15 października 2016

Cały ten dźwięk

W moim domu muzyka zawsze była ważna. Wychowałam się na włączanych przez dziadka winylach, wśród których obok dziecięcych piosenek Natalii Kukulskiej czy kolęd królowały walce Straussa i Marsz Radetzkiego. Potem, gdy grałam na, nielubianym skądinąd, keyboardzie, poznałam masę innych utworów z repertuaru klasyki. Tak naprawdę nawet przechodząc etap buntu i fascynacji rock&rollowym stylem, nigdy na dobre nie odwróciłam się od muzyki poważnej. W ostatnich latach wkracza jednak we mnie z jeszcze większym niż dotychczas rozmachem, w czym wydatnie pomagają mi światowej sławy konkursy. Równo rok temu w moim życiu zagościł Konkurs Chopinowski, teraz pałeczkę przejął XV Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego - najstarszy konkurs skrzypcowy na świecie, który przecież odbywa się w moim Poznaniu! Oczywiście znów się zagapiłam i zaczęłam śledzić poczynania muzyków dopiero od końca pierwszego etapu, zafascynowało mnie to jednak na tyle, że postanowienie zapadło. Kto jak kto, ale ja muszę tam być choć raz! 

Okazało się, że bilety na początkowe przesłuchania są śmiesznie tanie - 20 zł za miejsce trzy rzędy od pleców jury! Tym sposobem, ubrana w wąską ołówkową spódnicę, lśniącą narzutkę, ozdobiona długimi aż po obojczyk srebrnymi kolczykami oraz różową szminką, w piątkowe popołudnie zasiadłam w zjawiskowej auli uniwersyteckiej obok moich dziewczyn, absolutnie podekscytowana. Zupełnie nie wiedziałyśmy, czego się spodziewać, ale pierwsza wykonawczyni nas zawiodła. Szczerze mówiąc, mnie po całym trudnym tygodniu po prostu uśpiła ;) Na szczęście potem było już tylko lepiej. Na scenę wyszedł Luke Hsu, który miał taką radość z grania, że porwał publiczność, szczególnie ostatnim utworem, tj. "Chińskim tamburynem" Kreislera. Nigdy wcześniej tego nie słyszałam (zresztą ze wstydem przyznaję - nie znałam ani jednego dzieła z drugiego etapu), ale jego energia po prostu rozwaliła salę! Po wszystkim rozległ się grad oklasków, na przerwę wychodziliśmy totalnie uśmiechnięci. Jaka fantastyczna melodia! jak tętent kopyt po skąpanym w słońcu jabłkowym sadzie! 

Półgodzinna przerwa minęła na rozpatrywaniu dotychczasowych uczestników, po czym na scenę wszedł Polak, Robert Łaguniak, który w tym właśnie dniu świętował swoje dziewiętnaste urodziny. Kibicowałam mu od pierwszego etapu, i absolutnie mnie nie zawiódł. Rozpoczął "Legendą" Wieniawskiego - tak mnie zasłuchała, że mogłabym siedzieć lub leżeć i doświadczać bez końca. Tymczasem pędził znów "Chiński tamburyn", a jego lekkość w porównaniu do poprzedniego wykonania była wręcz namacalna; już nie uderzało stado koni, tylko pliszki skakały na nóżkach, tu i ówdzie podrywając się do lotu! Przy Sonacie A-moll Francka miałam nieustające ciarki. Pełna pasji, emocji, młodzieńczości... Słuchałam jak zahipnotyzowana, ogromnym podziwem darząc również fantastycznie akompaniującą pianistkę Hannę Holeksę. 

Po fali braw, które niechętnie tłumiliśmy w sobie po każdej części utworu (zgodnie z zasadą klaszcząc dopiero po całym występie danego kandydata), na scenę wyszła Eva Rabchewska. Jak ona zwiewnie grała! Tak samo jak wyglądała - młodziutka, delikatna nimfa, skacząca po listkach Calineczka. Po skończonym przesłuchaniu brawa wywoływały ją na scenę trzykrotnie. Coś jednak musiało pójść nie tak, ponieważ z całej czwórki tylko ona nie przeszła do trzeciego etapu, czym jestem szczerze zasmucona. 

