Następnego dnia czekała nas bardzo długa droga - od Morza Czarnego na samą północ Rumunii. Przy obczajaniu trasy prawie się pokłóciliśmy, bo Zły bardzo chciał jechać przez Bukowinę, i chociaż mnie również ciągnęło w te piękne rejony, byłam głosem rozsądku, który przepowiadał zgodnie z mapą, że na Bukowinę zajedziemy bardzo późno i będzie to znów górska trasa u podnóży dwutysięczników, co może okazać się niebezpieczne. Tym razem jednak nie uparłam się dostatecznie i pojechaliśmy, jak chcieli. Przeważyła miejscowość na trasie o wdzięcznej nazwie Gura Humora. Nikt z nas jeszcze nie był, a chciał być w humorowej górze z błędem ortograficznym ;)
Przez dłuższy czas krajobrazy były płaskie, wręcz stepowe i bardzo rolnicze. Ludzie pracowali w polu całymi rodzinami, nowoczesne traktory i inne sprzęty widywaliśmy niezwykle rzadko, częściej natomiast mieliśmy wrażenie, że w całym kraju nastawili się na uprawę maku - mijaliśmy całe pasy czerwieni!
W każdej wsi rumuńskiej napotkaliśmy bardzo podobny styl zabudowy. Domy, często kolorowe, ozdobione są wyrzeźbionymi wokół okien, po bokach i pod sufitem szlaczkami; przed domami pojawiają się wielkie zdobne bramy, wyglądające trochę jak kaplice, a dosłownie nawet w najmniejszej wioseczce znajduje się minimum jedna cerkiew, i to nie sklecona naprędce byle jak, o nie! Każda tak odpicowana, że aż lśni i nie wiadomo, czy to zabytek, czy zupełnie nowa budowla.
Góra Humora okazała się bardzo ładna, a w pobliskiej Mănăstirea Humorului odnaleźliśmy historyczny XVI-wieczny monastyr z zabytkową cerkwią i imponującą polichromią zewnętrzną. Jest to jeden z pięciu bukowińskich malowanych klasztorów. W kasie wita uśmiechem siostra, która rozumie po polsku, a po przekroczeniu bramy wkracza się w kompletnie inny, uspokajający świat. Ta cisza, te kolorowe malowidła z pięknymi detalami, to jakże uderzające kolorami wnętrze cerkwi, w której każdy odgłos znika pośród niezwykłych ściennych obrazów... Jakże cudowne, duchowe przeżycie.
Przed bramą natomiast kwitnie regionalny handel. Byliśmy tam około godziny 18, zwiedzających mało, a oni nadal uparcie siedzieli przy swoich kramach.
Jak zwykle zrobiło się późno, a my jeszcze hen daleko i oczywiście zaczęły się góry. Najpierw miłe i malownicze, potem... już nieco groźniejsze. Czy mi się zdaje, czy przed tym ostrzegałam...?
Pruliśmy z lokalnymi pieśniami ludowymi w głośnikach - TU, a potem dołączył do nich Woodkid "Run boy run" - TU. Tu i ówdzie popadywało, by następnie w promieniach słońca uniosły się mgły. Dzień powoli miał się ku końcowi, a nam jakoś drogi nie chciało ubyć.
Coraz wyżej, coraz mniej światła, szybko, szybko, coraz szybciej.... I NAGLE tuż przed maskę wyskoczyły nam szczekające zajadle psy pasterskie! Chryste, jak myśmy się zlękli! Te głupie pyskacze skakały nam prawie na maskę, nie dając przejechać! Zły najprędzej opanował szok i nagle dodał gazu, aż z Chmurką wstrzymałyśmy oddech, bo gdyby przejechał któregoś kejtra...W obcym kraju, w totalnym wypizdajewie, o zmierzchu i ze zwłokami psa tubylców chyba byśmy mieli przejebane. Na szczęście zwierz usunął się w porę, zwialiśmy czym prędzej i jeszcze długo dochodziliśmy do siebie, a gdy wreszcie doszliśmy, droga zaoferowała nam kolejne atrakcje. Czyli serpentyny, mgieły i wyrastające z nich ponure szczyty, a na domiar złego... potworne wprost dziury w asfalcie. Właściwie chwilami była to bardziej dziura niż asfalt. I my niemal po ciemku w czymś takim.
