8 sierpnia 2016

Awanturnicy

Jechaliśmy dalej wzdłuż granicy z Ukrainą, która była wydzielona jasnym murem. Gdy pojawiła się w nim przerwa, nasza awanturnicza żyłka wygrała. Z dziwnym uczuciem przekraczaliśmy granicę państwa,  które trawi ogień i pożoga. To głupie, ale rozglądaliśmy się z duszą na ramieniu, czy nikt nie zechce do nas strzelać... Było tak nieprzyzwoicie, smutno cicho. Doszliśmy do rzeki. Od strony Ukrainy widniała połowa mostu, od strony Rumunii druga połowa nie istniała...
Pojechaliśmy dalej, ku Satu Mare, które jest sporym miastem o silnych węgierskich wpływach. Nad pięknie ukwieconym Placem Wolności "sprawuje pieczę" secesyjna perełka - hotel Dacia. Akurat w remoncie, ale Rumuni wzorem innych krajów swoją chlubę okryli tkaniną z namalowanym obrysem budowli - co by ładnie wychodziła na zdjęciach :) (Zawsze twierdzę, że to bardzo dobry pomysł!)
 
Na pożegnanie z Rumunią zobaczyliśmy lokalny pogrzeb, kroczący po ulicy procesją, minęliśmy faceta, który jechał na rowerze, trzymając kosę, z trudem wyminęliśmy dziurę w jezdni, załataną blachą (!), oraz zjedliśmy supa crema de brocolli (rumuński jest chwilami rozbrajająco łatwy) i mici, czyli mielone mięso baranie uformowane w małe kiełbaski. Smaczne i zaskakująco lekkie danie, i nawet niezbyt drogie - co akurat nie jest częste, w Rumunii bowiem jedzenie, podobnie jak benzyna, jest dużo droższe niż w Polsce.
Kilkanaście kilometrów dalej, z transylwańskimi rytmami (Fanfara Transilvania "Trans Balkan" TU) i w jakże innej niż poprzednia aurze przekroczyliśmy granicę z Węgrami. Tym razem dla odmiany musieliśmy otworzyć bagażnik :D Na szczęście nie sprawdzali, ile alkoholu przewoziliśmy ;)
I tak się skończyła rumuńska przygoda - co nie znaczy, że skończyła się przygoda w podróży. Niemniej na pewno odetchnęliśmy z pewną ulgą, gdy wjechaliśmy na spokojne węgierskie drogi, gdzie każdy zna przepisy i wie, że trzeba ich przestrzegać. W Rumunii kilkanaście razy dziennie mieliśmy palpitacje serca. Oni gnają jak szaleńcy! Wyprzedzają na tych ich chęchach, zamiast zwolnić na dziurach, jeszcze dorzucają gaz, a trąbią dosłownie na wszystkich i niezależnie od okoliczności. Wyobraźcie to sobie: jedziecie cholernie wymagającą trasą, która po prawej stronie ma przepaść, gdy znienacka trafiacie na ostry zakręt, co już samo w sobie jest czynnikiem komplikującym życie, a na domiar złego zza niego wyjeżdża TIR i trąbi jak pojebany nie wiadomo po co! Gdyby nie doświadczenie, refleks i niesamowita koncentracja Złego, z piętnaście razy zakrylibyśmy się kołami.

