10 kwietnia 2015

Za marzeniem

Pamiętam dokładnie dzień, w którym z rodzicami kupiliśmy "W pustyni  i w puszczy". Podobało mi się, że książka była wydana na nieco pożółkłym papierze, jakby z odzysku, i bardzo lekka. Gdy tylko wzięłam ją w ręce, wiedziałam, że oddałam właśnie swoje serce. 
Czytałam ją setki razy. Całkowicie zakochałam się w afrykańskim buszu i nieustannie marzę, żeby tam pojechać. Prawie każda kolejna informacja na temat Afryki Południowej tylko utwierdza mnie w tych fantazjach. Gdybym nie bała się chorób, pojechałabym choćby dziś. Równie mocno ciągnie mnie jeszcze tylko do USA. Ale Afryka... Matka Ziemi... 
W międzyczasie obejrzałam (wielokrotnie, ostatni raz w te święta) film "Pożegnanie z Afryką", z genialnymi rolami Meryl Streep i Roberta Redforda. Kenia, zwłaszcza w ujęciach z lotu ptaka... Tego się nie da opisać. A jednak ludzie to robią. Naczytałam się relacji Martyny Wojciechowskiej z Etiopii, Michała Kruszona z Ugandy, ostatnio wróciłam do książki, którą dostałam od rodziców, widzących moje zafascynowanie tematem, jakieś 17 lat temu ;), czyli "Śladami Stasia i Nel". Naiwna powieść dla młodzieży, ale nadal umacniająca pozycję Afryki w moim sercu.

A teraz nastąpiło apogeum. Od zawsze rodzice i dziadek opowiadali mi historie wielkiego poznańskiego podróżnika i pisarza, Arkadego Fiedlera. Wychowałam się na "Ryby śpiewają w Ukajali", "Wyspa Robinsona", "Dywizjon 303". I chociaż żadnej z tych książek nie przeczytałam - co zamierzam oczywiście nadrobić - to mam poczucie, jakby Fiedler był kimś w rodzaju mojego przodka, bliskiego sercu. Jego synowie oraz wnukowie odziedziczyli awanturniczą żyłkę i oprócz tego, że prowadzą razem Muzeum-Pracownię Literacką w Puszczykowie (obejrzyjcie TU), odbywają również własne wyprawy na koniec świata. Dzisiaj z całą rodziną wybrałam się w podróż sentymentalną, czyli na prelekcję Arkadego Pawła Fiedlera (wnuka), zatytułowaną "PoDrodze Afryka". Realizacja projektu pod tą nazwą oparła się na dwóch założeniach - przemierzeniu Afryki z góry na dół oraz dokonaniu tegoż przy pomocy... Fiata 126p :D Takie przeżycie jest w stanie zrozumieć tylko ten, kto długi czas był szczęśliwym użytkownikiem Malucha. My byliśmy :D Zatem radość nasza nie znała granic, gdy odkurzano nam dawno zapomniane fakty, i to w dodatku na tle ekstremalnych wydarzeń. Wyobraźcie sobie np. "naturalną klimatyzację dwustronną" (czyli jazdę z otwartymi oknami, i to przednimi, bo z tyłu w najlepszym razie lufcik) przy temperaturze 50 stopni Celsjusza albo przy ataku much tse-tse. Wyobraźcie sobie jazdę po gigantycznych dziurach, kiedy auto co najmniej jednym kołem zwyczajnie wisi w powietrzu albo grzęźnie po okna w błocie. Wyobraźcie sobie jazdę po wielkim kontynencie, gdzie ludzie raczej chodzą pieszo lub poruszają się na osłach, a widok Malucha jak budzi niesłychane wręcz zainteresowanie pomieszane z nabożną fascynacją i niezliczonymi propozycjami kupna. 

