8 września 2016

Sen o przeszłości

Nie po drodze mi było z pisaniem, ale mam na to swoje usprawiedliwienie. Sami zobaczycie, gdy wreszcie uda mi się zakończyć letnie opowieści ;)
Tymczasem wróćmy do lipca. Nie minęły dwa dni, a my znów byliśmy w trasie. Do... Malborka :D
 
Droga zaczęła się niemałą uciechą, ponieważ Mały tak się poobijał w Grzybowie, wchodząc na gazie po schodach, że wyskoczył mu gigantyczny, zmieniający kolory siniak, który Mały ukrył pod bandażem. I chodził potem dumny jak paw z taką raną wojenną, jakby mu faktycznie jakiś Krzyżak przylał :D
W dn. 22-24 lipca odbyła się impreza pt. Oblężenie Malborka. Oprócz zwyczajowego jarmarku wokół murów na turystów czekała największa atrakcja, czyli nocna inscenizacja oblężenia. Zajechaliśmy dużo wcześniej, na miejscu przeszliśmy się trochę wokół murów, ale zaczęło popadywać, więc schroniliśmy się w knajpce. Mieliśmy jeszcze dobre 3h do imprezy, w związku z czym postanowiliśmy średniowiecznym zwyczajem kapeczkę popić. Kapeczka trochę się rozrosła, zatem wychodziliśmy cośkolwiek porobieni ;) Przy sprawdzaniu biletów sama siebie uciszałam, żeby nikt nie zauważył, że jestem nietrzeźwa, potem gadaliśmy z jakimś starszym małżeństwem, którego męska część była chyba w podobnym do naszego stanie, i tak wesolutko doczekaliśmy się clou programu.
Było ciemno; tylko masywna bryła zamku majaczyła na tle czarnego nieba. I nagle zagrzmiała ziemia tętentem kopyt, pojawili się Krzyżacy, pojawiła brać Jagiełły, szczęk oręża, okrzyki, pożoga, strzały, wybuchy! Największe wrażenie zrobiła na mnie muzyczna narracja na modłę średniowiecznych pieśni. Kobiecy głos idealnie współgrał z wysiłkami rycerzy i blaskiem pochodni, ale i tym razem nie udało się Jagielle sforsować obronnych murów ;) Mrocznego klimatu dopełnił przelotny deszczyk i pokaz ognia w rytmie Florence&The Machine "No light no light" - TU. Malbork o zmroku jest jeszcze bardziej pociągający niż za dnia!
Po zakończonym widowisku poszliśmy całą bandą - a było nas sporo, bo prócz mnie Bosska, Strzelec, Mały, Gadulska, Lessy, Górołazka i jeszcze kilkoro ich znajomych - na żarło i napitek. Planowałam wciągnąć coś regionalnego, ale nie stało, zatem musiałam zadowolić się... smażonymi pyreczkami i zimnym Lechem :D Wcale nie chciałam być taką lokalną patriotką ;P
O poranku znów ruszyliśmy podbijać zamek. Działo się! W wiosce chwyciliśmy za miecze, hełmy i kolczugi, posłuchaliśmy fascynata broni, który opowiadał, że miecze cięższe niż 1,5 kg można między bajki włożyć, ujrzeliśmy, jak inny fascynat kazał jakiejś kobicie założył hełm, po czym zdzielił weń z całej siły toporem... Hełm wytrzymał, kobita miała interesującą minę ;)
Na każdym kroku spotykało się ludzi z sowami na ręku, jak ja im zazdrościłam! Od zawsze chciałam mieć sowę! Nie psa czy kota, ale sowę!









Mnóstwo osób poruszało się w średniowiecznych szatach, aż żałowaliśmy, że nie mieliśmy się w co przebrać, tak świetnie to wyglądało. I wszyscy ci ludzie mieli kompletnego fioła na punkcie swojej pasji! A jakie specjały dało się zakupić... Miody pitne,  piwo krzyżackie, napoje miodowe z malinami z Pachniczówki, przy którym to stoisku zatrzymaliśmy się na długo, taką właściciel miał charyzmę. I niebotyczny zmysł handlowy! "Może jeszcze buteleczkę, żeby wyszła pełna ładna kwota?" - każdy brał, będzie jak znalazł na długie jesienne wieczory :)

Rycerskie walki oglądaliśmy z zapartym tchem - niektórzy trochę się obijali, ale inni naprawdę ostro nacierali! Szczególny aplauz wzbudziła... wojowniczka z toporem :D Lała nim na odlew, acz całkiem fachowo ;)
Turniej konny zadziwił sprawnością zawodników, którzy stanęli w szranki nie tylko z Saracenem, ale i kapustą oraz nawet jajkami! a rozpłatać je musieli mieczem i w pełnym biegu. Zwycięzcą został Bartolomeo Gazpacho; w nagrodę mógł cały wieczór spędzić zamknięty samotnie w wieży zamku, o chlebie i wodzie, modląc się za pomyślność ojczyzny :) Ten przemiły prezent zgotowały mu brawami zachwycone fanki (w tym ja) - był to bowiem rycerz nieprzeciętnej urod... nieprzeciętnych umiejętności.
 