U Bratanków sunęliśmy sobie spokojnie wzdłuż ślicznych, ukwieconych i zadbanych węgierskich wsi, a we mnie zaczęło kiełkować dobrze znane uczucie... 
Awanturniczej żyłce ciągle było mało. Miałam stale niedosyt węgierski, spowodowany ominięciem na wstępie jedynego węgierskiego noclegu, z którego wg mojego szatańskiego planu droga miała prowadzić przez ukochany Tokaj. A teraz był ostatni dzwonek na odwrócenie fortuny. Najpierw nieśmiało tylko spytałam, czy może będziemy przejeżdżać przez Tokaj. Zaprzeczono, no to więcej nie piłowałam, świadoma, że o tej godzinie wszelkie zmiany planu mogą wiele kosztować. Niedługo później jednak ze zdziwieniem zobaczyliśmy, że nawigacja prowadzi nas... PRZEZ TOKAJ!!! Tzn. ja nie byłam zdziwiona, przecież od pierwszego dnia czułam, że tam wrócimy :D Niemniej wydaliśmy z siebie godowy ryk Tarzana i z nowymi siłami wjechaliśmy w ukochany region. 
To była bardzo szybka, kompletnie spontaniczna akcja. Jedynym naszym zmartwieniem było w tym momencie, czy aby da się płacić w euro :D Chwilę błądziliśmy, ale prędko odszukaliśmy drogę do piwniczki "naszego" dziadka, który właśnie żegnał objuczonych turystów, na nasz widok uśmiechnął się całym sobą, zaprosił do środka i oczywiście, tak jak rok temu, stawiając błyskawicznym ruchem kieliszki na blacie, po polsku zapytał: "wytrawne, półwytrawne czy słodkie"? Zły i Chmurka, pomni tego, jak bardzo po tym pytaniu się wówczas porobiliśmy, odmówili zawczasu - ale ja nie zamierzałam :D Wypiłam jednak skromnie, jeden kieliszek, co by starczyło pieniążków na ten wyborny smak lata, wolności, szczęścia i wakacji, który zamierzałam uwieźć do domu. Tokaj, mój kochany tokaj!
Na dworze unosił się zapach robinii i lipy, słońce oddawało ostatnie promienie, oblekając świat cudownym, złocisto-różowym blaskiem, cisza na ulicach, zielone, zapraszające winnice, dokładnie ta sama pora dnia i roku. Absolutnie magiczne miejsce. Jechaliśmy tym pięknym krajem, z radością zauważając wyłaniający się daleko niesamowity zamek w Boldogkőváralja. Tak dobrze wrócić w znajome kąty! 
Wkrótce potem słowne łamańce zamieniliśmy na prościznę w stylu: "Zdrove a cerstwe owoce" (przy czym czerstwe to nasze świeże, ot taki paradoksik), "cerstwa zelenina", "pozor wychodne wozidlo", złowieszczy napis na papierosach "Fajcene moze zabijat" :D Ale najwięcej radości dostarczył nam wyświetlany na tablicy znak pt. "Vasa rychlosc" :D Poczuliśmy się, jakby nas kto tytułował - tak jak Toudi mówił do Księciunia "Wasza Wredność", tak do nas Słowacy zwracali się "Vasa Rychlosc" :D (oczywiście był to tylko pomiar prędkości :D). 
Darliśmy się ze Stingiem w takt The Police "Roxanne", a do Muszyny zajechaliśmy oczywiście błądząc w kompletnych ciemnościach, sprawy nie ułatwiał fakt, że - jak się później okazało - nasza kwatera wg nawigacji znajdowała się 500 metrów dalej :D Ostatecznie dotarliśmy i z pewnym trudem przestawiliśmy się na polski język. 
Jak pięknie było o poranku w Muszynie! Po solidnej burzy powietrze przeczyszczało płuca, słońce połyskiwało promieniami odbitymi od krystalicznego strumienia, a góry pachniały wilgotnymi igiełkami i liśćmi, zapraszając soczystą zielenią. 
Z żalem spakowaliśmy dobytek, pożegnaliśmy starszą gospodynię i jej przeuroczy domek, i ruszyliśmy, zbaczając jeszcze do Jastrzębika. Jest to absolutnie niezwykła górska wieś! Położona nad potokiem, na dwóch grzbietach górskich, posiada śliczną drewnianą XIX-wieczną cerkiew, która teraz pełni funkcję kościoła rzymskokatolickiego; oprócz tego unikatem w skali karpackiej jest występujące tu zjawisko suchej ekshalacji gazowej, objawiające się pęknięciami terenu oraz uduszonymi od gazów owadami i ptakami. Odnaleźliśmy tam również źródło św. Łukasza, nasycone minerałami za sprawą kolejnego niezwykłego zjawiska, tj. ekshalacji wulkanicznej, czyli wyziewu dwutlenku węgla. Gaz wydobywa się w postaci bąbelków, które wypływają na powierzchnię i bulgocą, jak to określił Zły, odgłosem jak z kibla ;) Są to tzw. mofety - pomniki przyrody nieożywionej, które obserwuje się z bezpiecznej wysokości; zbyt bliski kontakt może skutkować uduszeniem gazem ptaków czy owiec, podobno zdarzył się nawet przypadek uduszenia człowieka podczas kopania studni. 
I już mknęliśmy autostradą, niewiele tylko wolniejsi od McLarena ;) 
Po milionie objazdów, po pokonaniu ponad pięciu tysięcy kilometrów, po tej Wielkiej Przygodzie pozostało wspomnienie. Tajemnicze, pachnące jaśminowcem i czarnym bzem, dzikie i nieoczywiste. Piękne.
 

