11 sierpnia 2015

Bezwstydna Italia

JeyZ twierdził, że zna w Kalabrii każdy kąt. Nie dowierzałam jego przechwałkom, bo któż jest w stanie wiedzieć wszystko o danym miejscu, spędziwszy tam jedynie tydzień kilka lat temu? Dlatego oczywiście przygotowałam się zawczasu, choć nie było łatwo, bowiem o tym regionie pisze się niewiele. W przewodnikach zajmuje w porywach jakieś 2 strony, łącznie z informacjami technicznymi, w internecie też trzeba nieźle kopać, ale na szczęście udało mi się znaleźć na jednym blogu garść potrzebnych informacji. Ów blog odegrał sporą rolę w naszej największej życiowej przygodzie... :)

Nie uprzedzajmy jednak faktów, które na tę chwilę prezentowały się tak: wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy. Ale dokąd, to już nie wiedzieliśmy :D JeyZ beztrosko uznał, że idziemy na żywioł, machnęłam więc ręką, z góry wiedząc, jak to się skończy. Po przejechaniu 20 minut, ujrzeniu w oddali morza i powrocie do punktu wyjścia, z westchnieniem pełnym "a nie mówiłam" wyciągnęłam telefon, na którym w Polsce zapobiegawczo zainstalowałam sobie mapę offline Kalabrii. W tym momencie nawet ja się zdziwiłam, ponieważ mapa okazała się nawigacją :D Nagle życie stało się proste jak bułka z masłem, aczkolwiek znów tylko ja... znałam nazwę i adres hotelu :D Więc właściwie można powiedzieć, że dobrze, iż w ogóle wylądowaliśmy we właściwym mieście ;)

Pierwsze zetknięcie z hotelem wprawiło nas w osłupienie. Do Residence Le Playe dojeżdża się, zbaczając z drogi w jakieś kompletnie chaszcze i ostępy, przepychając się w tak wąskim tunelu pod przejazdem kolejowym, że szukaliśmy wzrokiem śladów z karoserii. Nie jest to specjalna rekomendacja, lecz po chwili niewygód wkracza się w kompletnie inny świat...
Nieskromnie powiem, że ofertę wybrałam fantastycznie :D Ten hotel jest cudowny! Zajmuje ogromny obszar,  ma we władaniu ileś kompleksów budynków, ogródki, apartamenty, wszystko niesamowicie porośnięte roślinnością, o którą codziennie dbają ogrodnicy. Do części kompleksów w czasie naszego pobytu nie można było wejść, ale oczywiście gdy przydybaliśmy ogrodnika, to cichcem mu się wcisnęliśmy, a gdy nas nakrył, zrobiliśmy tak przepraszającą i skruszoną minę, że machnął na nas ręką i udał, iż nie widział, a my mogliśmy pozachwycać się szaleństwem kwiatów, klifem i szumiącym morzem. Aczkolwiek w naszej części to wszystko również było. Od pokoju do restauracji czy baru z basenem przechodziło się pod pergolami z winoroślami, mijając mieniące się wszystkimi kolorami oleandry, datury, palmy, opuncje czy bugenwille. Obłęd!
Oleandry, cytrusy, bugenwille, fikusy, zioła... dla każdego coś miłego
Takie tam widoki z hotelu... :)
Jako że do obiadokolacji mieliśmy jeszcze kawał czasu, postanowiliśmy wybrać się na miasto. Santa Domenica di Ricadi, w której mieszkaliśmy, była oddalona zaledwie kilka kilometrów od Tropei, jednego z nielicznych południowych kurortów. Zajechaliśmy zatem beztrosko do jego centrum, wysiedliśmy totalnie spragnieni i głodni, i... przyszło nam się zetknąć z najbardziej na świecie irytującym zwyczajem, jakim jest sjesta! Z dziwnym uczuciem patrzyłam na wyludnione ulice, które stanowiły straszny kontrast dla moich wyobrażeń o tłocznych i hałaśliwych drogach, na pozamykane knajpki, o których przecież tak marzyłam, wreszcie na koszmarny tłum na plaży, którego tak bardzo chciałam uniknąć...! Na szczęście jeden sklepik był czynny, rzuciliśmy się do niego, pani ni w ząb nie mówiła po angielsku, więc na chybił trafił nabyliśmy wodę, kawałek placka, który okazał się fantastycznym chlebkiem z dodatkiem ziół, oraz wiaderko truskawek, zastanawiając się, gdzie właściwie możemy je umyć. Na szczęście po drodze znalazłam jakiś publiczny hydrant, wlałam wodę bezpośrednio do wiaderka, i tak zaopatrzeni pognaliśmy nad Morze Tyrreńskie. Jakie to było morze...!
Na brak zakrętów w Kalabrii nie można narzekać

