2 września 2017

Jaki piękny świat

Były to ekstremalnie leniwe dni. Dawno już nie miałam wakacji, podczas których nie zwracałabym uwagi na godzinę. Wstawaliśmy jak chcieliśmy, jedliśmy, gdy byliśmy głodni, piliśmy, gdy męczyło nas pragnienie. Takie proste czynności bez zegarka zamieniały się w delektowanie życiem. Poza tym pierwszy raz jechałam na wakacje z kompletnym wyrąbaniem na pogodę. Mogła być jaka chciała, bo nawet deszcz powitałabym z radością na pysku - klimat do bezkarnego spania idealny :D Zamiast tego jednakże mieliśmy najpiękniejszą pogodę w ciągu całego tego porąbanego pogodowo lata - codzienne upały, słońce, burze, owszem, również się zdarzały, ale zasadniczo wpływały jedynie na zlikwidowanie mojej alergii, a spędzane na tarasie pod osłoną wielkiego dachu, z cydrem w dłoni i seansem "Gry o tron" z pewnością pozostaną niezapomniane.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie zatargała ich w jedno miejsce. O Lawendowych Polach słyszałam już dawno, ale dopiero teraz, gdy tak bardzo brakuje mi życia w zgodzie z porami roku - miejsce to pociągnęło mnie ku sobie niczym magnes. Jechałam z duszą na ramieniu - będą jeszcze kwiaty czy już wszystko zebrane? Pierwszy zbiór lawendy odbywa się bowiem w drugiej połowie lipca. Okazało się jednak, że właścicielka pozostawia część poletka bez koszenia w celach krajobrazowych dla takich jak my późnych turystów.

Była chwila po deszczu, gdy wysiedliśmy z auta prosto w lepki upał. Słońce prażyło niemiłosiernie, uwalniając z fioletowych łanów niesamowity aromat, a pijane nim owady krzątały się wokół w totalnie hałaśliwym uniesieniu. Z wrażenia zapomniałam, jak się robi zdjęcia :D












Lawendowe Pole to miejsce uprawy lawendy, z której na warsztatach alchemicznych można wytworzyć potem organiczne kosmetyki, olejki i inne cuda. W zbudowanym na terenie gospodarstwa Muzeum Żywym można podejrzeć proces suszenia kwiatów w pęczkach metodą zielarską, poczytać książki, a przede wszystkim - obejrzeć reportaż o genezie tego miejsca. Jego twórcą jest Joanna Posoch, która uciekła na wieś z miasta, z korporacyjnego systemu pracy, i z grubsza rzecz biorąc była wówczas na dość podobnym etapie co ja teraz. Film był o prostych rzeczach, o życiu w miejscu, w którym do wszystkiego dochodzi się ciężką pracą, a nie układami, i gdzie uśmiech zdziała więcej niż cyniczne kalkulacje. Cała okolica zresztą obfituje w podobnych ludzi - nie tych mieszkających na wsi z dziada pradziada, tylko tych, których zagnała na wieś potrzeba wolności i oddechu. A ponieważ są to ludzie bardzo kreatywni, tworzą niezwykle ciekawe środowisko, organizujące takie aktywności jak np. coroczny Rzut Młotkiem Do Telewizora :D Polega ów dokładnie na tym, co wskazuje nazwa :D

Chcieliśmy potem zjeść coś z lawendą, ale akurat kuchnia była nieczynna. To jest fenomen tego miejsca - coś jest lub tego nie ma, ale nikt się nie przejmuje jak w korpo, gdzie wszystko musi być idealnie i teraz już zaraz. Tam czas płynie inaczej, a potrzeba posiadania jest dużo mniejsza, ponieważ zaspokaja się potrzebę swobody. Jest to wyraźnie zauważalne nawet w takim prostym przypadku - u nich kuchnia była niedostępna, ale od razu polecili destynację, gdzie prawdopodobnie będzie otwarte, bo zazwyczaj jest :)
Udaliśmy się zatem we wskazanym kierunku, a dokładne instrukcje znów bez podania adresu czy choćby nazwy zagnały nas w miejsce absolutnie magiczne. Galeria "Przerwa" oprócz wspaniałej sztuki lokalnej oferowała również genialne tarty za śmieszne pieniądze oraz napoje - lemoniadę mniszkową (z mniszka, czyli tak zwanego mleczyka) oraz herbatę, jak to pani określiła, "z tego, co w ogródku ma". Miała nagietki, mniszki, czarny bez, płatki róży i pokrzywę. Smakowało... zielskiem, ale takim fajnym :D Siedzieliśmy na ganku, wtorek środek dnia, a u pani ruch jak w centrum Poznania w najlepszej knajpie. Obcy ludzie z ulicy wołali do nas "dzień dobry", jakaś pani zostawiła pod naszą opieką rower, nikt nie patrzył spode łba jak na mieszczuchów w ładnych ciuszkach. W ogóle przez cały wyjazd zaskakiwało nas, w jaki sposób całe to środowisko się wspiera i jak otacza opieką przyjezdnych. Na jednym ze spacerów przejechała obok nas autem jakaś babka. Zatrzymała się obok nas, zagaiła, że jest naszą sąsiadką (osobliwe określenie na kogoś, kto mieszka kilometr dalej lub nawet więcej), po czym... zaczęła opowiadać, u kogo można kupić dobre jedzenie, a Lawendowe określiła jako obowiązkowe. Niepisana współpraca, niepisana dyskretna obserwacja gości, niepisana troska. Nie ma mowy o konkurencji, oni nawzajem siebie polecają, i, co ciekawe, nikt jakoś nie bankrutuje z tego powodu. Czyżby taki był klucz do sukcesu? A raczej szczęścia... Jestem skłonna w to uwierzyć. Ot, taka ze mnie idealistka.