Mamy więc czworo Polaków w kolejnej rundzie, choć wydaje się, że wyłania się powoli najpoważniejszy kandydat do nagrody, i nie jest nim niestety nasz rodak. Jakaż to jednak nobilitacja - już sam udział jest tu sukcesem! 

A oglądanie tego widowiska we własnym mieście - nie do przecenienia. Wprawdzie i tak cudownie, że żyjemy w XXI wieku, gdy możemy śledzić takie wydarzenia w telewizji i mediach społecznościowych - jednak obcowania z muzyką przez szklany ekran w żadnym stopniu nie porówna się do doświadczania jej na żywo. Bez trzasków i zgrzytów z mikrofonów, z namacalnymi, prawdziwymi wyrazami uznania, płynącymi od publiczności, z podglądaniem reakcji jurorów (poruszanie palcami, podrygiwanie, uśmiechy), i nade wszystko - z tym dźwiękiem tak pięknie frunącym wprost do uszu i duszy przez całe trzy godziny.
Następnym razem kupuję karnet, zwalniam się z pracy, cokolwiek... 

Obraz i dźwięk, czyli o czym mówię, możecie sprawdzić TU (Robert Łaguniak). Polecam szczególnie wspominany "Chiński tamburyn" od 9 minuty. Choć najlepiej posłuchać od początku, żeby nie ominąć utworu Wieniawskiego, któremu zawdzięczamy te piękne rozgrywki. 

8 komentarzy:

  1. Też zerkam na ten konkurs, choć nie złapałem jeszcze takiego bakcyla jak przy Konkursie Chopinowskim. Ale się z nas melomani robią ;)

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie bardzo złapałam, bo od zawsze bardziej kochałam skrzypce niż fortepian :) Może to dojrzewanie, a może starość? :D Nieważne, grunt, że jest piękniej w sercu :)

      :***

      Usuń
    2. Nie, na pewno to nie starość! Starość to dla mnie niechęć do aktywności umysłowej i fizycznej, zgorzknienie. A Ty taka nie jesteś! Jesteś dokładnym przeciwieństwem takiej postawy. To już bardziej dojrzałość, też to widzę u siebie. Nie bawią mnie już takie banalne, płoche rozrywki jak dawniej. Właśnie o to piękno w sercu się rozchodzi, to zadowolenie i ciepłe uczucie gdy człowiek komuś pomoże, przeprowadzi mądrą rozmowę, zachwyci się pięknem przyrody, radosną beztroską dziecka, zabawą z wesołym psiakiem, smakiem pysznej potrawy... Dolce vita? Tak, ale ludzi ciekawych świata i ludzi. Oby nam to zostało jak najdłużej!

      :*****

      Usuń
    3. Chyba nie trzeba nic więcej dodawać :) Chociaż lubię słowo "starość", tylko że w wydaniu takiej ciepłej jesieni życia i zmarszczek, a nie zgrzybiałego umysłu ;) :***

      Usuń
  2. Właśnie sobie słucham. Chyba jeszcze nie dojrzałam do delektowania się taką muzyką - tzn. włączam sobie jakąś kompozycję przy okazji przeczytania o koncercie czy innym wydarzeniu kulturalnym u kogoś (np. u Ciebie), ale żeby tak samej z siebie włączyć, to nie. Muszę być "popchnięta".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To popycham znów, bo warto :D Zwłaszcza że jedno przesłuchanie to za mało, a w konkursie często utwory się powtarzają i im więcej się ich słucha, tym bardziej zaczyna się doceniać ich prawdziwe piękno. Nie sądziłam, że tak się wkręcę w ten konkurs, ale on jest fantastyczny! Szkoda, że już koniec...

      Usuń
  3. hmm.. muzyka klasyczna, nigdy jej nie czułam, choć uwielbiam muzyke do "Single Man".., o ta do mnie przemawia;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że gdybyś zagłębiła się w temat, to byś pokochała. Właściwie jestem pewna :)

      Usuń