Arkady P. Fiedler opowiadał bardzo sprawnie, ze swadą i prawdziwą pasją. O tym, jak ciekawych i gościnnych ludzi poznał, jak wszystkie dzieci z wioski z radością wypychały go z błota, jak "upuścił parę kropel moczu", gdy w rezerwacie prawie otarł się o niego goryl, jak na brzegu rzeki fotografował się na tle wielkich kamieni, które okazały się nosorożcami i w pewnym momencie wszystkie nagle jednym ruchem podniosły się na ich widok... "Ich", ponieważ Fiedler zaprosił do wyprawy ekipę trzech filmowców - założeniem trzecim stała się bowiem realizacja filmu z wyprawy. W ciągu 3,5-miesięcznej przygody podróżnik rozdzielił się z kolegami tylko na kilka dni, w tym czasie pokonując bardzo górzyste tereny, z którymi Maluch miał wyraźny problem i po każdym przystanku odmawiał współpracy. Biedny Fiedler musiał sam go popychać i zapalać, przemawiając doń czule jak do niemowlaczka (też tak robię, czasem działa :D). A pod górkę, w piachu i gorącu nie jest to najłatwiejsza na świecie sztuka. Nie wiem, czy stać by mnie było na tyle luzu w podobnej sytuacji. Chociaż gdyby moja wyprawa, którą wszyscy mi odradzali, zaczęła się od popsucia się auta, którym miałabym ją odbyć, to potem już chyba nic nie byłoby w stanie mnie złamać, nawet... afrykański mandat, który nie jest mandatem, tylko przyznaniem się do winy za odpowiednią opłatą :D Ani dwa tygodnie czekania, aż kairski port zechce (również za odpowiednią opłatą) pozwolić memu środkowi transportu w ogóle na wjazd do kraju.

Mimo pokazanych jakże licznych niedogodności (taki eufemizm) zakochałam się w Afryce jeszcze silniej. Tak BARDZO zazdroszczę tej podróży! Wiem, że musiała być kosmicznie trudna i wbrew pogodnym opowieściom - na pewno ogromnie stresująca; jednak po czymś takim moje życie byłoby już kompletnie inne. Etiopia, Kenia, Uganda, Zambia, Namibia, jezioro Tanganika, spalona czerwona ziemia, góry majaczące w oddali, cudownie zielone połacie po widnokrąg, niezwykłe plemiona i ich zwyczaje, wreszcie - baobaby! Gdy byłam dzieckiem, nie mieściło mi się w głowie, jak ten Staś mógł zrobić w środku drzewa dwie izby. Owszem, nasze dęby są wielkie, ale bez przesady, nawet w spróchniałym ledwo krok zrobisz. Dopiero w dobie internetu zobaczyłam na zdjęciach, jak wygląda baobab. A gdy teraz przy takim baobabie stanął Maluch... to drzewo jest chyba większe niż moje mieszkanie :D

Cudownie się słuchało i oglądało. Cały projekt możecie podejrzeć na Facebooku TU, i zagłosować na niego w plebiscycie National Geographic Polska Travelery. Znajdziecie również szczegóły o kolejnych spotkaniach w innych miastach. W Poznaniu planowane było tylko jedno. Zainteresowanie przeszło najśmielsze oczekiwania i dziś odbyło się drugie spotkanie, które również nie wystarczyło, dlatego poszerzono cykl o dwa kolejne w maju. Sądzę, że na tym się nie skończy - i dobrze! Przy okazji zachęcam również do odwiedzenia Muzeum, o którym wspominałam. Znajduje się tam ogromna replika Santa Marii (statku Kolumba), na którą można wejść, wiele pamiątek podróżnika, kopie posągów, Ogród Kultur i Tolerancji... To miejsce budzi w człowieku gwałtowną potrzebę poznania życia innego niż nasze, posmakowania innej kultury, nakarmienia oczu innym krajobrazem. Bo przecież eksplorowanie świata można zacząć w każdej chwili, pod wpływem impulsu. Nagrodą jest zawsze to samo - choć nigdy takie samo. PRZYGODA. 

Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości - niech obejrzy fragment "Pożegnania z Afryką" - TU
To kiedy jedziemy? :)

18 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się to, że potrafisz opisać swoje zafascynowanie czymś w taki sposób, że praktycznie można odczuć Twoje emocje. Czytałam kiedyś zbiór opowiadań (nie mam pojęcia o jakim tytule i czyje), z których jedno traktowało o badaniu życia jakichś dwóch gatunków, hm, owadów? czegoś na kształt motyli? W każdym razie latało to. Badaczami była para bądź małżeństwo w separacji, a badali te stworzonko za pomocą urządzonek, które przekazywały im nie tylko widoki, ale i odczucia. Pamiętam do dziś jak to było fantastycznie opisane - czułam się jak w wielkim roju :))) I tak mi się przypomniało.