Obejrzeliśmy jeszcze pokaz sokolniczy, który wprawiał w osłupienie - nie wiedziałam, że sokół potrafi tak gładko, bezszelestnie i pięknie przecisnąć się między ludźmi, którzy dotykają się czołami i prawie stykają resztą ciała. Sowy, orły i inne fruwały między nami na każdy gwizd treserów, fascynując zgodnie całą publikę. 

Wszystkie konkurencje prowadzono "z jajem", z przytupem, wesoło i z drobnymi złośliwościami komentujących wodzirejów. Jakiż to był świetny dzień! Idealna pogoda, pochmurna, ciepła, tłumy ale bez przesady, mnóstwo radości, energii, zaangażowania... Wracaliśmy z czymś nowym w sercu, zakochani w Malborku jeszcze bardziej, radując się swoją obecnością, snując plany powrotu na zwiedzanie całego zamku i drąc się na całe gardło z GrubSonem - TU:

"Jestem tego pewny,
w głębi duszy o tym wiem,
że gdzieś na szczycie góry,
wszyscy razem spotkamy się.
Mimo świata, który (który),
kocha i rani nas dzień w dzień,
gdzieś na szczycie góry (szczycie góry),
wszyscy razem spotkamy się."

10 komentarzy:

  1. Tego miodu pitnego chętnie bym chlapła. Sowę byś chciała mieć - jak Harry Potter? :))) Przy czytaniu o zdzieleniu toporem babeczki w hełmie przypomniał mi się kawał o tym, że trzeba nosić kask na budowach. Ktoś nie miał i go cegła zabiła, a ktoś miał, dostał ceglą, ale tylko zaśmiał się i pobiegł dalej. Z tym, że dalej biega i się śmieje ;)

    Kolejne miasto na liście koniecznych do poznania :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niedługo nastanie sezon na miodziki. Jeden z moich ulubionych alkoholi :)

      Z dwojga złego wybrałabym opcję "biegać i się śmiać" niż "gryźć trawę od dołu" ;) Więc mimo wszystko metoda lepsza ;)

      Tak, naprawdę uwielbiam sowy! Są absolutnie piękne, fascynujące, a jednocześnie wzbudzają we mnie jakieś takie poczucie bezpieczeństwa. Kochałam je na długo przed Harrym Potterem ;) Jak kiedyś będę miała swój dom, to chyba zacznę hodować takie sowy. No cudne są!!!

      Powiem Ci, że miasta to ja właściwie nie znam ;) Dwa razy tam byłam, ale za każdym praktycznie wyłącznie na zamku. Co nie zmienia faktu, że zamek jest wart najwyższej uwagi. Wielki, zadbany, wieczorami odbywa się tam impreza pt. światło i dźwięk. Niesamowity klimat. A przez rzekę prowadzi do niego stary drewniany most dla ruchu pieszego, z którego rozciąga się wspaniały widok na całe gmaszysko. Zdecydowanie polecam!

      Usuń
  2. wow;) opisane pięknie, więc i pięknie musiałoby być. porobieni trochę ha ha ha;) lubie te kiermasze z chlebami z pieca, z nalewkami, ze smalcem z kotła..,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy byłam mała, bardzo mnie to nudziło. Na szczęście przeszło z wiekiem i uwielbiam te jarmarki! Ostatnio na poznańskim jarmarku posmakowałam kuchni bałkańskiej :) Dobre było, mniam... Smalec musi być! Nigdy nie umiem się powstrzymać przed olbrzymią pajdą :D

      Usuń
  3. Czy Ty się kiedyś nudzisz? ;)

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio cierpię raczej na odwrotność nudy ;)
      :*

      Usuń
  4. Ja notorycznie cierpię na to co i Ty, gdzieś tak od 12 roku życia ;) Nie mogę sobie wręcz wyobrazić - jak można się w życiu nudzić? Dla mnie to coś niesamowitego! Ile ja mam spraw do załatwienia, rzeczy do zrobienia, książek do przeczytania, filmów do obejrzenia, muzyki do wysłuchania, urządzeń do zrobienia itp., itd...

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to! Ja nawet gdy siedzę na balkonie i patrzę się w dal, to się nie nudzę! Tyle myśli przelatuje mi przez głowę... Gdybym miała się nudzić, wolałabym spać ;) Ciągle mi mało - chociaż czasem zastanawiam się, czy to dobrze...

      :****

      Usuń
    2. Chyba dobrze... Choć bywa absorbujące. Takie ADHD wykształciuchów, ekchm, przepraszam - intelektualistów ;)

      Usuń
    3. Ale czasem to jednak męczy. Czasem nawet na tyle, że sen nie przynosi ulgi. Więc nie wiem w sumie ;)

      Usuń