25 września 2017

I give to you babe!

Następnego dnia znów wsiedliśmy do auta i rozpoczęliśmy kilkudniowe muzyczne szaleństwo. Na Woodstocku byłam raz, tuż po maturze, i zapamiętałam głównie brud i skwar plus żarcie krisznowców ;) Z pewną dozą niepokoju jechałam na tegoroczną odsłonę. Bosska miała przed sobą swój pierwszy raz, więc już całkowicie była zalękniona, a Strzelec z kolei wpadł w jakąś totalną podjarkę, ponieważ parę razy był i to niedawno, więc bardziej wiedział, czego się spodziewać. 
Przed Kostrzynem powitał nas korek, podczas którego zapoznawaliśmy się z twórczością woodstockowych kapel, w związku z czym na parkingu, który był w pytę daleko od naszego pola namiotowego, imprezę pt. Janusze campingu rozpoczęliśmy zaśpiewami z Łąki Łan, na który to zespół chciałam zdążyć najbardziej ze wszystkiego (a mało brakowało, byśmy nie zdołali). Ja pierdolę, ile my mieliśmy bagaży. Nie sądziliśmy, że trzeba będzie tyle maszerować, zatem zlani potem leźliśmy niosąc na sobie po trzy plecaki, a w rękach materace, piwa i inne takie przydatne rzeczy :D Piętnaście lat później dotarliśmy na nasz biwak, gdzie w prawdziwie szczery zachwyt wprawił nas widok kibla ze spłuczką, wodą w kranie i lustrem na ścianie :D Było już późno, więc rzuciliśmy cały dobytek do namiotu znajomych i pognaliśmy na otwarcie. Lazło się tam i lazło, a był to dopiero początek hektometrów, które zrobiliśmy podczas całego festiwalu... 

Gdy w piekielnym upale dotarliśmy pod Dużą Scenę, ogarnęło nas wzruszenie. Mrowie ludzi, wszyscy ubrani na zasadzie "mam wyjebane jak wyglądam", a jednocześnie wszyscy jacyś tacy piękni, radośni i zjednoczeni... Gdy zadźwięczał gwizdek i lokomotywa ruszyła, a wszyscy zaśpiewali tysiącami głosów Hymn Polski, trudno było powstrzymać łzy. Wyzwoliła się totalna energia tłumu, po czym na scenę weszli ONI! Uwielbiani od pierwszego dźwięku Łąki Łan! Boże, co to był za koncert, totalny odjazd! Pot lał się z nas strumieniem, ale nikt nie szczędził sił, żeby skakać i wyśpiewywać wraz z nimi ich szalone piosenki, łapiąc lecące ze sceny maskotki, wielkie węże z Ikei i kwiaty. Gdy zabrzmiało Jammin' (TU), byłam autentycznie w ekstazie, tego nie da się porównać z niczym innym. W środku letniego dnia, w pełnym słońcu, wśród ludzi tak różnych, a czujących podobnie, wśród najcudowniejszych przyjaciół... Młodość, radość, przyjaźń, muzyka! Do dziś sama sobie zazdroszczę tamtej chwili!
Szliśmy potem przez teren festiwalu tak totalnie naładowani energią, że aż kipiała nam w szerokich uśmiechach. Rozbiliśmy namiot i urządziliśmy, po czym poszliśmy na jedzenie. Ledwo zdążyliśmy zatopić wygłodniałe z emocji zęby, gdy rozpętała się totalna ulewa! Wlecieliśmy pod jakieś drzewa, gdzie parę rosłych ludków rozkładało nad głowami wielką brezentową płachtę. Strzelec za pomoc otrzymał kawałek schronienia, Bosska też, ja swoim sposobem skuliłam się pod pelerynką i siedziałam, dopóki po dupsku nie zaczęła mi płynąć rzeka.

