4 rano.
Zupełnie nie wierzyłam, że o tej godzinie wyruszymy; zapewne dlatego się udało. Już w pierwszych godzinach wykluł się muzyczny motyw przewodni wycieczki, który Zły zwykł potem puszczać codziennie przed opuszczeniem kwatery, dla właściwego nastrojenia się. Co ciekawe, była to piosenka wykonywana przez... Davida Hasselhoffa :D Brzmi jak cudowne lata 80., a jest zupełnie świeżutka i skomponowana do gry. Dawała nam mnóstwo radości już od pierwszych, z lekka fałszywych tonów :D "True Survivor" - do posłuchania TU.
Jechaliśmy zatem z przyśpiewką, podziwiając ukwiecone łąki, orosiałe pola, wreszcie cudowne góry, najpierw polskie, potem czeskie. Gdy przyszło do kupienia winiety na Słowacji, Zły wykazał się znakomitą znajomością sąsiadów, podszedł do pani na stacji benzynowej i z grzecznym uśmiechem wyłuszczył po polsku prośbę. Pani po słowacku o coś spytała, na co bez wahania i już chórem odrzekliśmy, że na 10 dni, pani wydała winietę, my zapłaciliśmy i tak rozpoczęła się nasza lingwistyczna przygoda. Z wielką radością mijaliśmy potem szyldy pt. "Strechy krovy krytiny", "Denne menu", "Zmarzlina", "Zabavna pyrotechnika" lub "Mini potraviny". Zaprawdę mało jest wdzięczniejszych od słowackiego języków :D
Późnym popołudniem przekonaliśmy się, iż rzeczywiście jest, jak mówią, czyli Polak Węgier dwa bratanki. Gdy błąkaliśmy się chwilę w poszukiwaniu kwatery, jakaś starsza pani wyszła na ulicę, powiedziała coś po węgiersku, my po polsku spytaliśmy o drogę, ona machnęła ręką, cały czas nawijając po swojemu, zrozumieliśmy i pojechaliśmy dalej, a ona pognała za nami i tak długo z nami czekała, aż przyszli właściciele kwatery i nas wprowadzili. Uparcie woleliśmy uznawać jej zachowanie za przejaw troski ;)
Aggtelek, od którego zaczęliśmy najazd Węgier, powitało gorącem, zapachem roślinności, ciszą i absolutną swobodą, bowiem przemili gospodarze oddali nam we władanie... cały dom :D Dom z widokiem na niedużą górkę, z ogrodem, i o wspaniałej nazwie Csipkés Apartmanház, która wprawiła nas w znakomity humor :D Po obejściu cykającej cykadami okolicy odkorkowaliśmy wino z... Estonii, które prawie rok czekało na wypicie :D
Nazajutrz z żalem opuściliśmy swojskie progi i wkroczyliśmy do wnętrza pierwszego punktu programu, czyli Jaskini Baradla, datowanej na 1,5 - 2 miliony lat. Przewodnik mówił wyłącznie po węgiersku, dlatego my dostaliśmy w kasie kartkę z... polskim opisem atrakcji. Ich ilość naprawdę nas oszołomiła. Ta jaskinia jest absolutnie nie z tej ziemi! Ilość nacieków, form i kształtów w połączeniu z cudownym oświetleniem i idealnym przygotowaniem trasy robi powalające wrażenie. Podziwiać można m.in. największy na Węgrzech (19 m wysokości!) stalagmit, czyli tzw. Obserwatorium Astronomiczne, inne nacieki pt. "Matka z dzieckiem", "Tureckie Miasto", "Zapiekany Kalafior", "Harfa" czy niesamowita "Głowa Smoka", oraz przemykające się cieniami nietoperze. Pod koniec wycieczki wkracza się do tzw. Sali teatralnej, w której ze względu na wspaniałą akustykę odbywają się koncerty. W pewnym momencie gaśnie światło, nie widać nawet swojej ręki przed oczami, i nagle... wybucha muzyka. A wraz z nią losowo oświetlane są kolejne cudowne kształty jaskini. Przedstawienie pt. światło i dźwięk po prostu zapiera dech.
