17 listopada 2013

Przyjemność odkrywania

Ten, kto wymyślił nauszniki, powinien dostać medal. Że ja je dopiero teraz odkryłam... Tyle lat zmagań z zimnem i czapkami zjeżdżającymi z uszu, w których na dodatek zawsze wyglądam jak pajac - a wystarczyło raz przymierzyć, żebym się zakochała na amen. Urocze to, puszyste jak króliczy ogon, mięciutkie, milutkie, i rozkosznie grzejące... I o dziwo leży na mojej niechętnej wszelkim nakryciom głowie całkiem zacnie. Od razu perspektywa zimy stała się przyjemniejsza ;)

Ostatnio w ogóle mam czas objawień. Moja skóra obraziła się na mnie albo za pobyt na Rodos, albo za powrót z Rodos - w każdym razie postanowiła odejść w siną dal. Gdyby to chociaż zrobiła raz a dobrze, to jeszcze byłoby pół biedy, ale nie, ona musiała popękać i złazić drobniutkimi kawałeczkami, jakbym zapadła na jakąś ekstraordynaryjną wersję łupieżu. W apogeum smarowałam się balsamem kilka razy dziennie, co pomagało tyle, ile umarłemu kadzidło, miałam wrażenie, że zaraz się złuszczę na amen i już nawet nie będzie można o mnie powiedzieć "sama skóra i kości", bo nawet skóra mi nie zostanie. I wtedy dowiedziałam się o najcudowniejszym na świecie olejku pod prysznic marki własnej Rossmann. Dziwną ma to-to konsystencję, pieni się słabo, zapach raczej mniej niż średni - ale to, co robi z ciałem...!!! No bajka. Tak nawilżoną, miękką i miłą w dotyku skórę ostatni raz miałam chyba w życiu płodowym. Po tygodniu używania zapomniałam w ogóle o czymś takim jak łuszczenie się, balsam równie dobrze mogłabym wyrzucić, a niespecjalny zapach na szczęście nie utrzymuje się długo. Może na romantyczne tête-à-tête pod prysznicem ów produkt niekoniecznie się nadaje, lecz zważywszy, że chwilowo jakąkolwiek schadzkę mogę sobie zorganizować co najwyżej z wibratorem, jest to chyba kwestia do przełknięcia :) Tzn. kwestia zapachu ;P

Zostając przy sprawach fizycznych - wyobraźcie sobie, że ja, czołowa głosicielka nienawiści do siłowni i takich tam przybytków bakterii, kurzu i smrodu - byłam na spinningu! I to już dwa razy! Za pierwszym dałam radę, na szczęście jest tam czysto i cuchnie tylko w szatni, ale nie podobało mi się zupełnie, ponieważ miałam wrażenie, że zaraz urwie mi dupę wraz ze sromem. Czułam się prawie tak, jak pewnie jest po dobrym seksie - piszę "pewnie", bo naprawdę przestaję pamiętać ;P 
Na drugi trening szłam zatem wyjątkowo niechętnie, w dodatku po upierdliwym i męczącym dniu. A tu niespodzianka - dupa nagle przestała boleć, jakby przywykła do kształtu siodełka, muza i trenerka zagnała do jazdy, PMS dołożył swoje i wpadłam w taki amok, że jechałam wściekle z tym koksem, śpiewając zawzięcie i kręcąc tyłkiem, co razem skutkowało tym, że po zejściu z rowerka nogi mi zwyczajnie zwiędły i przez tydzień nie mogłam kucać :D Ale na pewno pójdę znów. Tylko z mocnym postanowieniem mniejszego szaleństwa.

Odkrycia dokonałam również w kwestii myśli technicznej. Od zawsze mam tak, że jak mi się jakaś piosenka wkręci, to potrafię ją zapętlać aż do wyrzygania. Na youtube do tej pory musiałam - jak to się obrazowo mówi - gwałcić ikonkę "powtórz". Ale teraz już nie! Albowiem dowiedziałam się, że w razie fazy maniakalnej wystarczy w adresie wybranej piosenki między "youtube" a ".com" wpisać "repeat" i problem gwałtu znika :D Genius!

A propos geniuszu muzycznego - w czwartek byłam ze Strzelcami na koncercie Wax Tailor. Uwielbieniem do niego zaraził mnie dawno temu Zagadkowy, płytę "Hope and Sorrow" przewałkowałam na wszystkie strony; nie mogło mnie tam zabraknąć. Było kameralnie, zupełnie inaczej niż w dużych klubach; stałam pod samą sceną i chłonęłam. Chyba dawno nic mnie tak pozytywnie nie nastroiło, chwilami po prostu zamykałam oczy i czułam kojące działanie muzyki, by za chwilę przy charakterystycznym dla Wax zwrocie w dźwiękach prawie skakać i wydzierać się, po czym przystawać w zdumieniu nad tym, jak cudownie można posklejać i ponakładać pozornie niepasujące do siebie kawałki piosenek, cytatów filmowych i pojedynczych nut. Przesympatyczny, energetyczny i cudowny dla ucha koncert. Posłuchajcie sobie TU, TU, TU i TU. Przyjemność. Warto.