Waluta pasuje do pogody Transylwanii jak rzadko. Leje...

... do Bani :D

12 komentarzy:

  1. Ależ Ty masz świetne nogi! Ucięłabym i doczepiła sobie :D Standardowo zazdro wielkie odczuwam przy czytaniu. Wszędzie bym pojechała, ale głównie tam gdzie cicho, zielono, "staro", gdzie zdaje się, że cywilizacja nie dotarła albo przynajmniej porządnie sobie przysnęła. Na Ukrainę też bym się cichcem przetuptała, choć pewnie, jak Wy, z duszą na ramieniu. Ngdy nic nie wiadomo w tym ponurym dzisiejszym świecie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? A zawsze miałam na ich punkcie kompleksy. W pewnym stopniu wyleczył mnie z nich Zagadkowy, ale nadal zdarza mi się na nie narzekać... To ciekawe, jak inaczej niż my sami potrafią nas widzieć inni, dziękuję :) Chociaż szczerze nie wydaje mi się, żebyś akurat Ty musiała mi ich zazdrościć :D

      Też ostatnio odczuwam taką potrzebę. Lasy, łąki, jeziora, cisza, ognisko, natura... Ciągnie mnie tam, gdzie rozmowa jest wręcz niewskazana. Chciałabym mieć taki kawałek swojej cichej ziemi.

      Usuń
    2. A nie, nogi mam bardzo niezacne, dlatego nie chodzę w szortach, o mini nie mówiąc. Gdyby było inaczej, ganiałabym w największe upały z pośladami na wierzchu - jak gimnazjalistki.

      Usuń
    3. Czyli wniosek z tego, że poślady masz ładne? :D

      Usuń
  2. pięknie;) przygody, zdjęcie, niezpomniane chwile.., to sie nazywa udane wakacje;) a jaką pamiątkę sobie przywiozlaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udane, choć ekstremalne ;)
      O popatrz, zapomniałam wkleić zdjęć pamiątek. Chyba zaraz dodam - karty do gry z widokami Rumunii i breloczek z wiecznym kalendarzem :)

      Usuń
  3. Przecudne zdjęcia! Jeden pejzaż wygląda jak tło pulpitu z Windowsa XP :D Pozdrawiam Właścicielkę świetnych nóg i reszty całej niezgorszej ;)

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten z niebieskim niebem i zieloną górką? :D
      ;) Pozdrawiam z podziękowaniem! :*

      Usuń
    2. Tak, ten z górką i chmurką ;)

      Ogromną zaletą lata jest umożliwienie oglądania taaakich widoków ;)

      No śliczności po prostu!

      Pozdrawiam serdecznie!

      :***

      Usuń
    3. Lato w ogóle ma dużo zalet ;) Szkoda, że tak prędko i na tak długo odchodzi w zapomnienie...

      Pozdrawiam u schyłku tegoż!

      :***

      Usuń
  4. O, lato to samo piękno. Przede wszystkim niejako immanentnie związane z nim te piękne, odsłonięte widoki ;)

    A teraz już mamy jesień... Też na swój sposób uroczą (jeśli nie pada ;)...

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyż to tylko piękne te widoki były... Niektórzy ludzie nie mają chyba lustra ;) Chociaż z drugiej strony od takich właśnie można by się uczyć dystansu do siebie. O ile to dystans rzeczywiście, a nie zwykły brak klasy ;)

      Jesień jest cudowna! Moja ukochana pora roku, nawet gdy pada. Chociaż za deszczem przepadam głównie wtedy, gdy mogę go obserwować zza szyby, najlepiej domowej lub knajpianej ;) A przydałoby się teraz trochę wilgoci, bo za chwilę przyjdą mrozy i nie będzie w ogóle grzybów :( W ogóle jest strasznie sucho, niedobrze dla roślinek... Ciągle musimy podlewać ogródek! No skandal ;)

      :***

      Usuń