Na szczęście chwilę później wyszło słońce i jakoś wyschliśmy. Zdecydowanie gorzej poszło namiotowi, który po latach czekania w kącie przestał wykazywać właściwości przeciwpowodziowe i zwyczajnie przemókł. Był to problem dość palący, dlatego postanowiliśmy olać najbliższe koncerty i udać się po jakąś płachtę w celu zapobiegawczym. Zanim dotarliśmy do Brico, okazało się, że już zamknięte, w Tesco zamknęli cały dział przemysłowy i jedyne co udało nam się zdobyć, to worki na śmieci i taśmę klejącą. Zaopatrzeni w ten doraźny wynalazek wracaliśmy sobie spokojnie do tymczasowego domu, gdy nagle złapała nas kolejna ulewa! $#3265454742!!! W ostatniej chwili, w strugach narastającego deszczu zdążyliśmy kątem oka dostrzec budkę z pizzą i wielki parasol ze stolikami, pod którymi tłoczył się już niewielki tłumek. Bez słowa porozumienia, w pełni zsynchronizowani wlecieliśmy rzutem na taśmę pod ten parasol, prawie wpychając plecaki ludziom w talerze, i czekaliśmy, aż oberwanie chmury minie. Długo to trwało, prawie zdążyliśmy się zaprzyjaźnić z tłumem, wreszcie deszcz się odwalił i poszliśmy. 

Na miejscu zastaliśmy bez mała katastrofę budowlaną. W przedsionku nic nie było suche, w dalszej części namókł w nogach materac, pokapało na śpiwory. Gdy wlazłam i poczułam, jak leci mi woda na łeb, a kolana mam już mokre od materaca, zaczęłam oczywiście złorzeczyć i marudzić. Strzelec wszedł na inspekcję i orzekł, macając materac, że ów wcale nie jest mokry, tylko... zimny :D Ten tekst został mu zapamiętany na zawsze :D Od tego momentu nic już nie było mokre. Wszystko było zimne :D 

Ogarnęliśmy po partacku nasz tymczasowy dom, sklejając ze sobą płachty worków na śmieci, i uznaliśmy, że lepiej na razie nie będzie. Niestety w związku z problemami zmysłowo-logistycznymi na Wilki dotarliśmy gdzieś w połowie. Ale cóż to była za połowa! Z okazji 25-lecia wydania debiutanckiej niebieskiej płyty zagrali utwory właśnie z niej. Jakież to nam czasy przywiodło w nasze serca, jakie wspomnienia... Razem z nimi śpiewaliśmy też "Urke", nawet paskudna "Baśka" zabrzmiała na Woodstocku bezpretensjonalnie. Przepiękny, sentymentalny koncert.

Pokręciliśmy się jeszcze po scenach, po czym Bosska nie zdzierżyła i poszła spać, a my ze Strzelcem postanowiliśmy poczekać na Pawbeats Orchestra na Nocnym ASP, który miał zagrać o... 3 w nocy. Sądziliśmy, że do tego czasu zaśniemy gdzieś w rowie, ale raz że było za mokro, a w sumie to za zimno :D, a dwa że łaziliśmy po całym terenie festiwalu, bo a to nam się zachciało sikać, a to odnosiliśmy karimatę, bo nie chciało nam się jej targać, a to zgłodnieliśmy, więc na pierogi (w nocy :D), a w końcu zagnało nas ku Strefie Play, która okazała się PRZE-GE-NIAL-NA! DJ miksował popularne, acz inteligentne kawałki w tak błyskotliwy, taneczny, housowy i piękny sposób, że mimo iż nogi właziły nam w sam środek dupy ze zmęczenia, to i tak dylaliśmy z dzikim zapałem. To było jedno z najbardziej magicznych, pięknych, zmysłowych doświadczeń całego Woodstocku! Środek nocy, gwiazdy, i tłumy ludzi porwane rytmem! 

Pawbeats słuchaliśmy na leżąco, na posadzce, przysypiając wtuleni w siebie przy kojących dźwiękach orkiestry. Wracaliśmy do namiotu bez mała na czworakach, ale szczęśliwi jak rzadko. To taki rodzaj szczęścia, którego doświadczyć można tylko tam. Na najpiękniejszym festiwalu świata. 
A był to dopiero początek!

4 komentarze:

  1. Ech... Odmłodniałam o dobre siedem lat, czytając tę notkę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja o dobre 15, tam na miejscu, ale trzyma do dziś :D Kurcze no to jest jednak energia, ta cudowna szalona energia młodego ducha! Muszę w końcu napisać ciąg dalszy :D

      Usuń
  2. Emocje podczas czytania prawie jakby się tam było :D Super przygoda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nieee, tego nic nie przebije... Ale chociaż odrobinę może udało mi się przekazać :D Polecam :D

      Usuń