Tropea zbudowana jest na klifie. Dosłownie. Domy są niemalże wepchnięte w zbocza, a tuż nad plażą, na oderwanej od reszty górze wznosi się najbardziej charakterystyczna budowla, czyli dawne sanktuarium benedyktyńskie, tzw. Kościół na Wyspie - Santa Maria Dell'Isola (choć nie jest to wcale wyspa). Można się nań wdrapać, ale radzę starannie wybrać dzień i porę - okrutna patelnia.
Przecudna trattoria na klifie
Fot. by JeyZ
Plaża jest dość duża, piaszczysta, ładna, natomiast tłumy nieziemskie trochę nas zniechęciły. Szybko poprawiliśmy sobie humor, podjadając truskawki, brakowało tylko romantycznej muzyki i szampana :D Niestety już po chwili zdołowali nas rodowici Włosi. I faceci, i kobitki - tacy piękni! Boże! Ja jako jedyna byłam już dość opalona po pobycie nad Balatonem, natomiast Kuli i JeyZ po prostu prawie płakali z zazdrości, widząc idealną skórę tubylców, a do tego gęste szalone włosy, białe zęby i niesamowite kształty ciał. W dodatku JeyZ, który dwa lata nie miał wakacji i na domiar złego mieszka w ANGLII, doznał takiego szoku w zetknięciu ze słońcem, że aż mu w trzydziestu paru stopniach wyszła gęsia skórka :D Nie była to jednak jedyna hańba tego dnia. Gdy wróciliśmy do hotelu, zauważyłam bardzo dziwne drzewo pod naszym tarasem (tak! mieliśmy jakby swoje oddzielne mieszkanie, z kuchnią i tarasem oddzielonym od innych niskimi ściankami). I nie miałam pojęcia, co to. Hańba dla mnie-biologa! To drzewo jeszcze parę dni mnie wkurzało, aż w tej irytacji niewiedzą zaczęłam ryć cały internet i znalazłam, że to pospolita araukaria!
Ale i Kuli się zhańbiła. Jako technik gastronomii (acz praktykujący pielęgniarstwo) - nie odgadła, co je :D Tak jak bowiem śniadania w hotelu należały raczej do słabych, tak obiadokolacje nas uwiodły. Codziennie mieliśmy przystawki, potem dwa dania, które wybieraliśmy poprzedniego dnia. Do tej pory nie poznaliśmy nazwy kilku przystawek, były to grillowane warzywa, coś bakłażanowatego, ale co... A najpyszniejsze, jakie w życiu jadłam. Najlepszy szpinak, najcudowniejsza bruschetta, fenomenalna mozzarella z pomidorami, ojesus do tej pory na samą myśl mam trwały napływ amylazy... Aż nam było głupio robić zdjęcia, gdy panowie (sami panowie :D) się wokół nas uwijali, donosząc makaron z pysznym sosem lub frutti di mare, raz nawet z maleńkimi grillowanymi ośmiorniczkami, potem zaś rybę, która nas powalała. Ta ryba była doprawiana tylko oliwą i ziołami, skórką lub sokiem cytryny. I smakowała tak wybornie, że gdyby nie najedzenie przystawkami i nażarcie pastą, chyba byśmy błagali o dokładkę. Pierwszego dnia jednak załatwiliśmy się... wodą. Po debiucie na plaży tak nam się chciało pić, że wychlaliśmy im chyba z pięć litrów, kelnerzy nie nadążali nam donosić, przez co w kolejnych dniach zapobiegawczo dawali nam już największy dzban, jakiego nikt inny nie otrzymywał :D