Wejście |
Matka z dzieckiem |
Obserwatorium Astronomiczne |
Tureckie Miasto |
Głowa Smoka |
Zapiekany Kalafior i Harfa |
Parowóz |
Drobny wycinek Sali teatralnej |
Po opuszczeniu Aggtelek, które wysoko postawiło poprzeczkę, pognaliśmy na spotkanie z nieco młodszymi duchami przeszłości. Nawigacja wymyśliła szaloną trasę, dzięki której 50 km pokonywaliśmy w prawie dwie godziny, lecz nie żałowaliśmy ani sekundy. Jazda wzdłuż granicy zawijasami, szlaczkami, przełęczami i szczytami cieszyła zarówno oczy, jak i nozdrza, do których docierał boski zapach lipy i robinii akacjowej. A na końcu czekała nagroda, czyli XIII-wieczny zamek w Boldogkőváralja.
Jest właściwie całkiem normalny, zadbany, wyposażony w rozmaite eksponaty, głównie broń, oraz makiety przedstawiające najważniejsze węgierskie bitwy, położony logicznie na wzgórzu, u podnóża którego rozciągają się pola pełne zboża, winorośli i cudownie czerwonych maków. Jednak najważniejszym i decydującym o wyjątkowej urodzie tego miejsca elementem jest niespotykany, kilkunastometrowy wypust obronny. Nie umiem opisać zachwytu, który się we mnie przewalił na ten widok. No po prostu nie umiem.
A to nadal nie był koniec dnia. Na trasie mieliśmy bowiem kolejne zakręty, które zapędzały nas w magicznie zielony świat... winorośli. Byliśmy w Tokajskim regionie winiarskim! Gospodyni w Tokaju powitała nas w gąszczu ogrodowych roślin, zachęciła oczywiście do degustacji wina, po czym zostawiła nas... znowu samych w domu :D Tym razem jednak piliśmy już "na dzielni". Czyli nim się obejrzeliśmy, zostaliśmy zagarnięci wprost z ulicy przez szalonego starszego pana. Pan po polsku objaśnił nam rodzaje win, po angielsku kazał wybrać coś na początek, a na migi przeplatane z węgierskim uprowadził do przyjemnie chłodnej piwniczki i nalał godnie po sam brzeg kieliszków. Po czym stanął za plecami i pilnował. Czując presję, w 5 minut uwinęliśmy się z pierwszym, a on niemal natychmiast podleciał i nalał kolejny rodzaj wina. Znów 5 minut i po sprawie, aż wjechał trzeci. Po tym trzecim byliśmy w stanie kupić u niego cały zapas, na szczęście nie unieślibyśmy, zatem ostatecznie wytoczyliśmy się z dobytkiem zaledwie 6 litrów na łebka :D Zły trzymał się dzielnie, ale my z Chmurką już po przestąpieniu progu w kierunku powrotnym dostałyśmy napadu radości, która trwała potem cały wieczór, noc i poranek. Pamiętam spacer po Tokaju, wchodzenie do łódki na rzeczce, kaczuszki, wieczorne promienie przeświecające przez liście i zapach wakacji, pamiętam, że coś śpiewałam, i nawet robiłam do rzeczy zdjęcia, ale zupełnie nie pamiętam na ten przykład, kiedy zmyłam makijaż :D Boziu, jak tam było cudownie! Jak to wino smakowało słońcem! I jak ja NIE miałam po nim kaca!