18 komentarzy:

  1. Trza będzie sprawdzić ten balsam (po uprzednim wygrzebaniu w sieci informacji czy Rossman testuje na zwierzakach, czy nie). Zima się zbliża, więc i moja skóra da o sobie znać. Jeśli nie cała, to na pewno łokieć ;)))

    Kurczę, nawet nie wiesz jak bym chciała, żeby mi się chciało chodzić na siłownię ;))) A tu po pierwsze mi się nie chce, a po drugie obawiam się, że bym się na niej tylko wygłupiła, padając po pięciu minutach jak emerytka.

    Z zapętlaniem piosenek to mi Przemka przypomniałaś. Choć on ma tak ze wszystkim na YT - nieraz już mi żyłka chodzi, kiedy piszę jakiś artykuł, a w tle słyszę piąty raz ten sam program ;)))

    A co do nauszników - w uszy ciepło, ale co z głową? :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ciekawości poszperałam i widziałąm w postach z zeszłego roku, że niby nie testują. Ale to nie balsam, tylko olejek pod prysznic :) Chociaż masz rację, działa jak balsam ;)

      A wiesz, jak ja się muszę zmuszać? Gdyby nie to, że na te zajęcia trzeba się wcześniej umówić, pewnie za każdym razem bym rezygnowała :D Ale wiem, że jak już ruszę odwłok, to potem będę mieć niesamowitego powera. I uda jak skała :D (Tzn. to pewnie akurat za dłuuugi czas ;)) Co do wygłupiania, to nie można robić nic na siłę. Pamiętam, że zawsze na wf się stresowałam takimi rzeczami, dlatego potem długie lata nie ćwiczyłam wcale. Teraz zmieniłam podejście - ćwiczę tyle, ile mogę, w końcu to ma służyć zdrowiu, a nie udowadnianiu czegokolwiek. Jesteśmy już w tym wieku, że nic nie musimy :)

      Haha, swój chłop! :D

      Pewnie podczas mrozów będę nosić i czapkę. Niestety jestem rozsądna ;) Ale nauszniki to świetna rzecz na teraz, gdy tak nie wiadomo, co zrobić, bo na czapkę trochę za ciepło, a jednak uszy marzną.

      Usuń
  2. Tak podejrzewam, że w nausznikach byłoby mi zwyczajnie zimno, a do czapek w sumie przekonałam się, będąc już dorosłą :P Wcześniej w wieku nastoletnim czapki były obciachem po prostu! Nawilżający olejek, mówisz, hmm... jak nie zapomnę, to zakupię i wypróbuję;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nigdy nie czuję zimna na głowie, tylko na uszach, dlatego u mnie to się sprawdza. Oczywiście nie mówię tu o siarczystych mrozach ;) Ale na aktualną pogodę są idealne.

      Nie zapomnij, moim zdaniem warto! Tylko on naprawdę nie pachnie ładnie, żeby nie było, że nie ma wad ;) No i oczywiście nie gwarantuję działania na każdym, wiadomo, że ja mogę reagować zupełnie inaczej niż ktoś inny. Jak o wszystkim, tak i o nim opinie są różne, ale chyba przeważają te pozytywne. Mnie zachwycił, dlatego dzielę się z Wami, a nuż komuś pomoże ;)

      Usuń
  3. Mnie to obolałe krocze po spinningu zawsze kojarzylo sie z "na drugi dzien" po dobrym seksie ... prawie z przyjemnoscia na spinning wracalam :p

    A nauszniki to masz jakies odjazdowe? No wiesz, króliczki, świnki, myszki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciiiicho! Słowo na "s" jest tutaj tabu! I nie mam na myśli spinningu ;P

      Nie, zwykłe, z białym futerkiem. Chociaż mój wewnętrzny bachor kwiczy na widok takich cudeniek, no ale nie przesadzajmy, mam już prawie 30 lat ;)

      Usuń
  4. wow, dupe ze sromem? to nie seks, to poród. idę szukac tego olejku sezon zimowy się zbliża, grzewczy wiec zaraz mnie wysuszy;) rany, ja nigdy nie bylam na siłowni.., ponoc sport może zastapic seks, też wydzielaja sie hormony, też uzależnia, tez daje przyjemność;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebyś wiedziała, że może zastąpić! Nie wierzyłam, ale poza orgazmem daje dokładnie to samo ;) Kurwa no, to nie zmienia faktu, że nie mam ochoty na siłkę, tylko seks, ja pierrrrdolę... ;)

      Usuń
    2. nooo..., a nie ma tam na siłowni nic do przelecenia, oprócz bieżni?