Wracaliśmy już do naszej chatki, gdy zdecydowałam, że ręka wygląda zdecydowanie nie najlepiej. Nadal spuchnięta, rumień jakby przemieszczał się wyżej i bolało w stawach palców i nadgarstka. Uznaliśmy, że powinien to obejrzeć lekarz. Po latach doświadczeń, pomni tego, jak się traktuje niezapisanych pacjentów w każdej miejskiej przychodni, byliśmy mentalnie przygotowani na wyprawę do Olsztyna i użeranie się z całą zgrają ludzi. Mimo to z głupia frant Bosska poszukała w internecie jakiegoś pobliskiego oddziału NFZ; znalazła w większej wiosce, w której robiliśmy zakupy na grilla. Nic nam nie szkodziło spróbować, chociaż wiary nie było w nas za grosz. Jednak po chwili obczajania internetu...
Bosska: - Wiesz co... wygląda na to, że ten lekarz jednak cię przyjmie.
Ja: - Z czego wnosisz...?
Bosska: - Bo... nazywa się tak jak ty :D

Dodam, że moje nazwisko nie należy do popularnych :) Z samej choćby ciekawości postanowiłam iść! 

W przychodni miła pani wstukała tylko mój PESEL i po minucie wypełniania karty... zaprosiła do gabinetu :D Z wrażenia przytkało mnie lekko, odetkałam się pytaniem: "Ale że już??", a ona, że tak, lekarz już czeka. #%%&^^$#! 
Wlazłam, przemiły pan doktor zrobił wywiad, a gdy przyszło do wypisywania recepty, z radością spytał, czy to rodzina :) Doszliśmy do wniosku, że chyba nie, niemniej spotkanie było bardzo sympatyczne :) Ale w ogóle rozumiecie ten przypadek? W zapadłej dziurze na końcu Polski, po pierwszym w życiu użądleniu pszczoły badał mnie lekarz o moim nazwisku! :D

Uspokojeni, w nagrodę zrobiliśmy sobie ognicho w przeznaczonym nań miejscu. Czyli w niedużym oddaleniu od chatki, jednak po zgaszeniu świateł wokół robiło się ciemno jak w rzyci. Z zachwytem obserwowałam ogień, Strzelec jadł, a Bosska zerkała nerwowo przez ramię i prawie nas zepchnęła z ławki, tak się do nas dosuwała :D 

Rano długo odwlekaliśmy moment wyjazdu. Cisza, spokój taki, że gdy ktoś kichnął dwa kilometry dalej, to z radochą życzyliśmy mu głośno zdrowia, za co on równie radośnie dziękował. Zdecydowanie taki byt nie zdążył mi jeszcze obrzydnąć! Ostatecznie jednak zostawiliśmy klucz w gablotce, opłatę za domek ukryliśmy starannie i ruszyliśmy odebrać zamówione wcześniej wielkie bochny świeżutkiego razowego chleba, masła i sery. Na pożegnanie kupiliśmy w gospodarstwie lody - i był to taki smak, jakiego jak żyję nie doświadczyłam. Prawdziwa tłusta wiejska śmietana, prawdziwe kawałki porzeczki - wylizałam miseczkę, a najedzona byłam jak po obiedzie :D Zżarłam tak prędko, że nawet zdjęcia nie zrobiłam :D 

I tyle.

- Nie wierzę, że to już koniec naszej Warmii. Tak na nią czekaliśmy. Gdyby nie to, że jutro jedziemy dalej, to by mi się chciało ryczeć - westchnęłam na parkingu.
Strzelec: - Wiesz co? Mi się i tak chce. 

Najlepsze podsumowanie.















 



12 komentarzy:

  1. 1! To się nazywa odpoczynek, co?
    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak... Wiele bym dała, żeby móc tam pobyć dłużej. Jakieś kilka lat ;)

      Usuń
    2. Taaak! Ja też urwałbym się na "moją" wieś na lat kilka, czasem odwiedzając "moje" miasto - ale tak tylko towarzysko...

      :*

      Usuń
    3. Zamierzam jutro wygrać w totka, więc kto wie, gdzie wyląduję ;D

      :***

      Usuń
  2. Już któryś raz z kolei tu wchodzę i nie mogę się napatrzeć! Pięknie, cudnie, magicznie, po prostu bosko! Ile bym dała, żeby znaleźć się w takim miejscu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To miejsce zasługuje na wszystkie te przymiotniki! Taka jakaś pierwotną magia się tam unosi... od Ciebie to trochę daleko, ale myślę, że takie Podlasie też by sprostało ;) albo góry... Szkoda tylko, że pogoda już nie sprzyja wojażom, tak nas dręczy w tym roku...

      Usuń
    2. Podlasie... nawet mi nie mów! Rozkochana jestem niemożebnie w zdjęciach z fejsa - polubiłam chyba z pięć grup o podlaskich pejzażach. Jak tu się później skupić na pracy?

      Pogoda ;) Nasz słodki klimat umiarkowany ;)

      Usuń
    3. A w pracy nie możesz gdzieś wlepić tekstu o Podlasiu? Albo najlepiej 17 tekstów :D

      Brak lata mnie irytuje, chociaż nie mogę narzekać, miałam na urlopie najlepszą pogodę w całym roku ;) Ale wolę mimo wszystko to niż te huragany, cyklony i inne takie milusie...

      Usuń
  3. jessu jak pięknie..., zazdroszczę zwłaszcza ze w tym roku nie byłam nigdzie... ;) cudnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, to chociaż teraz na grzyby czy cóś, bo jakże to bez wakacji! :)

      Usuń
  4. Piękna ludzia i piękny świat ;)

    OdpowiedzUsuń