A to był dopiero drugi dzień! :D
Całkiem blisko to Hollywood :D |
ta jaskinia niesamowita. no i wyprawa;) nie miałas kaca po winie? jak się nazywało to wino? ha ha.., uwielbiam czytać o twoich wyprawach;) planujecie je wczesniej? duża buźka;)
OdpowiedzUsuńLane do butli bez etykiety, wyglądem przypominające sok jabłkowy, pewnie procentów nie miało i fokle ;)
UsuńWęgry planowaliśmy już od zeszłego roku, a tak na fest to jakiś miesiąc-półtora wcześniej zaczęliśmy przygotowania, szukanie kwater i miejsc do obejrzenia. Jakby co służę planem wycieczki, tylko że to hardcore jest :D :*
przywiexlismy takie winko z wycieczki. Było cudowne. Ale trzeba je szybko pic, bo potem nabiera mocy i się w musując zamienia
Usuń:)
warto planowac, jak czytam o twoich wyprawach to aż mi się chce samej wyrwać gdzieś.., wakacje się zbliżają, ja uderzam w dziki las do górali więc będę się raczyć wódką. jessu nie wiem jak przeżyje;) las nocą, wódka jakoś przejdzie;)
UsuńAnjanka, Dobrze, że mówisz, wypiję szybciej :D
UsuńCanis lupus, oj to zazdroszczę, pojechałabym do górali, chociaż może nie na wódkę, ze strachu hehe :D Warto planować, bo wtedy człowiek się nie miota jak dziki osioł, zwłaszcza gdy ma wyliczone niemal co do minuty, ale warto też czasem iść na żywioł, takie wyjazdy są często równie fantastyczne :)
Cześć Obieżyświacie! Dawaj kolejne opisy! I zdjęcia, masę zdjęć!
OdpowiedzUsuń:*
Ja się z tym będę grzebać dłuższy czas, ponieważ... no, zaraz znów wyjeżdżam :D Trochę mam problem, bo na koncie zostały mi całe 3 zł, a ja muszę jeszcze wymienić pieniążki, ale raz się żyje (a potem wiele razy dogorywa) :D
UsuńO zdjęcia możesz być spokojny, starczyłoby na rok dodawania ;D
:*
Potraviny najlepsze sklepy :D
OdpowiedzUsuńSuper wycieczka, coś dla ducha, coś dla ciała :)
Świetne zdjęcia zamku i z zamku, widać jak góruje na okolicą :)
Dużo uroku dodaje mu okolica, bez niej nie byłby pewnie już tak spektakularny. Niemniej dla mnie to był żelazny punkt programu, chociaż kompletnie nie po drodze, więc łatwo się poddać. Cieszę się, że tak się na niego uparłam :)
UsuńPisałam o Tokaju! I o tych jaskiniach też! :D
OdpowiedzUsuńAle zaraz... Z czego ja się cieszę? Pisałam, ale to inni zwiedzają, podczas gdy ja tylko jeżdżę palcem po mapie. Nie bawię się tak! Chlip...
Odczuwam jakiś taki irracjonalny lęk przed zwiedzaniem Węgier przez ten przedziwny język, niczym z obcej planety. Ale mają tam tyle pięknych miejsc, że trzeba kiedyś się przemóc :)))
Nie masz przypadkiem j
Właśnie odkryłam, że za szybko mi się wysłało. Ale nie pamiętam już tej urwanej myśli ;)))
UsuńWierz mi, naprawdę nie ma się czego bać. Węgrzy są przemili, na kwaterach maksymalnie pomocni, bardzo pogodni, i chociaż trzeba się wspinać czasem na wyżyny intelektu, gdyż mówią wszystkimi językami naraz, to naprawdę tylko uatrakcyjnia podróż ;) I polecam jechać w czerwcu, nie ma sezonu, w wielu miejscach zero turystów, a wszystko kwitnie, pogoda rewelacyjna i taniej :) Węgry skradły moje serce i jak na razie w moim odczuciu wygrywają pojedynek na najpiękniejszy kraj Europy, serio! Oczywiście tuż za Polską ;)
UsuńJaaa... ta zieleń na zdjęciach - jest moc! :)))
OdpowiedzUsuńZdjęcia to zero w porównaniu z rzeczywistością! :)
UsuńCo tu dużo mówić - piękne widoki i wspaniała wycieczka! Sama bym się wybrała. Niech no nam tylko Wiking trochę podrośnie..
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Kraj piękny, ludzie przemili, i najlepiej w czerwcu przed sezonem :)
Usuń