27 maja 2015

Komnaty tajemnic

Zakochałam się. W Wołoszańskim się zakochałam :D Tak jak nigdy mnie te jego historie wielce nie jarały, tak teraz nie mogę doczekać się kolejnego odcinka. Im dalej w las, tym lepsza realizacja i ciekawsze tematy. Wczoraj było o tym, jak podczas wojny okultyzm... uratował wielu Żydów (!). A ostatnio oglądałam o zaginionych skarbach Dolnego Śląska. To oczywiście przykre i oburzające, iż Polskę tak zubożono, ukrywając jej bogactwa, ale z drugiej strony jest w tej tajemnicy sporo podniecającego wdzięku, podobnie jak w uwielbianej przeze mnie zagadce bursztynowej komnaty. Ach, zabawić się w Pana Samochodzika i poznać smak przygody z kościotrupami, zamurowanymi sekretnymi drzwiami i kurzem na starych księgach...!

Kiedy chodziłam do podstawówki, miałyśmy z E. w pewnym okresie totalną fiksację na punkcie tajemnic. Ponieważ mieszkamy blisko fortu, wymyśliłyśmy sobie złowieszczą historię o spisku, skarbach i takich tam. Prowadziłyśmy ewidencję wjeżdżających na teren fortu samochodów, obserwowałyśmy kręcących się tam ludzi, nawet paru osobników śledziłyśmy :D Przełaziłyśmy przez dziury w płocie, pełzałyśmy w błocie i wśród komarów po stoku niedużej górki na forcie, byle tylko zebrać te szalenie ważne informacje potrzebne do nie wiadomo czego (tzn. wtedy chciałyśmy to upublicznić w książce, która miała stać się bestsellerem. Powstała aż jedna strona :)). Raz nawet - z narażeniem życia, jak nam się wydawało - podczołgałyśmy się pod same mury, gdy nagle... przyjechał jakiś samochód! więc w histerycznym pośpiechu postanowiłyśmy ukryć się za drzewem :D Nie mam cienia wątpliwości, że wszyscy nas widzieli, ale ponieważ nikt nie zareagował, uznałyśmy z dumą, że jesteśmy przesprytne i nadajemy się co najmniej do kontrwywiadu :D Rety, jakie to było FAJNE wszystko!

Wtedy w ogóle dużo rzeczy robiłyśmy pod prąd. Żeby nie gadać na lekcjach, pisałyśmy do siebie, ale nie liściki na karteczkach, jak wszyscy. Nie. My pisałyśmy swoje radosne uwagi na... marginesach zeszytów :D Jakoś tak zgodnie uznałyśmy, że nauczyciele mają prawo sprawdzać powierzchnię główną zeszytu, a marginesy to już nasza prywatna sprawa. W związku z tym któregoś razu otrzymałam sprawdzony przez nauczycielkę zeszyt, w którym przy moim dość bezpośrednim komentarzu treści: "Słyszałaś, jak pani się PLUŁA?" widniała wyraźnie rozbawiona odpowiedź tejże pani pt. "Ciekawe didaskalia!" :D Nie zaniechałyśmy jednak procederu, a pani najwyraźniej uznała nasze wybryki za niewinne i nieszkodliwe, zwłaszcza na tle reszty klasy. Dzięki temu bardzo dobrze przeglądało się po latach takie zeszyty :)

Pamiętam też, jak uczyłyśmy się przeklinać. Jakże ciężko przechodziła mi przez usta pierwsza "kurwa"! :D Co w tej chwili wydaje się niepojęte ;P

