19 czerwca 2016

Transylwański trans

Obudziliśmy się dobrze po 10. Po spojrzeniu za okno mieliśmy ochotę wrócić do łóżka i zaszyć się w nim na całą dobę.

Lało.

Ciągle jednak nie opuszczał nas optymizm, w afirmacji doszliśmy do perfekcji, a prognoza pogody pokazywała jak byk, że się rozpogodzi, tylko przejdą ze dwie burze. W ślicznej, nowoczesnej kawalerce, urządzonej w starej kamienicy niemal w sercu starówki, było nam ciepło, dobrze, nawet temperatura powietrza nas nie martwiła (w porywach 15 stopni). Nuciliśmy sobie motyw z Rocky Balboa (-TU) i czuliśmy się jak Rocky Balboa - kto jest mistrzem? My! Kto dojechał w 24h do Rumunii? My! Kto ma nadal wakacje, gdy inni pracują? MY! :D

Ubraliśmy się stosownie, kaloszki i te sprawy, spakowaliśmy rzeczy i opuściliśmy miła kwaterę. Ciągle popadywało, ale dało się przeżyć, zwłaszcza że Sybin okazał się śliczny. Dość nadmienić, że w 2007 roku został Miastem Światowego Dziedzictwa Kulturowego.
Przekroczywszy imponujące mury obronne, dotarliśmy do katedry ewangelickiej, przeszliśmy przez Most Kłamców (na którym należy się mieć na baczności, bowiem, jak głosi legenda, most runie, kiedy przejdzie po nim kłamca) aż do Wieży Ratuszowej oddzielającej dwa place - Mały i Duży. Oczywiście wdrapaliśmy się na wieżę, skąd roztaczał się fantastyczny widok, uświadamiający, że jest to naprawdę spore i bardzo stare, średniowieczne miasto, hołubione przez Ceaușescu i finansowane przez Niemców (wielu mieszkańców ma saskie korzenie), którego nie dotknęła pożoga wojny ani potworki komunizmu.
Przestało padać, pokręciliśmy się tu i ówdzie po ładnych uliczkach, po czym wleźliśmy do knajpy na obiad. Było to fantastyczne miejsce, w starej piwniczce, a zapraszał nas do niego bardzo milutki kelner :D Tak mi zmaślił mózg, że z wrażenia zamówiłam, jak się potem okazało... cały talerz szpinaku z jajkami sadzonymi :D Co było zaskakująco przepyszne :D Ale może to ten cudny uśmiech kelnera zadziałał ;) (albo po prostu głód. Nawet ten zwykły ;P).
Most Kłamców
Duży Plac
Wracaliśmy, podziwiając jeszcze domy, które miały oczy, gdy znów zaczęło popadywać. Ledwo zdążyliśmy wsiąść do samochodu, rozpętała się burza i ulewa. No dobrzzz...
Popędziliśmy naszym rumakiem w deszczu ku Sighisoarze. Gdy już rozgościliśmy się na kwaterze (ze zdumieniem odkrywając, że mamy w pokoju... chrzcielnicę), postanowiliśmy ruszyć na miasto. W postrzeganiu Sighisoary na pewno pomogło fantastyczne, popołudniowe słońce, niemniej mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, iż było to dla mnie najpiękniejsze miasteczko na całej naszej trasie. Również średniowieczne, ze wspaniałymi murami, dziewięcioma zachowanymi imponującymi basztami, ze starówką wpisaną na Listę UNESCO, z mnóstwem zakamarków, stromych i wąskich uliczek, kolorowych zabytkowych kamieniczek, mini knajpek, klimatycznego bruku... Ach jej, to jest coś, nad czym rozpływałabym się długie godziny, celebrując je najchętniej w towarzystwie dobrego wina i klimatycznej muzyki!
Główna starówka znajduje się na pagórku z pięknym widokiem. Po przejściu pod Wieżą Zegarową staje się na placu, z którego można podążyć dalej ku Kościołowi Dominikanów lub ku domowi, w którym prawdopodobnie urodził się Vlad Palownik, zwany potem DRAKULĄ :D
Dom Drakuli
Wszak byliśmy w Siedmiogrodzie! Ów fakt został przypieczętowany na Złym. Najpierw ptak narobił mu prosto na głowę, a następnie sam Zły, pchając się ku jednej z baszt, poślizgnął się i upadł dupskiem prosto w błoto :D Bardzo usilnie starałyśmy się z Chmurką zachować powagę sytuacji i ogrom współczucia, ale chyba nie do końca nam wyszło ;)

