiem, tygodnie mijają w tempie antylopy spierdalającej przed lwem, ale to nie zmienia faktu, że coraz bardziej ciąży mi brak poważnych życiowych zmian, że ciągle trwam w zawieszeniu, czekając na cudzy ruch. Gdybym mogła, to bym zaczęła wrzeszczeć, ot tak! Są rzeczy, na które czekam już tak długo, że aż mi się rzygać chce, a nijak nie da się ich przyspieszyć. Są też rzeczy, które zmienić staram się nieustannie, ale okazuje się, że i one nie do końca zależą ode mnie. Chyba wolałabym być zwykłym robolem na budowie! On przynajmniej widzi, jak nakłada gips i czy cegły dobrze rozmieścił. A ja wiecznie kręcę się, uzależniona od kogoś, w jakimś pieprzonym zamkniętym kółku beznadziei, czekając i czekając, aż ktoś zrobi, żebym ja mogła zacząć. Nawet podjęte decyzje samoistnie ktoś mi zmienia, bo się nie da, bo coś tam. Mam wrażenie, jakby moje życie przestało do mnie należeć. Wstaję rano ze świadomością, że przecież i tak nic nie pójdzie po mojej myśli, nic nie jest moje.

W tej swojej zgorzkniałości odeszłam już tak daleko od Boga, że wydaje mi się niemożliwe wrócić do stanu sprzed, czyli do wiary w Wielkiego. Mam wątpliwości dotyczące wszystkiego, łącznie z życiem po śmierci. Prawdę mówiąc jestem praktycznie pewna, że nic takiego nie istnieje. Chociaż paradoksalnie nie mieści mi się to w głowie. 
Mam nawet problem z pojęciem grzechu. Do spowiedzi nie chodzę od kilkunastu lat, a teraz doszłam do wniosku, że właściwie nie wiem, czym jest grzech. Jedyna rzecz, jaka zła przychodzi mi do głowy, to celowe zrobienie komuś przykrości czy wyrządzenie krzywdy. Co nie leży generalnie w mojej naturze. Naprawdę nie wiem, z czego miałabym się spowiadać. Z emocji? Z mojej złości, z tego zwątpienia? ALE PO CO? Jeśli Bóg jest, to i tak WIE. I wie, kiedy szczerze żałuję. Zresztą ostatnio żal mam raczej do świata niż do siebie, więc i tak ewentualnego rozgrzeszenia nie dostanę...
Nigdy wcześniej nie poddawałam w wątpliwość istnienia Jezusa jako Boga. To Kościół do mnie nie przemawiał, ale nie On. Przed świętami wpadła mi w ręce książka "Jezus" autorstwa jezuity Jamesa Martina. Po lekturze pierwszych kilkudziesięciu stron zrobiło mi się jeszcze gorzej. Jakbym czytała o jakiejś słabej próbie nabicia ludzi w butelkę. Nie dlatego, że książka jest źle napisana, wręcz przeciwnie, to bardzo mądre i obszerne spojrzenie na podwaliny chrześcijaństwa. Po prostu w dzisiejszych czasach uwierzyć jest cholernie trudno. Trochę tak, jakby ktoś kazał uwierzyć grafikowi, że nie widzi fotomontażu przy porównywaniu ust modelki z "jej" ustami na zdjęciu. Zastanawiam się, jakich rzeczy musiałby Jezus dokonać, aby ludzie uwierzyli, gdyby zjawił się u nas teraz. Na wszystko przecież mamy wyjaśnienie. Wiem, że są Ewangelie, spis świadków, ale przecież ludzie potrafią powtarzać różne bzdury, w ciągu paru sekund powstają plotki, które potem żyją własnym życiem. Dlaczego niby nie miało się tak wydarzyć i wówczas? 
A Maryja i Józef? Czy oni byli w ogóle mądrzy? No sorry, gdyby mnie objawił się Anioł z wieścią, że urodzę bez seksu, pomyślałabym, że się strułam i mam haluny. Były inne czasy, ale... Dobra, oni byli bogobojni. Ale w takim razie, skoro Bóg chciał, żeby Synowi było tak samo trudno jak innym ludziom, dlaczego nie zesłał tej ciąży na kogoś zupełnie innego, na przykład kompletnie niewierzącego czy po prostu okrutnego? Żeby było jeszcze trudniej? Czy ukrzyżowanie dorosłego człowieka jest gorsze od cierpienia niekochanego dziecka? Nie żebym chciała, by ktokolwiek cierpiał mocniej, czy żebym się licytowała. Ale tak mi się nasuwa, że jednak są pewne różnice między złem a złem.
Nie wiem, czy takie myśli są normalne...