Zresztą z E. przeżyłam masę różnych siup, również w liceum. Pierwsze palenie papierosów (razem z kilkoma innymi dziewczynami), które przeszło do historii, ponieważ aby nie prześmierdnąć, rozebrałyśmy się do... staników :D I zrobiłyśmy sobie zdjęcie, które nieznanym sposobem obiegło całą klasę ;)
Pierwsze wielkie pijaństwo całą grupą, w pubie obok szkoły :D Kiedy wszyscy wrócili do domu, my byłyśmy jeszcze tak zachlane, że musiałyśmy się przejść po dzielni, E. zachciało się siku, więc ja, jako ta trochę szybciej trzeźwiąca, zaprowadziłam ją do jedynego znanego mi, a posiadającego darmowy kibel, miejsca, czyli do... szkoły oczywiście :D Na korytarzu instruowałam E., że przed nami idzie historyczka i żeby była cicho, o, a tu idzie pan dyrektor, teraz trzeba mu się ślicznie ukłonić i szybko idziemy dalej... To cud, że z tego nie było żadnej afery ;)
Pierwsze miłosne historie, pierwsze koncerty, pierwszy i jak dotąd jedyny Przystanek Woodstock, pierwszy lot samolotem, dużo tych pierwszych wydarzeń. Nasze drogi rozeszły się dopiero na studiach, jakoś głęboka przyjaźń pognała w dal, ale jednak ciągle w miarę regularnie się spotykamy i zawsze są tematy do długich rozmów. To już będzie ponad 20 lat... Z nikim nie mam takiego stażu ;)

I tak z Wołoszańskiego i skarbów zrobiła się wycieczka sentymentalna. Poniżej zatem, dla zobrazowania historycznych miejsc, nieco zdjęć z mojej okolicy - aczkolwiek przez płot już nie przechodziłam, więc o najważniejsze tereny relacja jest niestety okrojona ;) A do posłuchania - szpiegowski motyw ;) TU.

8 komentarzy:

  1. Nie wiedziałem, że on jeszcze nagrywa coś poza reklamami :P Sensacje XX wieku działały na wyobraźnię.
    Super dzieciństwo i dorastanie miało to nasze pokolenie. W zasadzie ograniczała nas tylko wyobraźnia :) Plac zabaw był wszędzie dookoła a nie ogrodzony z czterech stron płotem. Internetu za bardzo jeszcze nie było, więc wszystkiego uczyliśmy się sami od siebie. Eh, sentymentalnie się zrobiło :)
    No i piękna okolica na super zdjęciach, jeszcze jakaś rzeczka by Wam się tam przydała :P
    A co to ta siupa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komarów mamy dość, rzeczka nie jest nam potrzebna ;)
      Ja myślę, że nadal można w dziecku zaszczepić taką wyobraźnię. Wszystko zależy od tego, na ile pozwolimy mu się odmóżdżać przy mediach.
      Siupa to taka heca, wybryk, chociaż wg nowoczesnego słownika to ponoć narkotyk :D

      Usuń
    2. To albo by musiało siedzieć cały czas w domu i nie mieć kontaktu z rówieśnikami, albo bawić się tylko dziećmi rodziców, którzy też nie chcą żeby ich pociechy odmóżdżały się przy pomocy zdobyczy techniki i gadżetomanii :D
      W sumie jedno się z drugim łączy :P

      Usuń
  2. Piękny strumień świadomości ;))) I zdjęcia - takie zielone, że aż oczy się cieszą!

    Ech, aż mi się powzdychało za czasami liceum. Paleniem w parku, Rotundami co piątek, siedzeniem na Błoniach, koncertami w Spodku, Studiu itp. Woodstocki, mówisz... Nostalgia jak fix...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobacz, ile czasu przebywaliśmy na dworze, całe dnie. To ganianie po świecie zostało mi do dziś, więc już współczuję swojemu przyszłego chłopu, jeśli się takowy kiedykolwiek w końcu nawinie ;D

      Usuń
  3. myślę, że nikt by cię nie podejrzewał o to, że jesteś choćby wstawiona, heh.., cóż też kiedyś przysięgałyśmy z osiedlową przyjaciółką, że nigdy przenigdy tego brzydkiego słowa na "k" nie powiemy, i na mamę "stara" jessu.., ale to były czasy.., buziak;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nigdy nie przysięgałam, ja się uczyłam to wymawiać specjalnie! Ale na mamę nigdy nie powiedziałam "stara", to mi nie przejdzie przez gardło :)

      Usuń
    2. Witam w klubie! Nieraz atmosfera bywa gęsta, nieraz zaklnę szpetnie, czego zwłaszcza Mama bardzo nie lubi, nieraz usłyszy ode mnie jakiś wytyk i vice versa, ale "stara" - nigdy... Z Ojcem podobnie - to słowo nie przejdzie mi przez gardło w kontekście Rodziców.

      :***

      Usuń