5 października 2014

Easy like Sunday morning

Ubiegłą niedzielę spędziłam z Lessy, Górołazką i Bosską. Najpierw poszłyśmy na targi Smaki Regionów, promujące zdrową, polską, certyfikowaną żywność. Rekordowa frekwencja dowiodła, że trend powrotu do natury ma się świetnie, co cieszy nie tylko kieszenie lokalnych producentów, ale przede wszystkim - podniebienia zwykłych ludzi. A zwłaszcza ludzi z branży spożywczej, którzy na widok składu większości ogólnodostępnych produktów prawie się przewracają ;) 

Wyobraźcie to sobie... Świeżo wypiekane chleby i rogale świętomarcińskie, jeszcze cieplutkie, rozpływające się w ustach. Wszędzie pachnąca słoninka i prawdziwe wędliny - sinawe, nieładne, obłędne w smaku, jakże inne od tych ślicznie pokolorowanych i naszprycowanych wypełniaczami marketowych paskudztw. Prawdziwie domowe przetwory, syropy, konfitury, marmolady, marynowane grzybki i dynie. Wędzone ryby, lody ze stuletniej receptury, przyprawy z ekologicznych upraw, herbatki z owoców i ziół. Wszystko smakuje... naprawdę.

Przy stoisku z serami krowimi stał cudowny starszy pan, opowiadający ze swadą, jak prowadzi firmę razem z dwoma innymi tak samo stetryczałymi jak on dziadkami ;). Razem postanowili znaleźć jakieś zajęcie na starość - i tak oto mają osiem krówek i robią ser zawsze ze świeżego mleka. Stałam sobie cichutko przy tym stoisku, a pan co chwilę podsuwał mi kolejne kąski, a to twarogu, a to podpuszczkowego, i opowiadał o swoim gospodarstwie z takim ciepłem i spokojną radością, że szczerze mu pozazdrościłam. Tak samo jak nieodmiennie zazdroszczę zaprzyjaźnionemu panu od miodów, który choć śpi maksymalnie 6 godzin na dobę, tryska energią i zaraża swoją pasją. Ja go kocham, przysięgam! Wystarczy, że go zobaczę, i już się cieszę, on po prostu samym sobą wyzwala we mnie wielki szerolachny uśmiech. Jest ogromnie ciepłym człowiekiem, a o pszczółkach opowiada tak, jakby codziennie zakochiwał się w swoim fachu na nowo. Z racji tego, że miałam na studiach botanikę pszczelarską, którą uwielbiałam, na pierwszym spotkaniu popisałam się wiedzą i od tamtej pory pan też się zawsze cieszy na mój widok. Chociaż on chyba cieszy się na widok całego świata ;) Jezu, jak ja uwielbiam takich ludzi! Przy nich wszystko wydaje się nagle łatwe i piękne, i takie... no słodkie jak miód :) Który nawiasem mówiąc jest niesamowity. Moim faworytem jest zdecydowanie miód rzepakowy - szybko krystalizuje, przez co nabiera kremowej konsystencji oraz aksamitnego smaku. Niebo! Teraz czekam jeszcze na miód nawłociowy - o niego może być nieco trudniej, ponieważ pszczoły to niezależne cholery i nie zawsze lecą na te kwiatki, które się im podsunie. To wcale nie jest taka łatwa praca - trzeba ją po prostu kochać. 

Od tych wszystkich zapachów zgłodniałam i uparłam się, że chcę pierogi od Maryjki. Starsza pani uwijała się jak w ukropie, a i tak nie starczyło dla wszystkich. Tuż przede mną oznajmili, że koniec, nie ma! Kwasy żołądkowe wylały mi się w tym momencie do mózgu, przez co pozbyłam się wstydu i ruszyłam do boju, tj. zaczęłam łzawo marudzić, że na pewno coś jeszcze jest, że ja proszę, chcę, pragnę i pożądam... I oczywiście tak długo błagałam, aż wybłagałam zapas zarezerwowany dla kogoś innego, kto ostatecznie się nie zjawił :D Niestety pani Maryjka podzieliła sprawiedliwie również na kolejnych klientów, dlatego skapnęły mi się tylko trzy ;) Ale były pyszne.

Aby dojeść, pognałyśmy do stoiska z lokalnymi specjałami Wielkopolski. Oprócz cudownych śledzi w oleju rydzowym, które po prostu same się wsuwały, zainteresował nas bambrzok. Mimo poznańskich korzeni nigdy nie słyszałyśmy o tej potrawie, więc zamawiałyśmy go z pewną nieufnością. Rany boskie, jakie to było dobre! Oczywiście z, zapiekanych w cieście, ziemniaków - nikogo to chyba nie dziwi w naszym regionie ;) Podano je z sosem kurkowym - z prawdziwych kurek, nie jakichś tam aromatów. Z racji tłumów nie znalazłyśmy miejsca do siedzenia, więc jadłyśmy w kucki, a ja na koniec pochylona nad kawałkiem stolika i wypięta tyłkiem do publiki - jednak mimo tak niedogodnych warunków spałaszowałyśmy wszystko w pięć sekund. Mmnniam.

