18 października 2013

Maratoński sprint vol. 4

W stolicy Rodos byliśmy kilkakrotnie. Najpierw na zwiedzanie, w trakcie którego w pewnym momencie się prawie zabiliśmy wzrokiem, bo ja ustalałam plan wycieczki, a oni byli krnąbrnymi turystami i na Starym Mieście, w którego wąskich i oblepionych kolorowymi straganami uliczkach troszkę się pogubiłam, usiłowali mi wmówić, że port jest z zupełnie innej strony niż był faktycznie ;P Ale ostatecznie okazałam się najbardziej upartym i zdeterminowanym stworem w grupie, i po zlokalizowaniu stron świata na bazie słońca doprowadziłam ich tam, gdzie chciałam, ha! :) Dzięki czemu dane nam było ujrzeć fantastyczną Ulicę Rycerską, prowadzącą do Pałacu Wielkich Mistrzów z Bramą Amboise, Meczet Sulejmana i Wieżę zegarową.

Drugie spotkanie z Rodos odbyło się wieczorem, postanowiliśmy bowiem iść sobie na jakąś super modną imprezę. Po starterowym piwku nad brzegiem morza ruszyliśmy w kierunku imprezowej ulicy. Przed każdym klubem stali naganiacze i wszystkich zaczepiali pytaniami, m. in. skąd jesteśmy. Nasza wrodzona umiejętność podejmowania decyzji sprawiła, że drogę tę przemierzyliśmy chyba z 11 razy, więc po 414678312 pytaniu o nasze pochodzenie podobno - ja tego nie pamiętam ;P - odparłam komuś, że jesteśmy "from nowhere". Kiedy wreszcie zdecydowaliśmy się wleźć do jednego klubu, przywitano nas... ironicznym "Nowhere?" :D I szerokim uśmiechem oczywiście ;) 

W klubie znaleźliśmy super promocję, czyli 35 rozmaitych shotów za 30 euro. Zabawa się zaczęła :D Tańczyliśmy jak szaleni, i choć drinki nie wydawały się mocne, kopnęły mnie na tyle, że zupełnie nie zarejestrowałam momentu, gdy grupa postanowiła wracać, więc JayZ zgarnął mnie w trakcie mojego dylania i niósł taką wierzgającą przed klub, ponieważ byłam pewna, że to taki wyrafinowany element tańca, jak w Dirty Dancing czy coś :D Spałam potem calutką drogę, a przed hotelem nogi mi się troszkę załamały i zostałam rycersko wniesiona przez Hanibala, dzięki czemu zapamiętał nas również personel nocny. Personel dzienny rozpoznawał nas z kolei za żarłoczność, notoryczne zostawanie na każdym posiłku grubo po czasie oraz bycie najweselszą i najszczęśliwszą grupą w jadalni - naszym rozmowom towarzyszyły bowiem głośne i radosne wybuchy śmiechu, czego zupełnie nie zaobserwowaliśmy u innych mieszkańców. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że jak na wakacje, to tylko w singlowej grupie - to samo tyczy się imprez, co przypieczętowaliśmy kolejną wizytą w "Nowhere" :D Trzeba było wszak zrobić zdjęcie shotów, skoro poprzedniego dnia nie było czym. Tym razem już bez ociągania skierowaliśmy się ku naszemu klubowi, wlazłam dumnie jako pierwsza, a tu nagle ktoś mnie chwyta i przybija mi piątkę z okrzykiem "Nowhere, nowhere!" :D Zostaliśmy zatem zapamiętani również w Rodos, co wprawiło nasze ego w szampański nastrój i znów bawiliśmy się wyśmienicie, choć tym razem ja w odpowiednim momencie spasowałam ;P
Jak później wyczytaliśmy w przewodniku, nasz super modny klub znajdował się na ulicy, którą pieszczotliwie można nazwać mordownią :)

Potwierdzenie ostateczne naszej oryginalności otrzymaliśmy w naszej własnej mieścinie, w klimatycznej knajpce tuż obok hotelu, gdzie grupa Shake&Bake grała rockowe covery. Byli wspaniali, więc z trudem mogliśmy usiedzieć przy stoliku; najwidoczniej jednak tylko my byliśmy tacy rozrywkowi, bowiem po koncercie podszedł do nas (wyłącznie do nas!) frontman i wszystkim uścisnął dłonie oraz zagadał z sympatią. To była piękna i wyjątkowa chwila :D

