15 maja 2015

Wolniej

W Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Trójmieście i oczywiście Poznaniu trwa właśnie Restaurant Week (TU). W najlepszych restauracjach za 39 zł można posmakować trzech popisowych dań, przygotowanych specjalnie na ten festiwal smaków. Gdybym mogła, sprawdziłabym dokładnie wszystkie, ale niestety musiałam zadowolić się wizytami w dwóch knajpkach. 

Pierwszą było MOMO love at first bite na Szewskiej - jednej z uliczek blisko Starego Rynku. Wystrój nowoczesny, prosty w formie, surowy, trochę chłodny, ale z tym, co lubię, czyli menu wypisanym kredą na ścianie. Atmosfera eleganckiego baru na lunch (nie cierpię tego słowa, lecz tu wyjątkowo pasuje). Już dawno chciałam tam pójść, zniechęcały mnie tylko ceny ;) Restauracja specjalizuje się w owocach morza, stąd pewnie takie kwoty, tym bardziej zatem warto było przy takiej okazji spróbować jej propozycji. I przyznać muszę - smakowo absolutnie nie zawiodła!
Na przystawkę otrzymałam tatar z przegrzebków z siekanym korniszonem i cebulką perłową, skropiony oliwą truflową. Niezwykle ekskluzywne danie! Przegrzebki są bowiem bardzo drogie, a MOMO szczyci się świeżością swoich składników. Dlatego nie zdziwiła mnie niezbyt duża porcja, która na dodatek była tak dobra, iż tylko zaostrzyła apetyt. Zaraz jednak na stół wjechało kolejne danie, czyli krewetki duszone z ziemniakami, chorizo i jarmużem w sosie śmietankowo - limonkowy. 
Istna poezja smaku! Solidne krewetki skąpane w absolutnie fantastycznym sosie, z mięciutkimi ziemniaczkami w skórce, plus reszta wspaniale skomponowanych i ułożonych dodatków - uczta dla podniebienia i oczu. Do tego na talerzu znalazł się pikantny sos, który dodał całości wyrazistości.
Na koniec otrzymałam jeszcze pudding z tapioki ze słonym karmelem, orzechami i sorbetem mango. Jej! Mięciutki, rozpływający się w ustach, idealnie słodki i jednocześnie zachwycająco orzeźwiający dzięki sorbetowi... Boskie zwieńczenie. Koniec jedzenia był zaiste smutnym momentem ;) Jedyne, co mogę MOMO zarzucić, to nieduże porcje w stosunku do ceny. Za taki trzydaniowy obiad zapłaciłabym bardzo dużo, a nie czułam się zbyt mocno najedzona (aczkolwiek dodatkowo płatna lemoniada była słusznej wielkości :)). Niemniej dla smaku - naprawdę warto. Mniam.