Na zakończenie tych przyjemności kupiłyśmy jeszcze od bardzo wyluzowanego trunkami pana (w sumie tam wszyscy byli wyluzowani! To też jest piękne) regionalne piwka i przeniosłyśmy się na miasto, a konkretnie do nowej części knajpy w Hotelu Kolegiackim. Która to nowa część mieści się na dachu kamienicy :D Gdy się tam znalazłyśmy, szczęki nam poopadały poniżej kolan - widok na czerwone dachy miasta i piękną farę, na siedzonkach podusie i kocyki, a w menu promocja - każde piwo za 5 zł :D Tooootaaaalny relaks!

To był bardzo miły dzień :)

23 komentarze:

  1. Fajnie by było napisać coś oryginalnego, ale znowu zazdroszczę :P ślinka aż cieknie przy czytaniu o tych smakowitościach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypuszczam, że wystarczy pojechać za miasto, żeby posmakować podobnych wspaniałości :) Zresztą w Wawie też pewnie ten trend kotwiczy :) A propos Wawy - niewiele brakowało, bym co dwa tygodnie tam była, bo znalazłam cudną podyplomówkę na SGGW... Ale niestety finanse mnie pokonały, no i dojazdy :(

      Usuń
    2. dokładnie tak, co miesiąc w pewnym centrum handlowym na ochocie jest międzynarodowy jarmark produktów regionalnych, więc nawet nie trzeba za miasto jeździć ;] szkoda, że nie wyszło z tą podyplomówką, ale raczej po 3 czy 4 godzinach porannej podróży za wiele byś z zajęć nie wyniosła :P też się wybierałem na jedną taką fajną i też mnie finanse pokonały :S

      Usuń
    3. U mnie w najbliższym centrum handlowym też tak jest :) Ale w hali MTP było tego oczywiście więcej. Cieszy taki zwrot ku naturalnemu jedzeniu, ponieważ doszłam już do punktu, w którym naprawdę strach mnie oblatuje na widok każdej etykiety ;) To samo mam z kosmetykami, staję się eko-świrem ;D

      No właśnie, bym musiała na dwie noce przyjeżdżać, i już się robi duży koszt. I mimo że mam rodzinę w Warszawie, to głupio by mi było ich aż tak wykorzystywać...
      A tak z ciekawości - na co się wybierałeś? :)

      Usuń
    4. Ja się z kolei muszę odzwyczaić od śmieciowego jedzenia :P
      A czy mydło biały jeleń łapie się jako eko-środki czystości? :D

      Żeby nie było niedomówień - nie wybierałem się na podyplomówkę na SGGW :) Miały to być Internetowe aplikacje bazodanowe, może nie brzmi dumnie, ale idealnie wpisuje się w kierunek studiów i pracę :)

      Usuń
    5. Zdecydowanie musisz :) Gdy już odwykniesz, poczujesz zupełnie nowe smaki. To tak jak z odstawieniem cukru w herbacie - kwestia odruchu i przyzwyczajenia ;) Ja też podjadam często coś paskudnego, jednak baza jest zawsze raczej zdrowa, w miarę możliwości w dzisiejszych czasach. Krów i kóz własnych jeszcze nie mam, ale kto wie :D W bloku byłaby to swego rodzaju ekstrawagancja. Taka minimalna :D
      Mydło Biały Jeleń tak. Żele pod prysznic, szampony czy inne takie - już nie, bo zawierają SLS ;) Ale jestem w szoku, że w ogóle znasz nazwę :D

      Jakoś Cię o SGGW nie podejrzewałam ;) Tzn. zasadniczo nie byłoby w tym nic dziwnego, ale tak podskórnie czułam ;) Z bazami danych teraz mój kumpel coś zaczął. Chyba :D (A potem się okaże, że to jakieś programowanie, CNC czy inne dziwne stwory na politechnice ;)).
      Wpisałam sobie w Google to Twoje... Ej fajne to :) Tzn. ja nic nie kumam, ale chyba dość przydatne :) Zbieraj siano i idź, w siebie trzeba inwestować, zwłaszcza że masz to pod nosem (buuuu, też tak chcę) :)