Wieczór zakończyliśmy znów w Tropei. W czasie sjesty troszkę rozczarowująca, nocą zatętniła jak trzeba. Oświetlone ciepło sklepy i kramiki, gwar w trattoriach, wszędzie szalona gestykulacja i namiętność w głosach, drink przy stoliku wprost na ulicy, nasze rozmowy i śmiech do późnej nocy...
I Santa Maria Dell'Isola górująca bielą świateł nad szumiącymi falami, i ja nucąca "Dante" Justyny Szafran (TU)...

10 komentarzy:

  1. Zostałaś oficjalnie Królową Wybierania Hoteli! :D Super to wygląda :)
    Ten kościół to mi przypomina w stylu meczet trochę, ale może się nie znam :)
    Piękne zdjęcie, Ty wiesz które, idealne na tapetę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko hoteli, kwaterę w Budapeszcie i nad Balatonem też ja wybierałam, to w sumie mało powiedziane, ja się na nie kosmicznie uparłam i nie dało się mnie przekonać do zmiany na inne! Oczywiście nie muszę mówić, że miałam słuszność :D

      Te południowe typy mają właśnie takie kościoły, wszystko naprawdę inaczej wygląda. Ciekawe, chociaż ja chyba wolę takie nasze, gotyckie...

      Na tapetę? Nie mam cycków na wierzchu, nie nadaje się :D Tzn... bo ja w ogóle ich nie mam :D No ale... nie można mieć wszystkiego przecież. Zgodnie z mądrością: "Zostałam obdarzona świetnym tyłkiem, osobowością i humorem. Byłoby nie fair wobec innych dziewczyn, gdybym dostała jeszcze duże cycki." :D

      Usuń
  2. No dobra, to będziesz Królową Wybierania Noclegów skoro tak bardzo chcesz :P

    I tamte i te nasze na pewno lepsze są niż te nowe statki kosmiczne, które teraz budują.

    Kto Ci wmówił, że muszą być cycki żeby się nadawało na tapetę? :P
    Za mało widziałem, nie wiem, więc się nie wypowiem :D
    Przysłowie się na pewno zgadza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, ciekawie to brzmi :D

      Kiedyś i one będą egzotyką ;)

      Pornosy ;P
      Chronię swoją prywatność... przynajmniej tę z frontu ;D
      A i owszem, pasuje jak ulał ;D

      Usuń
    2. Płaszcz z prześcieradła i szlafmyca :D

      Jeśli ich najpierw ktoś nie zburzy :P

      To chyba musisz zmienić kryteria wyszukiwania ;)
      Dobrze, że jesteś zadowolona :D

      Usuń
    3. No fakt, skoro da się zniszczyć nawet zabytki UNESCO... Ta religia to zaprawdę opium dla mas...
      Hahahhaa, nie mogę, bo by nasłali prokuratora ;P
      Tak, też lubię ten stan samozachwytu :D

      Usuń
  3. Ostatnio byłem mocno monotematyczny (choć było to bardzo miłe dla obu interlokutorów ;-), zatem dzisiaj napiszę coś innego: przepiękne zdjęcia przepięknych miejsc :D Normalnie przeszłaś samą siebie! Czapki z głów!!!

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D To dopiero początek, potem było tylko lepiej :D
      Jesu jaką dziś burzę przeżyłam w samochodzie...

      :****

      Usuń
  4. :D Jeszcze lepiej? Toż ja już nie wiem, jakimi jeszcze słowy wyrażać zachwyt! Może pójdę w neologizmy ;)
    Myślałem o Tobie w sobotę i niedzielę, gdy pokazywali w TV tą topiel w Poznaniu...
    Dobrze, że przetrwaliście bez szwanku, tzn. Ty i auto.

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewolucji słowa nigdy dość ;)
      No, ale szanse na rozmaite rzeczy były, np. mijaliśmy drzewo zwalone na trzy pasy z czterech możliwych... Strasznie było... I pełno moich kochanych drzewek na osiedlu jest poniszczonych :(

      Usuń