    Miałam to samo, kiedy czytałam Fiedlera. Ciągnie mnie do podróży i z zazdrością patrzę jak znajomi po Facebookach chwalą się relacjami z egzotycznych miejsc. Nawet nie Kanary czy Karaiby, tylko zakątki, które nie zawsze wiem gdzie ich szukać na mapie ;))) Choć - gdybym miała wybierać - pomknęłabym na jakieś rajskie wyspy (Tajlandie, Malezje, Indonezje), a potem za Ural. Te przestrzenie... ło jesu, rozmarzyłam się! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym takie urządzonko, ciekawe, jak inni odczuwaliby to, co ja odczuwam ;) Już nawet kiedyś tu o tym pisałam, że cudownie byłoby móc dzielić się z innymi dokładnie tym, jak samemu się widzi czy przeżywa. Tylko czy ktokolwiek chciałby tego doświadczyć, oto jest pytanie ;)

      Mnie tamten kierunek jakoś nie pociąga na tę chwilę, chyba że z kilkoma męskimi mężczyznami :D Dużo obaw mam w stosunku do tamtej strony świata. Na razie wolałabym do Stanów, na Alaskę, instynktownie wyczuwam, że kierunek wschodni to póki co nie mój klimat. No chyba że Nepal. Tak, Nepal bardzo...

      Usuń
  2. Nam kiedyś sie marzyło safari fotograficzne w Kenii.. Teraz to są bardzo odległe marzenia, bo realizujemy takie bardziej przyziemne, potrzebniejsze. Jednak, kto wie, c będzie za kilka lat? Może niekoniecznie młodzi i dzicy, ale jednak tam pojedziemy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Safari, oj tak... Chociaż z drugiej strony serce wyrywa mi się też ku przygodzie takiej nie przez biuro podróży, nie ugłaskanej, tylko prawdziwej, poza bezpieczne granice. Inna sprawa, że równie mocno mnie to przeraża :D Ale kto wie... Marzyć mi nikt nie zabroni, a może akurat się spełni :) Byleby bezpiecznie wrócić :D

      Usuń
  3. afryka??? brr.., upały, by mnie zabiły nie mówiąc o lwach hienach robalach.., malarii itp. poczekam na równie awanturnicze, znając ciebie, relacje heh;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też pewnie by zabiły. Na tym polega przygoda, hi hi ;)

      Usuń
    2. przygoda polega na unikaniu śmierci. chyba. jessuuu.., byłabym pogryzionym skwarkiem w paszczy lwa.., mega - extrema ;)

      Usuń
    3. Przygoda polega na tym, że może się skończyć źle. Ale przecież nie musi ;) Nie no, ja ryzykantką jestem marną. Ale lwa zobaczyć bez krat bym chciała :)

      Usuń
  4. Coś pięknego :)
    Trzeba tylko wygrać w totka, wziąć pół roku bezpłatnego urlopu i można jechać :P
    Bardzo mi się podobała książka Macieja Czaplińskiego pt. "Afryka. Przekrój podłużny. Rowerowe safari z Kairu do Kapsztadu". Jest to relacja z podróży przez całą Afrykę, z północy na południe. Na rowerach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On tam spędził 3,5 miesiąca ;) A organizuje wyprawy np. do Namibii na dwa tygodnie, czyli spokojnie każdego z nas byłoby pewnie stać. Zebrać fajną ekipę i do dzieła :)
      Afryka na rowerach? Oj nie, na aż takie przygody mnie nikt nie namówi ;) Natomiast chętnie poczytam, wyobraźnię mam bogatą, dam radę z nimi to przebyć w domowych pieleszach :D

      Usuń
    2. Jak już się wygrało w totka to po co się ograniczać do 3,5 miesiąca tylko? :P
      No na dwa tygodnie to można lecieć :)

      Usuń
    3. Jak się wygrało w totka, to nie trzeba brać urlopu ;P
      Tak, na 4 tysiące km do przejechania wystarczy ;)

      Usuń
    4. Zależy ile się wygrało :P
      Te dwa tygodnie to miało być do Namibii a nie do rowerów, chyba, że znowu nie zrozumiałem :P

      Usuń
    5. Wystarczająco ;)
      Tak, moje też do Namibii :) Podobno są 4 tys km do zrobienia. Bo to nie tylko Namibia, ale też Zambia... Zresztą zobacz sam: http://www.fiedler.pl/news,pl,93.html

      Usuń
    6. Super sprawa. Dałem lajka i zagłosowałem :P
      W tym roku to już nie ma opcji, ale na przyszły na pewno warta rozważenia taka wyprawa :)

      Usuń
    7. Słusznie :D
      Bardzo bym chciała, i to właśnie z nim. Czuję, że jest naprawdę super człowiekiem i to mogłaby być wyprawa życia.

      Usuń
  5. "W pustyni i w puszczy" - witamy w klubie ;)

    OdpowiedzUsuń