Czytam dalej tę książkę i próbuję rozwikłać swoje zwątpienie. Trafiłam na fragment:

"Jak już wspomniałem, aby przejść przez Drzwi Pokory (w Bazylice Narodzenia - przyp. Czerwona), trzeba uklęknąć. To idealnie obrazuje życie wiary. Pokora jest bowiem bramą do wiary. Bez niej polegamy jedynie na własnych wysiłkach, nie uznajemy naszej zależności od Boga. Bez niej polegamy jedynie na własnym rozumie, nie otwieramy się na cud. (...) Pokora jest w życiu duchowym kluczem do niemal wszystkiego."

Więc...
 
Może ten zły czas jednak ma jakieś zadanie dla mnie. Może przychodzi taki etap dorosłości, gdy jest się zbyt pewnym swego i każdy musi dostać przez łeb, żeby się nauczyć. Może muszę postarać się jeszcze bardziej, albo - inaczej... Może muszę zrewolucjonizować od podstaw swoje priorytety. Może w tym szczególe tkwi diabeł.
W jedno wierzę - nie ma tego złego. Wszystko gdzieś tam pokręconą dróżką zaprowadzi ku lepszemu, jeśli tylko odrzucę tę zgorzkniałą skorupę i wrócę do afirmacji. Ale to musi być szczere.
Jeszcze za wcześnie. Coś mnie sprawdza, ile razy mogę, chcę, potrafię, kiedy odpuszczę. 
No to dobra, posiłujmy się, ja wytrzymam.

8 komentarzy:

  1. Hm, temat religii... Trudno podchodzić do niego spokojnie, zwłaszcza przy obserwacji aktualnej sytuacji w naszym pięknym kraju. Dla mnie smutne byłoby życie ze świadomością, że po śmierci nic tylko robaki, ale w niebo, aniołki na chmurkach czy piekło z diabłami mieszającymi w kotłach nie wierzę. Wieczna kara nie ma według mnie sensu, bo czemu ma służyć? Czym jest jedno życie tutaj w porównaniu z wiecznością? Pewnie dlatego ów sens widzę w reinkarnacji - w ciągłym procesie dążenia do doskonałości. Wiara jako tako też mi nie odpowiada, w sensie brania czegoś ot tak, bez pytań, bez wątpliwości. Nie oduczę się już zastanawiania i pytania "dlaczego". Dlatego czytałam Twoje słowa z pewnym rodzajem zdziwienia - co jakiś czas zapominam, że nie każdy podchodzi do tego jak jak ja.

    Ten marazm trwa już u Ciebie trochę... Bardzo niefajnie, że tylko kwaciarnia daje Ci powera i radość. Czy ten ruch, na który czekasz, to ruch konkretnej osoby, czy raczej tak ogólnie piszesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W jakim sensie to zdziwienie? Przecież ja właśnie też zadaję pytania. Chyba że chodzi o reinkarnację - od tego akurat jestem daleka. No bo w co doskonalszego można się przekształcić, skoro już się było człowiekiem? I wg jakiego klucza? Może się kiedyś dowiemy. A może każdy dostanie to, w co wierzył. Dziwne to wszystko.

      Nie nazwałabym tego marazmem. To zdecydowanie nie to słowo. U mnie dzieje się, dzieje się dużo, ja robię dużo, tylko chodzi o to, że wciąż nie przynosi to oczekiwanych efektów, wręcz przeciwnie, ciągle jakieś kłody pod nogi, w niektórych sprawach nawet na finiszu. Lubię działać wg planu, a tu ostatnio nic w tym planie nie styka, nie wychodzi, i tak na niemal wszystkich polach. Chodzi o ruchy bardziej całych organizacji, począwszy od sądów, ubezpieczycieli, przez ekipy budowlane, na pracodawcach kończąc. A ostatnio nawet zęba nie mogłam wyrwać, termin mi przepadł, bo dostałam pieprzonego dwudniowego kataru! To na pewno nie marazm. To pech, pieprzony pech. Dlatego mam takie wrażenie, że wszystko się dzieje poza mną. Bo jak walczyć z pechem? Chyba tylko przestać w niego wierzyć. I znów ta wiara, ech... ;)

