Do Budapesztu dojechaliśmy późnym popołudniem. Sympatyczna gospodyni pięknej XIX-wiecznej kamienicy zaprowadziła do wielkiego pokoju z zabytkowym parkietem, wysokim sufitem i zdobnymi meblami z epoki. Już nawet nie musiałoby być werandy z uroczymi krzesełkami, cichego ogrodu i willowej okolicy jak poznański Sołacz, byśmy poczuli się dopieszczeni.
Okoliczne wille w pobliżu naszej |
Gospodyni szybko odkryła, skąd jesteśmy, i od razu zawołała mieszkającego piętro wyżej przyjaciela rodziny, Polaka, który wraz z synem udzielił nam szczegółowych informacji natury komunikacyjnej. Wzruszeni tą niespodziewaną opieką udaliśmy się zgodnie ze wskazówkami na przystanek na wielkim rozkopanym skrzyżowaniu, gdzie kupiliśmy bilet dobowy i ogarnęliśmy nieco rozkład linii autobusowych i metra.
Nocne zwiedzanie rozpoczęliśmy dość przypadkowo tuż przy Dunaju, widokiem na oświetlony niesamowicie Parlament. Ten widok wystarczył, żebym zakochała się w tym mieście bez pamięci. Rzeka, migoczące mnóstwem lamp liczne mosty, gorący wieczór, delikatne powiewy wiatru, specyficzny zapach upalnego lata...
Gdy już nasyciliśmy oczy, postanowiliśmy odwiedzić drugie zachwalane do obserwowania po zmroku miejsce, czyli Basztę Rybacką. Długo nie mogliśmy do niej trafić, błąkaliśmy się trochę po kompletnie pustych uliczkach, bo jakoś nikomu nie chciało się dokładnie sprawdzić mapy, ale w końcu zobaczyliśmy coś, co w miarę wyłaniania się zza drzew zaczynało wyglądać na basztę. Przy czym ja basztę wyobrażałam sobie jako taki jeden nieduży budyneczek. Jak dobrze, że nie sprawdziłam wcześniej w internecie, co to jest! Widok, jakim nas uraczono, był dzięki temu absolutnie niepowtarzalnym doświadczeniem, totalnym szokiem i zaskoczeniem! Zdumiały imponujące rozmiary, przepiękne położenie, wspaniała panorama z Budy na Peszt, i tylko ilość turystów stanowiła minus. Innych grzechów poza bezwstydną urodą nie zauważyliśmy.
Baszta wykonana jest z białego kamienia, zdobionego "ażurowymi" wręcz
wykończeniami, mnóstwem urokliwych wieżyczek, tarasów widokowych i
przejść, które przydają jej mnóstwa tajemniczości. Okala cudownie
koronkowy Kościół Macieja, który ma bardzo burzliwą historię, a wygląda
równie wspaniale jak reszta budowli. To chyba najbardziej romantyczne
miejsce w Budapeszcie! Gdybyście chcieli zasięgnąć o nim (i nie tylko)
więcej wiedzy, polecam Przewodnik Internetowy - TU.
Ze swojej strony mogę tylko dodać, że czułam się tam jak bohaterka baśni pełnej magii. Cicho intonując Voo Voo "Łobi jabi" - TU, przemykałam w długiej spódnicy, powiewającej na schodach w delikatnym ruchu powietrza, i udawałam królewnę lub czarodziejkę, która wymknęła się z balu. Gdyby można było zatrzymać czas...!
Super klimatycznie to wygląda z takim oświetleniem. Jak w bajce całkiem :) Buta nie zgubiłaś? ;) O której godzinie tam byliście?