      Usuń
    6. Stosuje na razie strategię małych kroków :P Jak masz balkon to myślę, że koza jako wszystkożerna da sobie radę jak najbardziej ;)
      A mydło poznałem chyba tylko dlatego, że mam alergię i musiałem znaleźć jakieś po którym nie swędzi :D

      Mam taki plan, żeby chociaż powoli sobie zbierać, ale pewnie wyjdzie jak zawsze :P

      Jaki ładny priv się zrobił :P

      Usuń
    7. Jak bardzo małych? ;)
      A co, kozy jedzą tynk? :D Moich ziółek im nie dam, o nie!
      Słuszne mydło zatem wybrałeś. A na gojenie polecam zamiast kremu olejki naturalne, sama właśnie testuję i... No dobra, jesteś facetem, nie zrozumiesz ;P

      To niech nie wyjdzie jak zawsze, trzeba się zmotywować! Za rok oboje idziemy na podyplomówki. Idziemy i koniec! :)

      Ano, podyskutowalim :) JHm, dziwne słowo :)
      Ale kiedyś to dopiero były dyskusje, jak zaczynałam blogować te miliony lat świetlnych temu... Teraz wszyscy się sukcesywnie wykruszają, a w nowych blogach jakoś nie znajduję specjalnie wielu porywających literek...

      Usuń
    8. Takich małych, że czasem jak mam ochotę na coś niezdrowego, to tego nie jem ;)
      Jak będzie miała niedobór wapna to i za tynk się weźmie :D

      Rozumiem, że pójdziesz na tą, na którą chciałaś iść a jakąś inną, bliżej domu? :)

      Jeśli chodzi o ciekawe blogi do regularnego poczytania, to mam tak samo jak Ty, zaś dyskusje jakoś mnie nigdy nie pociągały, zwłaszcza jak widziałem że bardzo często się zmieniały w karmienie jakiegoś trolla czyli zwykłe pyskówki ;)

      Usuń
    9. Wapnia a nie wapna chyba jednak :p

      Usuń
    10. Czyli metodą małych kroków już niedługo będzie to miało miejsce często? ;)

      Jakoś nie zanosi się, żeby tu powstała taka podyplomówka, ale zobaczymy. Póki co miałam do wyboru jeszcze Łódź i Lublin, więc chyba jednak Wawa byłaby najlepsza ;) Chociaż to mi się jeszcze zawsze może odmienić ;)

      Jakoś przez te wszystkie lata szczęśliwie uniknęłam trolli. Kiedy byłam na Onecie, przy okazji bycia polecaną zdarzały się nieprzychylne komentarze, ale wszelkie awantury umierały samoistnie. Nie wiem, czyja to zasługa, jednak bardzo mnie to raduje :) Mogę więc z ręką na sercu stwierdzić, że w tym miejscu zdecydowanie poznałam więcej fajnych niż durnych ludzi :) Szkoda, że tak wiele znajomości się powykruszało... Rany, to już tyle lat!

      Chyba raczej tak ;)

      Usuń
  2. Oj, przeszłabym się na te miody, na te pierogi, na te wszystkie pyszności (prócz wędlin, rzecz jasna). Powiało wieeelką dawką pozytywnej energii :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To magia tego miejsca :) Uwielbiam MTP, tam się ciągle dzieje coś fajnego. A jak chcesz poczuć prawdziwe piękno, to zapraszam 26-28.02.2014, na Gardenię :D

      Usuń
    2. Przez chwilę zagięła mi się czasoprzestrzeń, ale skumałam, że chodzi o 2015. Czasem muszę się zastanowić jaki jest aktualnie miesiąc, ale nie aż tak ;)))

      Usuń
    3. Łojeju no ;) Z rozpędu mi się napisało, widzisz, chcę się odmłodzić za wszelką cenę, hi hi :D

      Usuń
  3. najbardziej żalowałam wyjeżdżajac dawno temu z Poznania, ze rogala nie zajdłam. u nas są ale nie ma porównania buu.., też lubie kiermasze z jedzeniem. ostatnio był u nas z lokalnymi winami piwem wiec i jedzonko było. tez kocham takich pasjonatów. zazdroszcze im robienia w zyciu tego co kochaja;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rogale tak, ale na 11 listopada! W żadnym innym dniu nie smakują tak bosko ;)
      Nie zazdrość, tylko do boju! (nie martw się, to samo powinnam powiedzieć samej sobie :D)

      Usuń
    2. do boju to ja może pójde jak bedzie w kraju mobilizacja ale póki co.., wiesz proza życia. ale moge upiec w sumie? masz jakis sprawdzony przepis? bo w necie jest tyle, że...
      ha ha ha to do boju;)
      buxiak;)