Robiliśmy rekord trasy. 30 km w dwie godziny. Zły po pół doby w trasie ledwo widział na oczy, a próbując nadrobić na lepszym asfalcie, nieraz w ostatniej sekundzie hamował dziko i jakimś kosmicznym zygzakiem omijał wielką japę, częstokroć zauważając ją wyłącznie dzięki naszym okrzykom. TA DROGA BYŁA PRZERAŻAJĄCA! A lodowatą łapę na karku doklejała jeszcze świadomość, że żadne, absolutnie żadne z nas nie miało zasięgu w telefonie, a w tych lasach żyją niedźwiedzie. Więc gdybyśmy złapali gumę, zgubili koło i takie tam miłe sprawy, to bylibyśmy w czarnej... dziurze. W samym środku tej wymarzonej, psiakrew, Bukowiny.
A co tam, przygoda!
Audi wespół z nami czołgało się resztką sił, gdy wreszcie modły zostały wysłuchane - pojawił się lepszy odcinek trasy! Mogliśmy pomknąć bez nagłych wyskoków jak z procy, żegnani przez - przyznaję, niezmiernie piękną - ale bardzo trudną Bukowinę ostatnimi wiśniowymi odbiciami słońca na horyzoncie, do których idealnie pasowała melodia "I see fire" Eda Sheerana.
Zbliżaliśmy się do finałowego rumuńskiego celu, w najbardziej folklorystycznej części tego niezwykłego kraju.
Zbliżaliśmy się do finałowego rumuńskiego celu, w najbardziej folklorystycznej części tego niezwykłego kraju.
Bosz, czytając, czułam się jak w Grecji, kiedy wjechaliśmy już na Lefkadę i było ciemno jak w tyłku u Murzyna. Nic nie widać, z jednej strony skały, a z drugiej zbocze, do tego wąsko. Namiętna wiara kierowcy w siły GPS-a o mało nas nie zgubiła... Mogli Cię jednak posłuchać. Z drugiej strony, szczęśliwie nic się nie stało i teraz można sobie to powspominać - może nawet z uśmiechem? Ale pięknie tam, tak zielono, aż się oczy cieszą.
OdpowiedzUsuńCzekam na "to be continued" ;)))
To wiesz, o czym mówię :D Co my wyprawiamy na tych wakacjach ;)
UsuńTeraz to ja się już bardzo cieszę z tej przygody :D Ale wtedy nikomu z nas do śmiechu nie było. Byłam jednak na tyle miła, że nie wytykałam im tego w trakcie. Dopiero po wszystkim Zły dostał ode mnie mały opr :)
Wtedy (w trakcie) to by to chyba nikomu nie wyszło na zdrowie ;)))
UsuńNie potrzeba by niedźwiedzi, sami byśmy siebie rozszarpali ;)
Usuńpiękne te domki, może się tam przeniosę na starość? będę w polu orać czy coś. aaa z tymi psami to chyba bym zawału dostała, albo nawet trzech. albo kosą przez plecy od tubylców. to juz wole niedźwiedzie. kupiłas sobie bluzeczkę?
OdpowiedzUsuńNie, Chmurka kupiła :) Ja się nie skusiłam, były cholernie drogie, zresztą jak wiele rzeczy w Rumunii...
UsuńTan kraj tchnie spokojem, aż jestem ciekawa, jak wygląda od środka dom górali, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby temperamentem dorównywali Polakom ;)
Tu też pięknie...
OdpowiedzUsuńChętnie bym tam wróciła...
UsuńWrócisz, na pewno wrócisz!
Usuń:*
To jest zawsze jednak pytanie - czy lepiej wrócić gdzieś, gdzie się już było, czy eksplorować nowe... Ot i dylemat ;)
UsuńZnam ten dylemat, oj znam...
OdpowiedzUsuń:)
A miałeś w ogóle w tym roku jakieś wakacje?? :)
Usuń