26 sierpnia 2018

Otchłań i narodziny

Niewiarygodne, jak bardzo zmieniło się moje życie przez te parę miesięcy. 

Dla klimatu proponuję posłuchać od razu: Prokofiev - Dance of Knights - TU. 

Podsumowując rzecz w skrócie, mogę śmiało powiedzieć, że relacje międzyludzkie są ulotne bardziej niż mgła na wietrze. Można znać przyjaciółkę całe lata i myśleć, że skoro rozmawiało się z nią bez dnia przerwy 365 dni w roku, wspierało ją w przeróżnych, szalenie trudnych sytuacjach, do 3 w nocy uspokajało jej demony, chciało ją zabrać na Wigilię po olbrzymiej kłótni z rodziną, przeżyło się razem wiele wspaniałych chwil - ma to największą wartość i można od niej oczekiwać wsparcia oraz zrozumienia. Okazuje się jednak, iż w starciu z jej kompleksami i jednak wrodzoną tępotą - wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia. 

Miałam bardzo ciężki czas w życiu. Strata Strzelca okazała się czymś ponad moje siły, na dodatek poprzednia praca, w której popierdolona szefowa robiła awantury za przyklejony cukier w cukiernicy (a dodam, że nie byłam kelnerką ani sekretarką!), wyssała ze mnie do końca radość życia, więc zwolniłam się i poszłam do pracy w szklarni. Co miało być spełnieniem marzeń, ale nie było, ponieważ a) kazali nam pracować po 10h 6 dni w tygodniu, b) nie dawałam rady z bólu pleców, c) przy ujemnej temperaturze na zewnątrz, ale podczas słonecznej pogody w środku mieliśmy 30 stopni, więc w trakcie lata stulecia to tam jest pewnie z 70 stopni, o czym jednak nie dane mi było się przekonać, ponieważ wytrzymałam tam tydzień :D Odbierałam to jako osobistą porażkę - przecież ukochana praca w roślinach... - i ów zawód plus ten miłosny plus widmo bezrobocia sprawiało, że czułam się, jakbym była uwięziona w klatce własnej umysłu. Codziennie nawiedzały mnie napady paniki, takie prawdziwe z bezdechem, ze ściskaniem w klatce piersiowej, jakbym była opętana. Zdążyłam w ostatniej chwili pójść na l4 jeszcze z poprzedniej pracy, co było i dobre, i niedobre. Dobre, bo miałam za co żyć, ale w tym bezruchu czułam się prawdę mówiąc coraz gorzej. Starałam się jakoś zagospodarowywać czas, gotowałam, zajmowałam się dziećmi siostry, rozmawiałam z ludźmi - lecz po powrocie do domu chciało mi się wyć. Nie cieszyło nic, nawet bajecznie piękna aura, dzięki której wyrobiłam chyba normę witaminy D na najbliższe 10 lat ;) W tym skupieniu na swoim żalu, strachu i rozpaczy najwyraźniej nie zauważyłam, że Bosska staje się z powrotem tą starą tępą istotą, jaką była, zanim się zaprzyjaźniłyśmy. Zabrakło mnie silnej, która by nią w odpowiednich momentach wstrząsnęła, jak to działo się do tej pory. Bosska na dodatek była już po paru kursach psychologii. To się musiało źle skończyć. 

Niemal od początku sytuacji ze Strzelcem wiedziałam, co muszę zrobić. Musiałam się od niego odciąć, znam siebie, zawsze tak mam przy rozstaniach. Najważniejsze osoby wiedziały o sprawie i prosiłam ich tylko o jedno - żeby nie mówiły, nie pisały, nie pokazywały mi go, ponieważ tylko w ten sposób czas zaleczy tę ranę. Co oczywiście dla mnie samej było najokropniejsze i do tej pory pozostaje trudne, gdyż po prostu za nim cholernie tęsknię. W końcu z nim też wiążą się moje wieloletnie, wspaniałe wspomnienia - a wszystkie je muszę pogrzebać, być może na zawsze. 

Logicznym dla mnie było, że przyjaciele zastosują się do prośby. To przecież nie było coś przekraczającego ich siły. Ale... logika swoje, a ludzie swoje ;D Gdy wreszcie malutkimi kroczkami zaczęłam wychodzić ze skorupy beznadziei i poczułam, że trzeba w końcu poszukać pracy, nawet wysłałam parę CV - moja najlepsza z najlepszych przyjaciółka, Bosska, oznajmiła mi, że poznała dziewczynę Strzelca. Na samą myśl, że on z nią nadal jest i wprowadza ją do towarzystwa, zrobiło mi się słabo, aczkolwiek Bosska chciała mnie tylko pocieszyć, że on się beznadziejnie zachowuje w stosunku do tej panny. Niemniej płakałam znów tydzień, bo cała rana otworzyła się na nowo. Nie powinna była tego robić...