Drugi eksperyment kulinarny otrzymałam w restauracji Papierówka na ulicy Zielonej, niedaleko mojego liceum, tuż obok pięknie odnowionego parku, kawiarenki w tramwaju Cafe Bimba i mojej ukochanej ulicy Podgórnej. Za samą lokalizację mogłabym się w tym miejscu zakochać, poza tym ogromnie podoba mi się wystrój - jasne drewniane ściany i stoły, kilka ścian ciemnoszarych, wzdłuż stołu barowego rządkiem stoją, zgodnie z nazwą, wesołe zielone jabłuszka - oraz menu, jakie proponują, a że codziennie jest inne, albo idzie się na żywioł, albo sprawdza na Facebooku. Ja sprawdzam i mam każdego poranka straszne skurcze głodowe żołądka ;) Ale jeszcze nigdy nic tam nie jadłam, dlatego tym bardziej ucieszyła mnie ta możliwość - tak bardzo, że sprawdzając proponowane w akcji Restaurant Week dania zupełnie nie zarejestrowałam obecności rabarbaru i marcepanu, których naprawdę nie cierpię :D Cóż było robić, zapłacone, to poszłam. 
I znalazłam się w raju.
Przystawka, czyli zupa krem z rabarbaru i rzodkiewki z chrupiącą pancettą, ZUPEŁNIE nie smakowała rabarbarem. Gdyby ktoś kazał mi z zamkniętymi oczami zgadywać składniki - chyba nie umiałabym powiedzieć, co to właściwie za BOSKI smak. Chryste, jakie to było niewiarygodne! W życiu nie jadłam lepszej zupy! I choć trudno w to uwierzyć, dalej było jeszcze lepiej, ponieważ na stół wjechał łosoś z truskawkami w chrzanie i balsamico z imbirowymi lodami, na salsie z mango z zieloną gryką oraz emulsją z kolendry. Kocham łososia, a ten, posypany czarnym sezamem i idealnie wypieczony, nadzwyczajnie komponował się ze słodkawą salsą i dodatkami. Jednak największym zaskoczeniem były lody. Sam fakt wprowadzenia lodów do dania głównego mnie rozbroił, a wrażenie spotęgował jeszcze smak. W nawałnicy wrażeń zupełnie zapomniałam, co miałam jeść, więc dobrą chwilę zastanawiałam się, z czego to u licha jest - smak znany, jednak zupełnie nie kojarzący się z zimnem! Lody imbirowe od dzisiaj są dla mnie best ever. 
Na koniec podano gotowany sernik z topinamburu i marcepana z coulis z lawendy. Bosska na wszelki wypadek powiedziała, żebym nie wylizywała miseczki, bo naprawdę byłam na to gotowa :D Obłęd, mówię Wam, sernik w formie jakby twarożku, idealnie słodki, marcepan na dnie tak subtelny, że nawet ja nie mogłam powstrzymać ochów i achów, a coulis z lawendy... Jezu, za sam pomysł kucharzowi należy się najwyższe odznaczenie za zasługi dla ludzkości :D No i jak to wszystko ślicznie wyglądało! Z jadalnymi kwiatuszkami :D
W Papierówce ceny również nie należą do najniższych, ale tu muszę przyznać, że naprawdę się najadłam. I napiłam, bowiem poza wliczonymi w cenę trzema daniami zamówiłam sobie domowy kompot z jabłek (a Bosska lemoniadę). Otrzymałam go w wielkim słoiku z rączką jak od kufla - i z miejsca zakochałam się w tym ustrojstwie. Chcę! Byłby idealny na drinki na balkonie :D Tylko jak go znaleźć? Myślicie, że Google wyszuka po wpisaniu "słoik jak kufel z rączką"? :D

Podsumowując - zdecydowanie warto wziąć udział w Restaurant Week. Dla spróbowania czegoś nowego, dla podziwiania finezji kucharzy i dla poznania swojego miasta od nieco innej strony. Oraz dla tej cudownej rozterki: czy rzucić się na rozkoszne jedzenie niczym wygłodniały sęp, czy jeść jak najwolniej, by jak najdłużej delektować się fantastycznym smakiem. Ja wybrałam to drugie i mogę zapewnić, że slow food wygrywa wszystko!

P.S. Wpisałam i znalazłam. Się zwie "słoik z uchwytem" :D

13 komentarzy:

  1. narobiłaś mi smaka i na akcję i na jedzonko. Może w sobotę, moze, może, chociaz wątpię. Może za rok..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś mi się obiło o uszy, że mają powtórzyć jesienią, trzymam za to kciuki :)

      Usuń
  2. Fajna inicjatywa, ale czy ja dobrze widzę i tam można wybrać tylko menu wege albo rybne? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, u nas każda knajpa miała inaczej, ale były też miejsca z mięchem :)

      Usuń
  3. Nie wiedziałam, że coś takiego istnieje :D

    OdpowiedzUsuń
  4. u nas w jednej z knajp w słoikach podają tatanke;) zubrówka z jabłkiem to jest, ale bez uchwytów, taki po dżemach, sałatkach obiadowych... heh smakoszu ty;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj ja tego nie mogę pić, przypomina mi się, jak po tym oddawałam hołd naturze, wielokrotny hołd :D

      Usuń
  5. Popisowe dania, a ja chodziłabym o suchym pyszczku :/ No, tę zupę krem mogłabym zjeść. Ale pięknie to opisałaś, a zdjęcia też cudne - wspaniale podane potrawy. Je się oczami :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rybki też niet? Ale spokojnie, w wielu knajpkach było do wyboru jedzenie wege, przypuszczam, że równie cudownie wyglądające i smakujące :)

      Usuń
  6. "Pozytywna CHUDZINKA"? Gdyby to chodziło o kogoś innego to napisałbym "Jeszcze" ;-) Jakież to szczęście, jak się ma turbo przemianę materii! Wspaniałe smakołyki wspaniale opisane! Na zdrowie!

    :-***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z każdym rokiem coraz bardziej doceniam :D Dziękuję i polecam, gdybyś był kiedyś w Poznaniu... Chociaż nie wyobrażam sobie, żebyś miał być w Poznaniu beze mnie ;)
      :*

      Usuń