20 stycznia 2015

Utopijnie

Dzieciaki mojej siostry mają taką fajną książeczkę z pytaniami typu "skąd się biorą dziury w serze". Możecie się śmiać, ale przeczytałam ją z niesłychanym zainteresowaniem, można rzec, że właściwie odkryłam Amerykę! Dziwne, nie przypominam sobie, bym jako dziecko zastanawiała się nad przyczynami pewnych zjawisk. Nawet tymi dziurami w serze zainteresowałam się dopiero w wieku całkiem dojrzałym, a i tak zawsze mi się to myli ;) I tak sobie ze smutkiem pomyślałam, jak szkoła może wypaczać twórcze myślenie oraz tłamsić dociekliwość. Rozmawiałam dzisiaj o tym z Bosską i ona również przyznała, że świat biologii dopiero zaczyna ją interesować, i to głównie za moją sprawą ;) Przynoszę bowiem czasem takie ciekawostki i zarażam nimi bezwiednie. A przecież to powinna być rola m.in. szkoły. 

Przede wszystkim plan nauczania jest chory, bo człowiek wałkuje ciągle informacje o jakichś tam orzęskach i okrzemkach, a nie ma pojęcia, na jakiej zasadzie robi kupę czy oddycha. A propos - nigdy nie zapomnę, jak uświadomiłam mojego pierwszego chłopaka, że rośliny ODDYCHAJĄ. Nie chciał mi uwierzyć! A przecież to był bardzo inteligentny facet! Po prostu miał tak mało do czynienia z biologią. Zgroza mnie ogarnia, gdy słyszę, że ludzie kończą swoją biologiczną edukację w pierwszej klasie liceum. Ale daleko nie muszę szukać - ja sama w liceum na profilu biol-chem w ostatniej klasie miałam z dwie biologie, jedną chemię i TRZY HISTORIE tygodniowo. Pół życia próbuję dociec, na kiego zbója była nam wtedy ta historia, zwłaszcza że nie pamiętam z niej dosłownie NIC. Zresztą pójście na studia biologiczne też było aktem samozaparcia, bo z lekcji nie wynosiłam zbyt wiele. Najczęściej uciekałam właśnie z biologii :D I wspominam to ze smutkiem - przecież to mogły być najpiękniejsze zajęcia na świecie. 

System edukacji kuleje tak strasznie, że to, ilu ludzi decyduje się kontynuować naukę w jakiejkolwiek dziedzinie, jest po prostu fascynujące. Nauczyciele tylko miewają, a nie mają powołanie (z całym szacunkiem, ja przecież rozumiem, że to trudny zawód - tym bardziej jednak wiele osób po prostu nie powinno się na niego decydować), nie są autorytetem, nie mają pomysłu na zaciekawienie uczniów - przykładem choćby fizyka, budząca grozę większości, a przecież to nauka może nawet bardziej fascynująca niż biologia! I jakże ważna! Tymczasem jedyne, co ja zapamiętałam, to że pierwszy nauczyciel twierdził, iż dziewczynki są za głupie, by pojąć tę szlachetną naukę, z chłopcami gadał o rajdach samochodowych, a zadania domowe musiał ze mną odrabiać tata. Miałam z sześcioro nauczycieli fizyki i przez tyle lat tylko tata umiał i chciał mi wytłumaczyć, co to są wektory lub po co rzuca się sól lub piasek na zamarzniętą ziemię. Głowę dam, że do dziś niewiele w tej materii się poprawiło. NIE ZA TO IM WSZYSTKIM PŁACIMY! 

Zajęcia praktyczne najczęściej nie istnieją (znów przykład własny - pierwsze doświadczenie chemiczne przeprowadziłam... na studiach. Cieszyłam się jak... dziecko!), nudne to wszystko jak flaki z olejem, i jeszcze ważne przedmioty się usuwa, bo są zbędne. Biologia zbędna...! A potem się dziwią, że ludzie nie mają podstawowej wiedzy, że nie są ciekawi świata, że źle się odżywiają, że zachodzą w niechciane ciąże, że nie dbają o przyrodę. Z ręką na sercu - żadna teoretyzująca lekcja ekologii nie zachęciła mnie do dbania o środowisko. Zachęciła miłość do przyrody wpojona przez rodzinę, wyjazdy na łono natury, chłonięcie tego świata wszystkimi zmysłami.

W szkołach przekazywana jest ogromna porcja wiedzy kompletnie niepotrzebnej. No ludzie kochani! Jeśli ktoś chce zostać naukowcem, to nim zostanie! A najważniejszym zadaniem szkoły powinno być zaszczepienie od kolebki chęci pytania i szukania odpowiedzi, twórczego, szerokiego myślenia, kojarzenia faktów z pozostałymi dziedzinami i przy okazji wpajanie pewnej elementarnej wiedzy oraz szacunku do otaczającego świata. A nade wszystko - wplatanie ciekawostek! To je się najbardziej pamięta! Cholera, tak niewiele trzeba, trochę wysiłku. Wychodzić poza własne schematy i mury - także dosłownie, a zamiast suchych faktów podawać również ich zastosowanie, powód, dla którego trzeba to wiedzieć. Od zarania dziejów dzieciaki zadają jedno pytanie - po co mi to. Może czas zacząć im na nie wreszcie odpowiadać - bo najczęściej odpowiedź "dla przyjemności posiadania wiedzy" przyjmuje się dopiero wtedy, gdy ta nauka zaczyna się już rodzić w bólach.

