14 marca 2016

Złoty wiek

Po tygodniu L4, który zafundował mi wyczerpany organizm, nie pozostało nawet wspomnienie.

Od stycznia próbowałam załatwić sobie praktyki. Usiadłam któregoś dnia, wpisałam hasło w przeglądarce, uważnie obejrzałam kilka kwiaciarni, wybrałam jedną, która miała najładniejsze prace i wystawiała je na Gardenii (pamiętacie bukiet antygrypowy? to właśnie ich), i niezwłocznie się z nią skontaktowałam. Pani najpierw powiedziała, że ma już praktykanta, ale miała sprawdzić z księgową, czy może wziąć jeszcze jednego. Księgowa się nie zgodziła, dzwoniłam jeszcze kilka razy, bo miałam różne pomysły na obejście tego tematu, aż w pewnym momencie po prostu odpuściłam, widząc, że chyba nic z tego. Niepocieszona zaczęłam chodzić po innych kwiaciarniach i dopytywać, ale nigdzie nie chcieli przyjąć na naukę. Któregoś dnia zadzwoniłam z głupia frant znów do tej pierwszej, bo jakiś impuls mi podpowiedział, że kto wie, może przecież ten praktykant zrezygnował... 
Jestem wiedźmą! okazało się, że praktykant przestał praktykować tak znienacka i zwolniło się miejsce! Ale pani miała oddzwonić, czy przyjmie mnie ostatecznie. Nie dzwoniła, więc już się wkurzyłam i odpuściłam, aż do zeszłego tygodnia, gdy koleżanka napisała mi, że właśnie zaczyna gdzieś swoje praktyki. Tak mnie zirytowało, że ona może, a ja nie, że zadzwoniłam znowu do tej kwiaciarni i wreszcie!!! dostałam zgodę, tylko bez konkretnego ustalania terminu na rozpoczęcie, ponieważ byłam chora. A tu nagle w poniedziałek dostałam wiadomość, że prędko mam oddzwonić. Zadzwoniłam, nieco zdenerwowana, że może znowu jakiś problem sobie wymyśliła, a tu babka mnie prosi, abym przyszła... 8 marca. Co miałam zrobić, zgodziłam się, w duszy przeklinając los, który zawsze wpycha mnie w jakieś epickie hardcory. Początek praktyk w DZIEŃ KOBIET?!! W pytę...!!!

Poszłam jak na ścięcie, przerażona niewąsko, ubrana jak na wyprawę w Himalaje i smarkająca; na miękkich nogach przestąpiłam próg...

... i znalazłam się w centrum chaosu, w oku cyklonu, w jakimś dzikim spędzie mężczyzn chyba z całej okolicy, wśród których uwijały się trzy kwiaciarki. Nie było czasu na wersal, prawie natychmiast przeszłyśmy wszystkie na "ty", a moja robota polegała na wybieraniu panom kwiatów z rozstawionych wszędzie wazonów i przekazywaniu tych kwiatków dziewczynom, które kręciły z nich bukiety i kasowały. To było jakieś totalne szaleństwo! Laski miały duże szczęście, że pracowałam tyle czasu w obsłudze klienta i że jestem biologiem, więc znam rośliny. Ktoś bez tych dwóch umiejętności chyba nie dałby rady, zwłaszcza że dziewczyny co jakiś czas rzucały mi polecenia typu "daj Hypericum", albo "jeszcze Anemone i to fioletowe Limonium". Chociaż szczerze mężczyźni nieobyci z takim miejscem są najcudowniejszymi klientami! Nic nie wiedzą, nie orientują się, jest im obojętne, jak co wygląda, byleby było ;D 

W pewnym momencie przyszedł facet, którego natychmiast rozpoznałam, ponieważ lata temu był kurierem zbierającym z punktów sprzedaży telefony do naprawy i współpracowałam z nim w firmie telekomunikacyjnej. Myślałam, że to klient, ale okazało się, że rozwozi bukiety w ramach akcji wysyłkowej! Nie poznał mnie, podszedł i flirciarsko zagadał, że może się przedstawi, bo widzi, że nowa koleżanka i fokle, a ja mu z miejsca wypaliłam, że my się przecież znamy :D Chwilę zajęło rozpoznanie mnie (na pewno nie pomagały mu lumpy, które miałam na sobie, w końcu w telefonii zawsze mnie widział w eleganckim mundurku ;)), po czym przyszedł drugi facet, z którym też współpracowałam, i ten mnie od razu poznał, ale zaskok roku przyjęłam jeszcze później, gdy odkryliśmy przed szefową, skąd się znamy, a ona spytała, czy pamiętam jeszcze jednego faceta. Oczywiście pamiętałam, i się okazało, że to jej mąż!!! Gdyby ktokolwiek wcześniej mi o tych chłopakach w ogóle przypomniał i zapytał, gdzie spodziewałabym się ich wszystkich spotkać, to kwiaciarnia byłaby OSTATNIM miejscem na ziemi, o którym bym w tym kontekście pomyślała!