      Usuń
    3. Co Ty, ja z pieczeniem to na bakier. To już wolę gotować obiad :)
      Zacznij pisać! :)

      Usuń
  4. Hej, hej! Tu blogowy dyskutant sprzed milionów lat ;-) Czerwona! Jeszcze parę takich wpisów i fundujesz mi nową klawiaturę! A może i nowy laptop!!! ;-) Ależ smakołyki, ślinka leci na samą myśl. Uwielbiam pierogi! Z jakim farszem były te wybłagane 3 szt.? W ramach walki z przemysłową żywnością czasami wędzimy na wsi np. ryby. W tym celu kupiłem kiedyś na Allegro grillo-wędzarkę. A ryby - karpie kupujemy u lokalnego hodowcy, mówię Ci jaki smak, palce lizać! Poza tym jest ogródek z różnymi warzywami, a co jakiś czas sąsiad - rzeźnik sprzedaje wyroby własnej produkcji. Pokrótce - to są nasze skromne sposoby walki z przemysłowo - żywieniowym tErrorem...

    BTW: ten wpis to kolejny przykład Twojej niesłabnącej radości życia, uwielbiam Cię taką!

    P. S. A i tak najlepsze jest to, że objadłaś się, piwa opiłaś i na pewno nadal jesteś taka filigranowo kształtna! :-D

    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D Przyznam, że byłam tak zachłanna, że zeżarłam te pierogi nie zwracając uwagi na farsz :D Ale chyba z mięsem, chociaż polowałam na takie z kapustą i kurkami...
      Ojeju jak macie dobrze, też bym chciała taką wędzarkę! Muszę zobaczyć na necie, po ile takie cudo.
      Karpie też kupujemy u lokalnego hodowcy, nigdy nam się nie zdarzyło nabywać ich w markecie, brrr... Jedyne, co w tym jest okropne, to że rodzice zawsze przywożą te biedaki jeszcze żywe i potem je zabijają :( Odkąd pamiętam, zawsze tak samo mi ich żal, kiedy byłam mała, spędzałam przy wannie całe dnie i je głaskałam i z nimi rozmawiałam, jak z domowymi zwierzątkami :D

      Cieszę się, że chociaż miody mam teraz z pewnego źródła, jeszcze by się przydało tak mieć sery i masło, bo na tym najczęściej oszukują... Wędlin to już w ogóle prawie nie jem, nie jestem w stanie psychicznie tego wchłonąć, odkąd zrozumiałam, co jest w środku... Co do ogródka, w tym roku mamy jakieś anomalie - maliny owocują od sierpnia, fasolkę jeszcze do tej pory zbieramy, za to pomidory umarły niemal wszystkie na cholerną zgniliznę... Dla ogrodnika nie ma nic gorszego niż wyrzucać kilogramy owoców zakażonych chorobą, prawie płakałam, gdy musiałam to zrobić. Dlatego nie mogłabym być ogrodnikiem ani rolnikiem i z tego żyć...

      No cóż, geny ;)
      :*

      Usuń
  5. Oj, jak już Ty - ogrodnik - biolog - nie potrafisz znaleźć (naturalnego) sposobu na tą zgniliznę, to ja się poddaję. Do około 1995 roku Tata mój sadził ok. 80 krzaków pomidorów i zwoził je potem do miasta dziesiątkami kilogramów, a ja rozdawałem kumplom pod blokiem ;-) Potem przyszła zaraza i było po pomidorach... Obecnie czasem uda się coś uchować, choć Tata sadzi tylko około 10-15 krzaków dużych pomidorów. I samosiejki i kupowane z różnych źródeł (dywersyfikacja dostaw ;-) , bo na więcej szkoda pieniędzy i czasu. Jednak zazwyczaj zaraza wygrywa. Ale prawie co roku udają nam się pomidory koktajlowe. Część z nich rozsiewa się sama, są po prostu jakieś odporniejsze na zarazę... Maliny u nas w tym roku też dziwne, albo mimo tego że dojrzałe to nie idzie ich zerwać z ... szypułki? Albo bardzo szybko usychają... Dziwny rok...

    Dobre geny!

    :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No nieee, taki długo koment napisałam i mnie wywaliło z przeglądarki...

    Fajna historia :D Co do naturalnych metod, to chyba zostaje wysiew do dużych donic i przenoszenie w razie niepogody pod dach. Czyli robota głupiego, no ale w dzisiejszych czasach własne warzywa są na wagę złota...

    Rok istotnie dziwny. We wszystkim. Aż mi dziwnie, że w tak dziwnym roku skończę 30. Chociaż zasadniczo... co za różnica, ile mam lat ;)
    :*

    OdpowiedzUsuń