Dzieciaki mojej siostry mają taką fajną książeczkę z pytaniami typu
"skąd się biorą dziury w serze". Możecie się śmiać, ale przeczytałam ją z
niesłychanym zainteresowaniem, można rzec, że właściwie odkryłam
Amerykę! Dziwne, nie przypominam sobie, bym jako dziecko zastanawiała
się nad przyczynami pewnych zjawisk. Nawet tymi dziurami w serze
zainteresowałam się dopiero w wieku całkiem dojrzałym, a i tak zawsze mi
się to myli ;) I tak sobie ze smutkiem pomyślałam, jak szkoła może
wypaczać twórcze myślenie oraz tłamsić dociekliwość. Rozmawiałam dzisiaj
o tym z Bosską i ona również przyznała, że świat biologii dopiero
zaczyna ją interesować, i to głównie za moją sprawą ;) Przynoszę bowiem
czasem takie ciekawostki i zarażam nimi bezwiednie. A przecież to
powinna być rola m.in. szkoły.
Przede wszystkim plan
nauczania jest chory, bo człowiek wałkuje ciągle informacje o jakichś
tam orzęskach i okrzemkach, a nie ma pojęcia, na jakiej zasadzie robi
kupę czy oddycha. A propos - nigdy nie zapomnę, jak uświadomiłam mojego
pierwszego chłopaka, że rośliny ODDYCHAJĄ. Nie chciał mi uwierzyć! A
przecież to był bardzo inteligentny facet! Po prostu miał tak mało do
czynienia z biologią. Zgroza mnie ogarnia, gdy słyszę, że ludzie kończą
swoją biologiczną edukację w pierwszej klasie liceum. Ale daleko nie
muszę szukać - ja sama w liceum na profilu biol-chem w ostatniej klasie
miałam z dwie biologie, jedną chemię i TRZY HISTORIE tygodniowo. Pół
życia próbuję dociec, na kiego zbója była nam wtedy ta historia,
zwłaszcza że nie pamiętam z niej dosłownie NIC. Zresztą pójście na
studia biologiczne też było aktem samozaparcia, bo z lekcji nie
wynosiłam zbyt wiele. Najczęściej uciekałam właśnie z
biologii :D I wspominam to ze smutkiem - przecież to mogły być
najpiękniejsze zajęcia na świecie.
System edukacji kuleje
tak strasznie, że to, ilu ludzi decyduje się kontynuować naukę w
jakiejkolwiek dziedzinie, jest po prostu fascynujące. Nauczyciele tylko
miewają, a nie mają powołanie (z całym szacunkiem, ja przecież rozumiem,
że to trudny zawód - tym bardziej jednak wiele osób po prostu nie
powinno się na niego decydować), nie są autorytetem, nie mają pomysłu na
zaciekawienie uczniów - przykładem choćby fizyka, budząca grozę
większości, a przecież to nauka może nawet bardziej fascynująca niż biologia! I
jakże ważna! Tymczasem jedyne, co ja zapamiętałam, to że pierwszy nauczyciel twierdził,
iż dziewczynki są za głupie, by pojąć tę szlachetną naukę, z chłopcami gadał o
rajdach samochodowych, a zadania domowe musiał ze mną odrabiać tata.
Miałam z sześcioro nauczycieli fizyki i przez tyle lat tylko tata umiał i chciał mi
wytłumaczyć, co to są wektory lub po co rzuca się sól lub piasek na
zamarzniętą ziemię. Głowę dam, że do dziś niewiele w tej materii się poprawiło. NIE ZA TO IM WSZYSTKIM PŁACIMY!
Zajęcia
praktyczne najczęściej nie istnieją (znów przykład własny - pierwsze
doświadczenie chemiczne przeprowadziłam... na studiach. Cieszyłam się
jak... dziecko!), nudne to wszystko jak flaki z olejem, i jeszcze ważne
przedmioty się usuwa, bo są zbędne. Biologia zbędna...! A potem się
dziwią, że ludzie nie mają podstawowej wiedzy, że nie są ciekawi świata,
że źle się odżywiają, że zachodzą w niechciane ciąże, że nie dbają o
przyrodę. Z ręką na sercu - żadna teoretyzująca lekcja ekologii nie
zachęciła mnie do dbania o środowisko. Zachęciła miłość do przyrody
wpojona przez rodzinę, wyjazdy na łono natury, chłonięcie tego świata
wszystkimi zmysłami.
W szkołach przekazywana jest ogromna porcja
wiedzy kompletnie niepotrzebnej. No ludzie kochani! Jeśli ktoś chce zostać naukowcem, to nim zostanie! A najważniejszym zadaniem szkoły powinno być
zaszczepienie od kolebki chęci pytania i szukania odpowiedzi, twórczego, szerokiego
myślenia, kojarzenia faktów z pozostałymi dziedzinami i przy okazji
wpajanie pewnej elementarnej wiedzy oraz szacunku do otaczającego
świata. A nade wszystko - wplatanie ciekawostek! To je się najbardziej pamięta! Cholera, tak niewiele trzeba, trochę wysiłku. Wychodzić poza własne schematy i mury - także dosłownie, a zamiast suchych
faktów podawać również ich zastosowanie, powód, dla którego trzeba to
wiedzieć. Od zarania dziejów dzieciaki zadają jedno pytanie - po co mi
to. Może czas zacząć im na nie wreszcie odpowiadać - bo najczęściej
odpowiedź "dla przyjemności posiadania wiedzy" przyjmuje się dopiero
wtedy, gdy ta nauka zaczyna się już rodzić w bólach.