W tym momencie zrobiło się już tak rodzinnie, że zaczęliśmy gadać jak starzy znajomi. Laski niewiele starsze ode mnie, na razie wydają się bardzo sympatyczne, a robią cuda, aż szefowa obserwując mnie śmiała się w głos, że mi oczy z orbit zaraz wyjdą, tak chłonęłam wszystko, co tworzyły. To był jeden z intensywniejszych wieczorów od wielu miesięcy! Cztery godziny zleciały nie wiadomo kiedy, wróciłam tak naładowana adrenaliną, że bałam się, czy w ogóle zasnę. Potem dzwoniłam jeszcze do szefowej i mówiła, że opowiadała o mnie mężowi, a on spytał, czy chodzi o tę szczuplutką, spokojną dziewczynę, która wygląda na 17 lat :D

Swoją drogą powiem szczerze, że (trochę sobie pomaślę, co mi tam) zaimponowałam sama sobie tą determinacją. Kiedy się na coś uprę, to, jak mawia Bosska, nie ma chuja we wsi. Dwa miesiące krążyć wokół jakiejś kwiaciarni, bo tak sobie wymyśliłam? Nie wiem, skąd mi się to bierze. Intuicja level master czy jak...

W weekend natomiast z rana byłam w szkole, a potem leciałam z wywieszonym jęzorem na parapetówę Górołazki. Tematem przewodnim imprezy była wieś, obowiązywał zgodny z nim strój. Faceci przebrali się za chłopów w roboczych łachach, jeden nawet kupił w lumpeksie damskie spodnie i ubrał do białych skarpetek i szelek, inny paradował w kaszkiecie i rozchełstanym na białej podkoszulce sweterku, laski albo robiły za wiejskie dupeczki w różowych lateksach, albo za wiejskie dziołchy od krów (jak ja, w kwiecistej spódnicy na gumce, kraciastej koszuli i pikowanej kamizelce, z dwoma warkoczykami), jedna dziewczyna nawet za tę krowę właśnie, z raciczkami, którymi nie mogła nawet zrobić nam zdjęcia, ale system rozjebały Lessy i Górołazka - w takich chamskich sklepowych PRL-owskich fartuchach, chodakach, z chustkami na głowie i pomalowanymi czerwonym błyszczykiem rumieńcami na polikach ;D Wróciłam do domu pijanym tramwajem, a o poranku znów leciałam do szkoły, po czym z dziewczynami zrobiłyśmy sobie małą domówkę, z krewetkami na obiad, grą w Taboo i rozważaniami nad tym, jak to jest mieć 24 różne osobowości w jednym ciele, co kumpela podsumowała stwierdzeniem: "No i wiecie. Beka", które stało się hasłem dnia.

Ledwo żyję dziś żem zatem. Wnioskuję o dłuższą dobę. Od odmownych odpowiedzi będę się odwoływać aż do skutku. 

6 komentarzy:

  1. :D Samo życie! Raz w nawozie (vide poprzedni wpis), raz na wozie (patrz wyżej) ;) Ty to jednak jesteś w czepku urodzona! No i z pewnością jesteś szczuplutką, spokojną siedemnastolatką, która na bank seksownie wygląda w eleganckim mundurku...i oczywiście jest wiedżmą ;)

    :***

    P. S. Cieszę się, że jest spox!

    P. S. 2. Dzięki za maila i życzenia - tylko kiedy ja odpiszę...

    P. S. 3. Sonda2 była dzisiaj (właściwie to wczoraj ;) , oglądałaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, fakt, porównanie idealne :D
      Akurat w tamtym mundurku nie czułam się specjalnie seksownie, teraz jest z tym znacznie lepiej ;)
      Czy tak spox bardzo jest, to bym nie powiedziała... No ale trochę się otrzepałam.
      To już zależy od Ciebie ;)
      Oglądałam! Ale czuję niedosyt. Coś jest nie tak. Za krótkie odcinki i chaos w nich, chcieliby przekazać wszystko, a się nie da i robi się zdawkowe skakanie po tematach. Mam nadzieję, że rozkręci się w coś lepszego. No i o bionice wiedziałam wszystko, bo pisałam o tym na blogu! Odcinek niemal skopiowany z mojego bloga ;P

      Usuń
  2. świat jest mały, ostatnio okazało się, że pracuję z jadnym ze znajomych, mojej przyjaciółki;)ale super, że ci się udało dostac tam gdzie chciałaś;) osiełku uparty. impreza musiała być zabawna, skąd ta tęsknota za wsią? heh duża buźka;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koleżanka jest ze wsi, tej samej, w której mamy działkę, pewnie stąd :) Co ciekawe, ludzie ze wsi właśnie się nie przebrali, największą radochę mieliśmy my, miastowi ;)

      Usuń
  3. Naprawdę świat jest mały. Najlepiej widzę to po fejsiku, na którego czasem wchodzę, kiedy nie mam weny do pracy. Skacząc po znajomych z różnych szkół, akademików i prac, co rusz napotykam na innego znajomego i dziwię się, że te osoby się znają. Ponoć wystarczy znać 6 osób, żeby znać wszystkich na świecie - nie wiem jak to działa w praktyce ;)))

    Taka impreza brzmi czadersko, nie mówiąc już o tym pracowym ukropie w kwiaciarni. Przy samym czytaniu się spociłam z wrażenia ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, jak ktoś to policzył ;)
      Ja nie miałam jak się spocić, za zimno tam było ;) Tam się pracuje w kurtkach i czapce, bo nie grzeją i drzwi często otwarte... Ciężka praca. Piękna, ale ciężka.

      Usuń