Na szczęście nikt nie tracił humoru i główną ulicą starówki podążyliśmy ku schodom kanoników, pochodzącym z 1642 roku, w całości przykrytym drewnianym dachem. Po przebyciu 172 stopni znaleźliśmy się u podnóża katedry, którą okala zadbany park i cmentarz z saskimi grobami. Bardzo tam było klimatycznie. Cisza, spokój, powoli nadciągający zmierzch... 

Widok na Wieżę Zegarową
Wróciliśmy do dolnego miasta, gdzie nawet przed sezonem tętniło życie. Nic dziwnego - uważa się, że to druga po Sybinie stolica Sasów siedmiogrodzkich! Dlatego język niemiecki słyszeliśmy wielokrotnie, nawet na kwaterze pani mówiła po niemiecku.
 
Następnego dnia według prognoz miało się chmurzyć, ale bez konsekwencji w postaci opadu. Zawierzyliśmy wróżbitom, jednak po dotarciu w stałej ulewie do Braszowa zaczynaliśmy powoli weryfikować prognozy vs rzeczywistość. A ta niestety dała czadu. Lało tak, że z miejsca temperatura spadła do 12 stopni, a gdy wjechaliśmy kolejką na górę, z której zwyczajowo rozciąga się wspaniały widok na miasto, zobaczyliśmy głównie... chmury. I mało się nie zabiliśmy po drodze, ponieważ dojście do punktu widokowego było w błocie pod górkę, a na miejscu wiało i lało tak niemiłosiernie, że baliśmy się nawet podchodzić do barierki, aby nas nie zdmuchnęło. 
To był dzień sądu. Poza pogodowym kiblem okazało się, że mój telefon nie może nigdzie zadzwonić, Złego telefon resetował się kilka razy pod rząd, ich kupiony w grudniu aparat co drugie zdjęcie robił nieostre i trzeba go było ciągle wyłączać, a mój aparat poinformował mnie, że ma błąd obiektywu! I tak jak do tej pory jakoś się trzymałam, tak w tym momencie ogarnęła mnie taka rozpacz, że po prostu usiadłabym dupą w kałuży i się rozryczała z bezsilności. Wszystko przetrwam, ale nie zepsuty na wakacjach APARAT! Ziścił się najgorszy koszmar senny! Jedyną rzeczą, która się nie popsuła, była kamerka sportowa z wodoodporną obudową, którą Zły kupił do rejestrowania drogi. Okazało się, że robi może jakościowo średnie, ale za to nierozmazane nawet w ruchu zdjęcia. Więc robiła ;) Na szczęście mój aparat w końcu postanowił się włączyć, a ja w strachu o kolejnego focha postanowiłam go w ogóle nie wyłączać, i tak pokombinowałam cichaczem z trasą, że zrobiliśmy ją drugi raz, dzięki czemu mogłam wszystko po swojemu sfotografować ;P Zapłakałabym się, gdybym nie miała uwiecznionej góry z chmurami, będącej tłem dla majestatycznego, zasępionego Czarnego Kościoła (czarnego, ponieważ osmolił go pożar i tak już zostało, co - zwłaszcza w ulewie - potęgowało ponury, transylwański efekt) i pięknej synagogi, w której było cieplutko i najchętniej byśmy w niej zostali. Braszów w ogóle jest śliczny, jak taki mały Kraków. Szczególnie urzekła nas Strada Sforii - najwęższa uliczka Europy. Fajnie się przyglądało, jak Zły mijał się z jakąś równie wybujałą panią na ok. 130 cm szerokości :D