Z kwestii muzycznych dodam jeszcze, że typowo grecka muzyka jest wprost koszmarna. Jeździliśmy po bezdrożach najczęściej w towarzystwie ciszy, bo płyt nie mieliśmy, a radio nadawało na przemian szumy i greckie zawodzenia - sądząc po zaangażowaniu emocjonalnym w głosie wokalistów, z pewnością o miłości. Stwierdziliśmy zgodnie, że w niektórych miejscach nikt nie mieszka dlatego, że już dawno wszyscy popełnili samobójstwo. Trudne by to nie było przy takiej muzie. Zdecydowanie preferowaliśmy kierunek północny, gdzie dosięgało nas radio z anglojęzycznymi hitami, które witaliśmy dzikim entuzjazmem i przekręceniem głośności na full, co by był lans przy wjeździe do miasta ;) Już na zawsze będą mi się kojarzyć z tym miejscem: KLIK, KLIK, KLIK i KLIK.
Takie właśnie mieliśmy wakacje. Wiatr we włosach, hałas w uszach, machanie głową i poczucie totalnej wolności. 
Poczucie towarzyszące nam przez cały tydzień tej cudownej przygody.
 

21 komentarzy:

  1. wow, teraz juz wiem skąd jestem;) ale widoki;) kurde, a dziś rano było zimno tak, że ... buziak;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi :D Ojj tam, teraz się zrobiło cieplej, cudowna kolorowa jesień - to też lubię :) (trzeba się jakoś pocieszyć, nie? ;))

      Usuń
    2. nie musze, ja lubie jesień ciepłą zimna deszcz wiatr czapki i szaliki.., doły też zniesę, kolory tak.., piękne;) buziak;)

      Usuń
    3. Nie, nie, deszczu nie chcemy, bo mi buty przemakają ;) Że tak przyziemnie się wyrażę, hi hi ;) dołów też nie, wystarczą mi te comiesięczne ;)

      Usuń
  2. Ojj z chęcią zawitałabym do takiego klubu :D Kurcze, ale miałaś fajny wyjazd ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też, co akurat zbyt trudne nie jest, gorzej z aurą ;) Bo najcudowniej się imprezuje, gdy można się w nocy ubrać tak samo jak w dzień ;) Wyjazd życia, chociaż w sumie każdy jest w pewnym sensie wyjazdem życia ;)

      Usuń
    2. Co prawda to prawda. Moim wyjazdem życia byłby wyjazd do Hiszpanii. Byłaś tam kiedyś? :)

      Usuń
    3. Na ostatnim zdjęciu to Ty? ;)

      Usuń
    4. Nie byłam, ale wiadomo, że pojadę ;) Aczkolwiek bardziej mnie chwilowo ciągnie do Włoch. Albo inaczej - straszliwie mnie ciągnie do Włoch :D Tak, to ja. Na 3 też :) A co? ;)

      Usuń
    5. A tak pytam...z ciekawości. ;)

      Usuń
  3. Rozmarzyłam się... Piękne zdjęcia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wciąż nie mogę wyjść z rozmarzenia ;) Ciężko teraz będzie wysiedzieć na tyłku, a przecież taka długa zima przed nami... Coś muszę wymyślić :) Dzięki :)

      Usuń
  4. Piękne zdjęcia!
    Ja niestety na Rodos nie byłam:(
    Ale miałam okazję zwiedzić Santorini, Mykonos i Ateny:)
    Santorini jest przepiękne!!:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Atenach też byłam. I w Delfach. Uwielbiam Grecję, mimo że jest taka troszkę, hm... no wyluzowana :D A może właśnie dlatego ;) Do Santorini też się muszę wybrać, ale najpierw Włochy. Albo Portugalia, moja ostatnia miłość (tak z czasopism, hehe ;)).

      Usuń
  5. Gdybym była Tobą, to ostatnie zdjęcie dałabym sobie na profilowe na Facebooku :))) Tak sobie pomyślałam, że wyprawa z Wami byłaby fantastyczną przygodą - takie wesołe i promieniujące pozytywną energią towarzystwo. Nie tylko że w pięknym miejscu, to jeszcze z fajnymi ludźmi. Nie podlizuję się, po prostu cały czas uśmiechałam się podczas czytania :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tyle innych zdjęć, że wierz mi, jest w czym przebierać ;)
      Przypuszczam, że swoim poczuciem humoru wpasowałabyś się idealnie w grupę :) Ten wyjazd w dużej mierze opierał się na rozmowach i jakimś takim mentalnym szaleństwie, poziom absurdów chwilami sięgał kosmosu, a skojarzenia powodowały padaczkę ze śmiechu, więc chyba coś w tym stwierdzeniu o przygodzie jest - mimo że właściwie nie robiliśmy nic tak całkowicie pojechanego ;)

      Usuń
  6. Ja chce taką ekipe jak Wy na co dzień przy moim boku :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Komentując wszystkie Twoje 4 wpisy, stwierdzam że były to RODOSNE wczasy ;-) A poważniej, to nie jest aż tak ważne gdzie się wypoczywa, ważne z Kim - mam na myśli zgraną paczkę lub parę!

    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda... Właściwi ludzie to niemal 100% pewności, że będzie ok. Wtedy nawet przeciwności losu okazują się przygodą :)

      Usuń