Potem na domiar złego wysłała mi zdjęcie całej paczki z ich wspólnego biegu, na którym to zdjęciu był również Strzelec. Potwornie się zlękłam, że zaraz przypadkiem zobaczę tę jego dziewczynę, więc prędko napisałam Bossce, żeby nie wysyłała mi takich zdjęć, bo mi to nie pomaga. I to zaczęło wyłaniać nowe dla mnie, ale najwyraźniej prawdziwe oblicze Bosski - zamiast ze skruchą przeprosić, że to przypadkowo czy coś - ona potraktowała mnie jak śmiecia, autentycznie. M.in. stwierdziła, że nie zamierza o tym rozmawiać, bo to ONA w tym wszystkim była ważna, że to był super bieg, którym się chciała podzielić "z PONOĆ najbliższymi"! I "czy chcę coś jeszcze dodać?" Tłumaczyłam, że przecież mogła wysłać zdjęcie ze wszystkimi innymi poza nim, wtedy bym się ucieszyła z ich sukcesu. I że po prostu moje ciało reaguje obłędem i musi minąć więcej czasu, żebym zdołała się z tym uporać. Zresztą wcześniej jej nawet pogratulowałam. Ale to wszystko nic nie dało. Zwyczajnie przestała ze mną rozmawiać!

Nie mogłam w to uwierzyć. Poczułam się, jakby mnie zdradziła, jakby zdjęcie było ważniejsze od uczuć kogoś, kto ją kochał i traktował jak rodzinę. Jakby wybrała weselsze towarzystwo Strzelca, zamiast przyjaciółki w potrzebie, która akurat ma słabszy czas. Dwa dni miałam autentycznie wycięte z życiorysu, nic nie jadłam, tylko płakałam. 

Po 2 dniach przyjechała, bo pech chciał, że nazajutrz miałyśmy razem jechać na parę dni na mini wakacje. I zamiast mnie przeprosić, to ona jeszcze mnie zaczęła opieprzać, że mam się ogarnąć i co ja sobie właściwie myślę! W końcu po długiej awanturze niby przeprosiła, ale oczywiście to ja w sumie ją przepraszałam znów za tę całą sytuację i że jestem taka smutna. 

Pojechałyśmy w tę trasę i było wszystko dobrze... do ostatniego dnia. Gdy znajomy znajomych bardzo intensywnie zaczął mnie podrywać. Przy czym jego najwyraźniej chciała poderwać Bosska. Ja tam w swoim świecie leczenia ran uciekałam od niego jak najdalej, albo zbywałam jego podchody dowcipkowaniem, ale jego to zupełnie nie odstraszało. Nic się właściwie nie wydarzyło, próbował mnie przytulić i w Poznaniu zaprosił na randkę... ale dla Bosski był to powód, by... zakończyć naszą wieloletnią przyjaźń. Gdy dowiedziała się o randce, najpierw poinformowała mnie tak z dupy, że na swoje urodziny, na których miałam być tylko ja i Lessy, zaprosiła jednak więcej osób, m.in. "tego, którego imienia nie wymawiamy" (i bynajmniej nie chodziło o Lorda Voldemorta). Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedziała, bo przecież tydzień wcześniej miałyśmy ciężką przeprawę przez ZDJĘCIE ze Strzelcem, więc jakim sposobem nagle pomyślała, że jego OBECNOŚĆ może być wskazana?? Ale nie chciałam już robić afery, tylko powiedziałam, że wobec tego zobaczymy się w innym terminie. A ona znów przestała się odzywać! Po dwóch dniach teraz z kolei ja do niej próbowałam się dodzwonić, w końcu z łaski swojej nawet nie odebrała, tylko mi napisała, że "nie łudziła się nawet, że ją zrozumiem, wie, że nie rozumiem, że ona też ma prawo do uczuć, i że może jej minie, a może nie". Zbaraniałam kompletnie, WTF???%@%QQ??!!! Po dobrych 10 minutach wyciągania, o co kaman, w końcu wydusiła, że jak ten znajomy mnie podrywał, to ona się czuła jak stara gruba baba pośród samych par (!!!). I że jak ja mogłam coś takiego zrobić (!!!). Najpierw w naturalnych odruchu zrobiło mi się strasznie przykro, że sprawiłam jej kompletnie niechcący przykrość, zaczęłam ją przepraszać, a ta dalej swoje, i że musi to przemyśleć, że potrzebuje czasu. W końcu spytałam czy mam się odzywać, a ona na to, że mam z kim gadać, więc zostawia mnie w dobrych rękach. Pół nocy nie spałam, bo myślałam tylko o tym, co ja takiego złego zrobiłam, po czym nagle dotarła do mnie ważna rzecz. Że po pierwsze - kurwa mać! nic właśnie złego nie zrobiłam! przecież przyjaciołom życzy się wszystkiego dobrego i gdyby to ją ktoś tak podrywał, to ja bym się cieszyła i jej kibicowała! a po drugie - że ona o tym zaproszeniu Strzelca powiedziała mi z chorej zemsty. Na zasadzie "jebnę ci, a ty się domyśl, za co, dziwko". Bez rozmowy, bez powodu, ot tak uznała, że ma prawo sprawić mi ból, ponieważ była zwyczajnie zazdrosna. 5 lat byłam sama, a ona była zazdrosna o jeden podryw, do którego nawet nie przyłożyłam ręki! I miała czelność mi mówić, że nie łudziła się, iż ją zrozumiem, podczas gdy ja tyle lat wydobywałam ją z całego życiowego szamba i zawsze stawałam po jej stronie! 