12 komentarzy:

  1. Fizyka była moją zmorą - już w podstawówce miałam z niej gorsze oceny (co prawda wtedy było to kwestią "spadku" z piątki na czwórkę). Nie ujmuję jej bycia fascynującą, ale jednak jak na mój mały móżdżek jest zbyt trudna. Fizyki bałam się bardziej niż matematyki ;)))

    Zgadzam się co do powołania. Dziś nauczyciele to coraz częściej chodzące porażki (a do tego masochiści). Uczą już ci, którzy skończyli gimnazjum - bez obrazy dla tych ludzi, bo to nie ich wina, że dopadł ich ten system, ale w dużej mierze to osoby myślące w zupełnie inny sposób niż roczniki o parę lat starsze. Znam kilka chlubnych wyjątków, ale reszta mnie zasmuca. Chętnie zrobiłabym małą rewolucję i przywróciła stary system. Hough!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja... zaczynam powoli oswajać się z fizyką. Trochę zmieniłam podejście, czyli przyjęłam, że są zdarzenia, które mają jakiś skutek, ale ja nie muszę sobie wyobrażać tego skutku, tylko wiedzieć, że on jest. Coś, co mi się nie mieści w głowie, przyjmuję jako pewnik i dalej odnoszę się już do tego pewnika. Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć, ale na pewno w fizyce pomagają zasady zamiast wyobrażeń. Chociaż oczywiście potem trzeba to jeszcze umieć wykorzystać twórczo, co już jest problematyczne :D

      Nie wiem, czy tutaj ma znaczenie rocznik. Chodzi o ogólne predyspozycje do bycia nauczycielem. Nie wystarczy się czymś zajmować, trzeba się tym pasjonować i jeszcze umieć to przekazać, i mieć autorytet. To bardzo wiele, a takich osób bardzo niewiele... Chociaż faktycznie gimnazjum chyba w niczym nie pomaga ;) Cieszę się, że te lata już za mną...

      Usuń
  2. A ja właśnie lubiłam fizykę. Miałam świetną nauczycielkę w podstawówce. Mnóstwo doświadczeń, eksperymentów i pokazywania co i jak i na co działa. I jakoś wszyscy to lubiliśmy. Ale niewielu takich nauczycieli. A i niewielu może. Mam mnóstwo koleżanek nauczycielek. I nawet jeśli mają chęć zrobić coś innego, to nie mogą. Bo dyrekcja zabrania luźnych lekcji. Ma być jak w podręczniku, jak kurator przykazał, w dupowaty sposób. A szkoda. Bo tak jak mówisz, wszystko zależy od nauczyciela. Ja nienawidziłam historii. Aż przez moment miałam zajęcia w liceum z facetem, który historię opowiadał jak kolejny odcinek serialu historycznego. Bez suchych dat i suchych wydarzeń. Tam były emocje. I tylko wtedy miałam 5 z historii i tylko wtedy to mnie interesowało. Biologią nikt mnie nie zainteresował. A szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, jak na studiach mieliśmy na ostatnim roku jeden z cięższych przedmiotów, fitopatologię. Kobieta opowiadała nam o randkach grzybów chorobotwórczych i w ten deseń wesoły były prowadzone całe zajęcia, bardzo rzetelne zresztą. I mimo że to był czas, gdy każdy chciał tylko zaliczyć i zająć się pracą, wszyscy uwielbialiśmy te zajęcia i uczyliśmy się szczerze. Myślę, że nie trzeba daleko odejść od podręczników, by zaciekawić uczniów. Ale to też wina programu, naprawdę potrzebna jest rewolucja...

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Ja bym wolała, żeby to miało dalszy ciąg, w sensie działań ;)

      Usuń
  4. mam dwie książki z eksperymentami które z młodym popełniamy i jest mega zabawa i ksiązka mały geniusz genialna heh bo dziecko poznaje ksiązke razem z wiekiem czyli książka na pierwsze lata szkolne.., to prawda, za szkoła zamiast podarowac nam ciekawość do świata, odbiera nam ja zniechęcając byle czym.., ale czasem można pokombinowac samemu;) młody wie jak zbudowany jest człowiek i skąd sie biora dzieci nawet jak sie rodzą. umie zrobic deszcz z pary wodnej i wulkany produkuje hurtowo, latem na dziłce zrobimy bombe z coli heh.., może nas to nie zabije. szwagra poprosze co? heh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale super :D Te książki są rewelacyjne, także dla dorosłych :D Oczywiście, w tym, czy dziecko będzie dociekliwe i żądne wiedzy, duża jest rola rodziców, ale szkoła naprawdę mogłaby być fajna, gdyby chciała. A tak to społeczeństwo nam głupieje i tyle z tego mamy...

      Usuń
  5. Ach, Ty reformatorko - rewolucjonistko ;-) Edukacja to temat - rzeka. Ale na razie odpowiedz mi skąd się biorą te dziury w serze. Bo o ile pamiętam, to te dziury powstają przez CO2 wydzielane podczas fermentacji? Czekam na odpowiedz i specjalnie na razie nie googlam :D

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to sprawka dwutlenku węgla :) I dziury powinny mieć niepostrzępione brzegi, bo wtedy to znak, że wszystko przebiegło poprawnie :D
      Ostatnio sprawdzałam też działanie sody i proszku do pieczenia. Znów ten dwutlenek węgla, jakiż to ważny związek :)

      Usuń
  6. Zachęciłaś mnie do przeczytania tego typu książki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę spłodzić jakąś popularnonaukową notkę z tego :D

      Usuń