      Usuń
    3. Na spinnigu same laski :) Ale to akurat bardzo dobrze, można spokojnie ćwiczyć, a nie tonąć w kompleksach ;)

      Usuń
  5. Jak ja nienawidzę spinningu! Serio. Za to na stepie mogłabym kicać codziennie. :D
    Nauszniki odkryłam rok temu. W bardzo zimne dni noszę je na czapce. W uszy ciepło i czapka nigdzie nie idzie. Też nie wiem jak ja wcześniej mogłam bez tego żyć? No jak?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stepu nie próbowałam. Spinningu nienawidziłam na początku, teraz uwielbiam :) Ale ten step to w sumie dobry pomysł, na tyłek chyba daje radę, co? Muszę sprawdzić.
      Też tak planuję nosić, przynajmniej czapka będzie na mnie lepiej wyglądać ;)

      Usuń
  6. I najfajniesze jest to, że całe życie coś nowego odkrywamy :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej! Witam w klubie marznących uszu ;-) Niestety, też tak mam, że dla mnie przy zimnie czapka musi zakrywać uszy, inaczej odczuwam dolegliwy dyskomfort temperaturowy. Czapki nie powodują u mnie problemów fryzurowych, na co najczęściej narzeka Wasza płeć, ale uporczywe naciąganie czapki na uszy powoduje jej opad na oczy, a to nie jest zbyt wygodne i funkcjonalne ;-) Wy - tzn. płeć piękna - macie te odkryte przez Ciebie nauszniki (nb. moim zdaniem dodają Wam one dziewczęcego uroku, którego akurat Tobie i tak w sferze zarówno psyche, jak i soma nie brakuje), ale faceci co mają założyć - słuchawki? (jak jacyś hiphopowcy), kominiarki? (jak gagstaludki)... W teorii pozostaje jeszcze wyjazd do ciepłych krajów podczas tych najzimniejszych miesięcy, lub na zawsze... A co do siłowni to podziwiam i kibicuję, niestety ja nie przepadam za wysiłkiem fizycznym niezwiązanym z jakimś szybko widocznym i pozytywnym efektem materialnym. Zatem koszenie, cięcie drewna, przenoszenie ciężarów itp. strongmeńskie wysiłki jak najbardziej, natomiast siłownia - nuda niestety :-/

    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przecież ja zawsze to samo mówiłam! Że siłownia ble i fuj. Ale jednak się da ;) Chociaż to nadal nie typowa siłka, tylko rowerek, jakoś tak mniej mnie obrzydza niż zwykła siłownia, zresztą na rowerze się fajnie jeździ i na dodatek można sobie posłuchać muzy, i pośpiewać też :D Wprawdzie ostatnio nie wbili się w moje gusta, bo leciała Pink, której nie dzierżę, co jednak pobudzało moją chęć do wyżycia się na tym rowerku ;) Ale dla facetów spinning chyba nie jest wskazany, bo się obija to i owo :D
      Też bym najchętniej grabiła lub przerzucała ziemię... Rany, pamiętam, jak pracowałam na produkcji, nigdy wcześniej ani później nie miałam takich bicepsów :D
      A co do czapek, to fajne są takie czapy-uszanki z futrem. Oczywiście ja wyglądam w tym jak cieć, ale może Tobie by się przydała :)

      Buziaki!

      Usuń
  8. Wiesz, być może widząc te nowoczesne i ciekawe "maszyny tortur" też bym się skusił i zapałał miłością do siłki i monotonnych ćwiczeń, ale póki co domowe hantle, agrafka i rowerek nużą mnie max po kilku minutach. Co do Twoich "wyprodukowanych" bicepsów, to przypomniała mi się Ex mojego Kuzyna i mój szok na widok jej bicepsów. Dziewczyna lat ok. 21, o filigranowatości zbliżonej do Twojej, przy byle ruchu ręką prezentowała taką rzeźbę, że budziło to moje szczere zdumienie. A ona po prostu pracowała przy produkcji...pudełek tekturowych i codziennie do maszyny formującej wkładała arkusz tektury o wadze ok. jednego kilograma. Tyle, że robiła to kilka tysięcy razy w ciągu dniówki :-D Wielka jest moc powtórek... A co do czapek uszanek, do tego z futrem (brr), to jeśli to tak wygląda, jak sobie wyobrażam, to ja wolę marznąć ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ co Ci się nie podoba w takich czapach?? Są cudowne! Ja w ogóle mam świra na punkcie takiej góralskiej mody, najchętniej na całą zimę wyemigrowałabym w jakieś Bieszczady, oczywiście nie w najgorszą głuszę, bo jeść coś cywilizowanego też trzeba, i oczywiście nie tylko z powodu ubrań ;)

      A siłownia naprawdę nie wydaje się nużąca, gdy się przebrnie początek. To czysta biologia, wydziela się przy tym tyle substancji, z endorfinami na czele, że człowiek szybko się uzależnia :)

      Usuń