Po lewej - Czarny Kościół
Synagoga
Strada Sforii
Rynek i Czarny Kościół w tle
Oczywiście ledwo usiedliśmy w restauracji, na dworze zaświeciło szyderczo słońce. Prawie słyszeliśmy jego złośliwy chichot. Na szczęście wkurzenie zostało zniwelowane przez jedzenie. Zły dostał michę kiełbas i mięs, a my z Chmurką po zapiekance z mamałygą (rumuńską potrawą narodową z kaszy kukurydzianej), bryndzą, jajkiem sadzonym (znowu :D) i szynką. Odlot!
I już pędziliśmy z głośnikami pełnymi - czegóż by - Rob Zombie "Dragula"! TU.   
Ku sercu Transylwanii. W góry. Do Drakuli. 
 

8 komentarzy:

  1. wiesz, za takie jedzenie dałabym sie pokroić;) piękne widoki, a pogoda no cóż nie ma się na nią wpływu, ważny humor i towarzystwo;) gwiżdż na deszcz to sobie pójdzie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie zrobiliśmy. Czy pomogło, tego dowiecie się niebawem :D
      Ale to prawda, z doborowymi kompanami można wszystko!

      Usuń
  2. Góra szpinaku z jajkiem sadzonym! Ślinotok atakuje! Co do kaloszek, przypomniałaś mi jak bardzo bardzo chcę sobie kupić takie śliczne kalosze w kolorowe łapki, tyle, że one w USA są i do tego nietanie. Ale tak za mną chodzą! Kiedy patrzyłam na tę wąziutkie uliczki, od razu pomyślałam sobie, że niefajnie chyba łazić nimi w nocy. Dostrzegłam jedną małą lampeczkę, więc chyba nie dość, że są wąskie, to jeszcze ciemne...
    Zastrzygłam też uszami przy informacji o kamerce. Auta jeszcze nie ma, ale już myślimy nad zakupem takowej. Za dużo się oglądało "Jedź bezpiecznie" :))) Nie wiesz czy dobra ta kamerka właśnie na warunki drogowe? Zły by ją polecał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam jakieś najtańsze z marketu, ale to jeden z moich najlepszych zakupów. Teraz chciałabym jeszcze takie trochę bardziej eleganckie, tylko mam taki problem, że bardziej dopasowanych zwyczajnie nie mogę nigdy założyć :D Niby mam normalne stopy, ale coś jest nie tak ;)
      A wiesz, ja o niebezpieczeństwie w ogóle nie pomyślałam. Chciałam tylko narobić zdjęć i iść w ciepłe ;)
      Kamerka jest rewelacyjna. Kąt 180 stopni, kręciliśmy nią widoki w górach i filmiki są bardzo fajne. Tylko miała chyba dość słabą bateryjkę, trzeba ją często ładować. Ale tańsza niż taka samochodowa, bo to sportowa była, za 300 zł. Jak chcesz, to się dowiem, co to za firma, Zły mi mówił, ale nie pamiętam ;) My byliśmy zachwyceni jeszcze tym, że można ją zamontować dokładnie wszędzie, nawet na zderzaku (chociaż my mieliśmy od wewnątrz na szybie), ma wodoodporny kondom i robi ostre zdjęcia nawet w ruchu. Tzn. jakościowo słabe, ale jednak są ;)

      Usuń
  3. Ty to byś mogła pisać przewodniki ;)

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba antyprzewodniki :D To raczej podróżnicze gawędy ;)

      Jak tam, kibicujesz dzielnie? Ja teraz zostałam fanką Islandii :D
      I jestem już po egzaminach! Nie znam wyników, ale już po wszystkim! I strasznie mi smutno, że to koniec... Ale w piątek idę pomagać mojej kwiaciarni w dekorowaniu kościoła na ślub :D

      :****

      Usuń
  4. Kibicuję, kibicuję!

    Mojej kwiaciarni, mojej kwiaciarni - powtarzaj to sobie jak najczęściej!!!


    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D Moja może być też szklarnia, ogród botaniczny, takie tam... ;) :*

      Usuń