OdpowiedzUsuńW normalnym świetle też wygląda fantastycznie, w następnym poście będą zdjęcia dzienne :) Ale faktycznie wieczorem - coś cudnego i niepowtarzalnego, jak w tym pałacu Disneya :D
UsuńHihi, nie, chociaż próbowałam ;) To było jakoś koło przed 22, więc na but trochę za wcześnie ;)
Prześliczne zdjęcia! Uwielbiam nocne zdjęcia z naturalnym oświetleniem. Twoje są wyraźne, dość stabilne i tradycyjnie super skadrowane. Na jednym ze zdjęć widać dziewczynę, która siedzi po zewnętrznej części murowanej "balustrady". Ciekawe, czy to tak do zdjęcia pozowała...
OdpowiedzUsuńP. S. Odnośnie fragmentu: "i udawałam królewnę" nasuwa się pytanie - po co udawać kogoś, kim się jest?
:-*
Ja też, nie uznaję lampy błyskowej :) Tzn. inaczej - lampa sprawdza się w... dzień :D Gdy z tyłu coś jest doświetlone, a pierwszy plan nie. Ale nocą... tylko w ostateczności i na pewno nie do takich zdjęć.
UsuńTym tutaj daleko do ideału, niestety naprawdę ciężko się fotografuje w galopie, w tłumie i trudnym świetle, i to na trybie dziennym, bo mój nocny robił kaszkę. I jeszcze miałam chwilę grozy z aparatem, który odmówił współpracy, bo coś się stało z akumulatorkiem, więc wyobraź sobie moje nerwy, w TAKIM miejscu! Wymagało to trochę zachodu i stabilizacji oddechu oraz rąk ;) Ale jestem dumna, że chociaż tyle wyszło. Aczkolwiek nawet w ułamku procenta nie oddaje urody tego miejsca... Ja muszę jeszcze raz tam pojechać! Bo w ogóle dopiero teraz się doszukałam, że nie byłam tam na zamku! :D
A co do dziewczyny, to z całą pewnością komuś pozowała, bo to Japonka lub Chinka była ;)
Haha, tak, maniery mam iście królewskie, zwłaszcza ta tendencja do przeklinania :D
;*
Pomimo technicznych problemów i niesprzyjających okoliczności zdjęcia są bardzo udane. I faktycznie, ten pałac też mi się skojarzył z tym słynnym Disney'owskim pałacem. Co do przeklinania to też mam tą tendencję do "wzmacniaczy" i znam ten ból... Zawsze się obawiam, że pojadę z tą łaciną w w najmniej sposobnym ku temu miejscu ;)
Usuń:*
Na szczęście była idealna pogoda. Chyba bym się zapłakała, gdybym trafiła na taką ulewę jak np. rok temu w Rydze...
UsuńHihi, ja uznaję, że taka moja uroda, w moich ustach przecież nawet przekleństwo brzmi niewinnie ;)
:*
Kopciuszku ;), z Twoich usteczek nawet trucizna byłaby ambrozją ;)
Usuń:*
Hihi, no wiadomo, jak Wiedźma, rzucam zaklęcia :D
UsuńMrrrr miasto nocą to jest to ;-)
OdpowiedzUsuńKsiężniczko! :D
Kopciuszku chyba ;) Każde miasto dobrze oświetlone ma niesamowity urok. Ale Budapeszt jest naprawdę moim faworytem w tej chwili, jeśli chodzi o europejskie stolice, pod każdym względem!
UsuńOooo, takie zwiedzanie to ja rozumiem!
OdpowiedzUsuńI wciąż mi zazdrość dupkę ściska, że tyle już widziałaś i sobie jeździsz. Też tak chcę! Ale, póki co, kończy się na zazdroszczeniu :)))
To też było galopem, wierz mi ;)
UsuńTy za to masz już gotowych milion tras do obejrzenia. Nic tylko wsiąść w auto i jechać :D A tak serio to ja korzystam, póki mogę. W przyszłym roku już raczej nie będzie tyle zwiedzania, więc w tym poszalałam. Nawet jeśli Alzheimer się kiedyś przypałęta, to będę miała milion pięknych zdjęć i może czasem się na nich rozpoznam :D