      Usuń
    2. No to może i ten marazm to nie było zbyt dobre słowo. Nie chodziło mi o to, że wszystko stoi w miejscu, tylko że z notki wieje takim smutkiem, rezygnacją... A co do zdziwienia, po prostu zapominam czasem, że ludzie rozkminiają takie rzeczy. Już dawno odrzuciłam Biblię (to dla mnie po prostu stara książka), opowieści o płonących krzakach, rozejściu się wód Morza Czerwonego, plagach, Maryi, która urodziła dziewicą etc. I tak się teraz zdziwiłam, że ktoś (Ty) to analizuje i duma nad tym. Wiem, że duma wielu, ale pierwszy raz przeczytałam o tym u Ciebie (a przynajmniej nie pamiętam poprzedniego razu). Piszesz, że co może być doskonalszego niż człowiek - tu się różnimy, bo ja uważam nas za nieudany gatunek. Widzę szklankę do połowy pustą, zdecydowanie :/ Większość ludzi musi tu (zahaczamy o reinkarnację) wracać kolejny i kolejny raz, żeby próbować stać się lepszym. Z różnym skutkiem. Ja np. wrócę pewnie pokrzywiona, może i fizycznie, bo, zamiast wybaczać krzywdy, myślę o tym żeby jak najmocniej się odwdzięczyć. Tak żeby w pięty poszło co poniektórym. Myślę, że po śmierci dowiemy się wszystkiego, wcześniej nie będzie nam dane. Zresztą, chyba łatwiej żyć bez tej wiedzy.

      Usuń
    3. Niby łatwiej żyć, ale umierać chyba nie będzie łatwiej bez tej wiedzy ;) Myślę, że w każdej legendzie jest ziarno prawdy. Byłam raczej wierząca, tylko niepraktykująca. Teraz nie wiem. Chciałabym w sumie wierzyć głęboko, bo to pewnie w jakiś sposób pomaga przetrwać złe rzeczy, ale chyba bliżej mi do pogańskiej wiary w przyrodę i jej "bożków".
      Też jestem nienormalna na punkcie sprawiedliwości, ale specjalnie się nie mszczę. Natomiast często ludziom zazdroszczę, z czego wynikają potem dziwne rzeczy, np. przestaje im się powodzić, dzieją się tragedie, i nie czuję się z tym najlepiej. Chyba raczej wyznaję zasadę medyczną, primum non nocere ;) Jak ktoś nadepnie na odcisk, to zareaguję, ale nawet wrogowi pewnie bym nie umiała świadomie podłożyć świni. Chociaż życie weryfikuje wszystko... Życie i śmierć.

      Usuń
  2. hmm.. wytachałaś kaliber, czytam "Nację" T. Pratchetta troszkę na ten temat, wiary. polecam;) dla odskoczni od poważnych wywodów z prosto napisanymi wywodami o tym czy bogowie istnieją czy nie;) religia kontrolowała i tyranizowała prosty lud, dziś ktoś taki jak Jezus wyldowałby w psychiatryku z diagnozą schisofrenii, Maria, cóz nie chce powiedzieć z kim ma dziecko, to pomysł jak na tamte czasy nawet dobry, skąd mogła wiedzieć, że to przyjmie taki wymiar? poza tym, fanatyzm od wieków istniał w głowach ludzi, poza tym potrzebowali wytłumaczyć sobie wiele spraw, umysł ciasne, istnienie boga wyjaśnia wszystko i usprawiedliwa wszystko, dla równowagii diabeł. mniejsza odpowiedzialność. wolę wierzyć, że jestem cząstką kosmosu heh;) biblia dla ateistów? "Bóg urojony" czytałaś? nie namawiam cię, żeby nie było heh...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tylko fascynuje, że to przetrwało i trwa do dziś. I nawet sama nie wiem, co o tym myśleć...

      Usuń
  3. Napisałem wczoraj koment i go nie opublikowałem... Ale jestem zakręcony. Zatem powtórka: Widze, że i Ciebie niestety dopadła ta gorsza strona dorosłości... Cóż ja, właśnie JA mogę Ci napisać - przytulam, myślę ciepło o Tobie, trzymam kciuki, pozdrawiam...


    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek nie jest z kamienia, za długo się wiodło, to i musiało zrobić sobie przerwę ;) Mam nadzieję, że niedługo wrócę do siebie, do optymizmu i niezmąconej wiary w to, że wszystko się uda. Bo wiem, że tylko wtedy naprawdę się udaje.

      Mam też nadzieję, że i do Ciebie ta pogoda ducha dotrze...

      Trzymaj się, ściskam!

      :***

      Usuń