Fizyka była moją zmorą - już w podstawówce miałam z niej gorsze oceny (co prawda wtedy było to kwestią "spadku" z piątki na czwórkę). Nie ujmuję jej bycia fascynującą, ale jednak jak na mój mały móżdżek jest zbyt trudna. Fizyki bałam się bardziej niż matematyki ;)))
OdpowiedzUsuńZgadzam się co do powołania. Dziś nauczyciele to coraz częściej chodzące porażki (a do tego masochiści). Uczą już ci, którzy skończyli gimnazjum - bez obrazy dla tych ludzi, bo to nie ich wina, że dopadł ich ten system, ale w dużej mierze to osoby myślące w zupełnie inny sposób niż roczniki o parę lat starsze. Znam kilka chlubnych wyjątków, ale reszta mnie zasmuca. Chętnie zrobiłabym małą rewolucję i przywróciła stary system. Hough!
Ja... zaczynam powoli oswajać się z fizyką. Trochę zmieniłam podejście, czyli przyjęłam, że są zdarzenia, które mają jakiś skutek, ale ja nie muszę sobie wyobrażać tego skutku, tylko wiedzieć, że on jest. Coś, co mi się nie mieści w głowie, przyjmuję jako pewnik i dalej odnoszę się już do tego pewnika. Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć, ale na pewno w fizyce pomagają zasady zamiast wyobrażeń. Chociaż oczywiście potem trzeba to jeszcze umieć wykorzystać twórczo, co już jest problematyczne :D
UsuńNie wiem, czy tutaj ma znaczenie rocznik. Chodzi o ogólne predyspozycje do bycia nauczycielem. Nie wystarczy się czymś zajmować, trzeba się tym pasjonować i jeszcze umieć to przekazać, i mieć autorytet. To bardzo wiele, a takich osób bardzo niewiele... Chociaż faktycznie gimnazjum chyba w niczym nie pomaga ;) Cieszę się, że te lata już za mną...
A ja właśnie lubiłam fizykę. Miałam świetną nauczycielkę w podstawówce. Mnóstwo doświadczeń, eksperymentów i pokazywania co i jak i na co działa. I jakoś wszyscy to lubiliśmy. Ale niewielu takich nauczycieli. A i niewielu może. Mam mnóstwo koleżanek nauczycielek. I nawet jeśli mają chęć zrobić coś innego, to nie mogą. Bo dyrekcja zabrania luźnych lekcji. Ma być jak w podręczniku, jak kurator przykazał, w dupowaty sposób. A szkoda. Bo tak jak mówisz, wszystko zależy od nauczyciela. Ja nienawidziłam historii. Aż przez moment miałam zajęcia w liceum z facetem, który historię opowiadał jak kolejny odcinek serialu historycznego. Bez suchych dat i suchych wydarzeń. Tam były emocje. I tylko wtedy miałam 5 z historii i tylko wtedy to mnie interesowało. Biologią nikt mnie nie zainteresował. A szkoda.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak na studiach mieliśmy na ostatnim roku jeden z cięższych przedmiotów, fitopatologię. Kobieta opowiadała nam o randkach grzybów chorobotwórczych i w ten deseń wesoły były prowadzone całe zajęcia, bardzo rzetelne zresztą. I mimo że to był czas, gdy każdy chciał tylko zaliczyć i zająć się pracą, wszyscy uwielbialiśmy te zajęcia i uczyliśmy się szczerze. Myślę, że nie trzeba daleko odejść od podręczników, by zaciekawić uczniów. Ale to też wina programu, naprawdę potrzebna jest rewolucja...
Usuńamen!
OdpowiedzUsuńJa bym wolała, żeby to miało dalszy ciąg, w sensie działań ;)
Usuńmam dwie książki z eksperymentami które z młodym popełniamy i jest mega zabawa i ksiązka mały geniusz genialna heh bo dziecko poznaje ksiązke razem z wiekiem czyli książka na pierwsze lata szkolne.., to prawda, za szkoła zamiast podarowac nam ciekawość do świata, odbiera nam ja zniechęcając byle czym.., ale czasem można pokombinowac samemu;) młody wie jak zbudowany jest człowiek i skąd sie biora dzieci nawet jak sie rodzą. umie zrobic deszcz z pary wodnej i wulkany produkuje hurtowo, latem na dziłce zrobimy bombe z coli heh.., może nas to nie zabije. szwagra poprosze co? heh
OdpowiedzUsuńAle super :D Te książki są rewelacyjne, także dla dorosłych :D Oczywiście, w tym, czy dziecko będzie dociekliwe i żądne wiedzy, duża jest rola rodziców, ale szkoła naprawdę mogłaby być fajna, gdyby chciała. A tak to społeczeństwo nam głupieje i tyle z tego mamy...
UsuńAch, Ty reformatorko - rewolucjonistko ;-) Edukacja to temat - rzeka. Ale na razie odpowiedz mi skąd się biorą te dziury w serze. Bo o ile pamiętam, to te dziury powstają przez CO2 wydzielane podczas fermentacji? Czekam na odpowiedz i specjalnie na razie nie googlam :D
OdpowiedzUsuń:*
Tak, to sprawka dwutlenku węgla :) I dziury powinny mieć niepostrzępione brzegi, bo wtedy to znak, że wszystko przebiegło poprawnie :D
UsuńOstatnio sprawdzałam też działanie sody i proszku do pieczenia. Znów ten dwutlenek węgla, jakiż to ważny związek :)
Zachęciłaś mnie do przeczytania tego typu książki :D
OdpowiedzUsuńMuszę spłodzić jakąś popularnonaukową notkę z tego :D
Usuń