Gdy wreszcie zrozumiałam, co tak naprawdę zrobiła, że celowo chciała mi zrobić krzywdę z tak obrzydliwie niskiego powodu - zakończyłam definitywnie i w ciszy całą tę znajomość. Zablokowałam na wszystkich możliwych komunikatorach, nie istnieje. Parę jej rzeczy oddałam Strzelcowi - tak, jemu, musiałam się z nim spotkać i opowiedzieć swoją wersję. Dużo mnie to kosztowało, ale było dla mnie ważne, by poznał prawdę. Okazało się bowiem, że jemu ona powiedziała, iż to JA nie chcę z nią rozmawiać! Mimo że to ona tak naprawdę przestała! Kłamliwa sucz! 

Miesiąc czasu płakałam, aczkolwiek kompletnie tego nie ogarniałam, straciłam rachubę. Schudłam tak bardzo, że musiałam kupić sobie nowe ubrania. Chodziłam bez celu po mieście, słońce grzało mi w twarz, gdy łzy gorzkie płynęły strumieniem spod ciemnych okularów. Niczego więcej z tego czasu nie pamiętam. 

***********

Wreszcie na początku lipca powiedziałam sobie: DOŚĆ! Mam tylko jedno życie i nie pozwolę, żeby coś takiego wpędziło mnie do grobu. W pewien poniedziałkowy poranek obudziłam się z mocnym postanowieniem, że muszę zakończyć ten bezruch i powysyłać znowu CV. Znajdę pracę i koniec! 

Nie minęła godzina, gdy... zadzwonił telefon ;) 

C.d.n....

6 komentarzy:

  1. I chciałoby się cieszyć, że w końcu coś napisałaś, ale w tych okolicznościach... Mam nadzieję, że po cdn będzie pozytywna zmiana.

    Kompleksy, jak widać, mogą zatruwać nie tylko samą zakompleksioną. Sączą się cicho jak mgła z horrorów. Mnie to w relacjach międzyludzkich chyba już nic niestety nie zdziwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślałam, że nic mnie nie zdziwi. Ale jednak wszystko w życiu może zdziwić, bo tak wiele jest rzeczy, których sami byśmy nie zrobili, a ktoś je robi. Trzeba po prostu to sobie poukładać, oswoić się z tym, a na to potrzeba czasu. On naprawdę działa, choć oczywiście w połączeniu z innymi okolicznościami... Tylko żal mam wielki. Ten żal na pewno prędko nie odejdzie, może nawet nigdy.

      Usuń
  2. 1. Dobrze, że się odezwałaś, bardzo niedobrze, że musiałaś to wszystko przeżyć! :(
    2. Cytując Przedmówcę - "Mnie to w relacjach międzyludzkich chyba już nic niestety nie zdziwi." - potwierdzam!!!
    3. Ku pocieszeniu!!! :) Parafrazując Ciebie z wpisu "Historia z morałem" :) - Ty to na prawdę musisz mieć niezłe te cztery litery, skoro nawet zdołowana masz takie powodzenie u płci przeciwnej! :D
    Trzymaj się!
    Przytulam!
    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano tak, Ty to też się tych dramatów naoglądasz w pracy...
      Haaa, to nie koniec moich "podbojów" ;D Ja mam w tym roku historii na gruby tom książki ;)
      Całusy!

      Usuń
  3. Cześć Czerwona, zastanawiałem się co u Ciebie i pomyślałem - zajrzę na Twojego bloga, bo mojego ku mojemu zdziwieniu skasowali. Zaglądam do Ciebie, a tu pierwszy wpis od miesięcy... i to jaki. Dużo u Ciebie się działo. Mam nadzieję, że ta historia doczeka się happy endu.

    Czekam na kolejny post. Nie daj zbyt długo na siebie czekać :)

    Pozdrawiam,
    hanibal

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy co nazwać happy endem ;) Ale rzeczywiście na brak atrakcji nie mogę narzekać ;D
      A co u Ciebie???

      Usuń