13 lipca 2015

Kraina warta zachodu

Następnego dnia ułożyliśmy przybliżoną trasę po Budapeszcie i wyszliśmy z domu prosto w niebotyczny upał, który o poranku osiągał już 30 stopni - znów przesadziłam z zaklepywaniem pogody ;) Jechaliśmy najpierw autobusem, z szaloną uwagą przysłuchując się wymowie różnych słów, w tym słowa utca, które oznacza ulicę, i wbrew moim nadziejom nie wymawia się jako "udka" ;)
Dojechaliśmy znów na rozryte skrzyżowanie, rejwach panował okrutny, ale tłum szybko rozparcelował się na różne linie metra, do których dociera się tak długaśnymi schodami ruchomymi, że za pierwszym razem miałam autentyczne zawroty głowy i musiałam patrzeć na czubki swoich butów, żeby nie zwymiotować i się nie przewrócić. Przedostaliśmy się na drugą stronę Dunaju, do Pesztu, i wsiedliśmy do najstarszej (a drugiej w Europie), tzw. Milenijnej Kolei Podziemnej, czyli żółtej linia metra, z małymi żółtymi wagonikami podebranymi linii tramwajowej, w których sygnał zamknięcia drzwi przyprawia o atak serca, wszystko klekocze i można sobie otworzyć okno :D Aczkolwiek okna otwierają się chyba we wszystkich składach węgierskiego metra, aż byłam zaskoczona, że tak przyjemnie się nim jeździ, bo dla przykładu w berlińskim albo londyńskim można się naprawdę udusić. Uroku stacjom żółtej linii, tzw. M1, przydaje fakt, iż są obłożone jasnymi kaflami i mają drewniane kasy oraz coś, co wygląda jak drzwi do jamy hobbita, bo żeby wejść, nawet ja musiałabym się zgiąć w pół :D
Ze stacji udaliśmy się ku wielkiemu laskowi miejskiemu, gdzie znajduje się: Plac Bohaterów z pomnikiem Millenium; Muzeum Sztuk Pięknych, m.in. z obszerną kolekcją egipską i antyczną; kąpielisko Széchenyi Fürdő (Budapeszt i ogólnie Węgry słyną ze swych źródeł termalnych - niestety z braku czasu musieliśmy porzucić chęć zakosztowania tego rodzaju relaksu); Cyrk i Zoo oraz Zamek Vajdahunyad. Zamek ma bardzo ciekawą historię - mianowicie w 1896 roku z okazji 1000-lecia Węgier i Wystawy Milenijnej wzniesiono z nietrwałych materiałów kompleks budynków - kopii obiektów z terenu Wielkich Węgier, które miały reprezentować różne style architektury węgierskiej (romański, gotycki, renesansowo-barokowy). Tak bardzo spodobały się publice, że postanowiono zbudować je potem raz jeszcze, tym razem z trwałych elementów. Istotnie całość prezentuje się świetnie! Szkoda tylko, że przed sezonem nie było jeszcze wody w przyzamkowym stawie. Pewnie musieli wyczyścić po zimie, kiedy to podobno zamienia się w lodowisko ;)
Plac Bohaterów
Pomnik Millenium
Kąpielisko Széchenyi Fürdő
Brama do kompleksu Zamku Vajdahunyad
Dalej potrzeszczeliśmy znów ulubionym metrem ku dzielnicy żydowskiej. Wielka Synagoga robi ogromne wrażenie, zwłaszcza w połączeniu z Cmentarzem Bohaterów i Pomnikiem ku czci ofiar Holocaustu. Niby tłumy, niby centrum miasta, niby hałas... a jednak jakoś tak cicho robi się w głowie. 
Pokręciliśmy się nieco wzdłuż licznych synagog po pięknych peszteńskich utca, klimatem przypominających nieco poznańskie secesyjne Jeżyce, nawet z zapachu, o czym przekonałam się dobitnie, gdy na jednej z nich zaczęłam obierać banana i w tym samym momencie z bramy doleciał smrodek... Do końca wyjazdu miałam zakaz jedzenia bananów ;)
Chwilę jeszcze błąkaliśmy się radośnie, mijając po drodze liczne sklepy z szyldami pt. "ruha, cipo", co znaczy ni mniej, ni więcej, tylko "odzież, buty" :D
Następnie udaliśmy się do Bazyliki św. Stefana. Na Węgrzech, mam wrażenie, w ogóle co druga świątynia ma to samo imię - pierwszego węgierskiego króla... U nas Mieszko I chyba nie jest aż tak bardzo czczony, widocznie miał więcej za uszami ;)
Bazylika jest wspaniała. Naprawdę robi kolosalne wrażenie. Wyrasta przy placu - jakżeby inaczej - św. Stefana, a jej piwnice, wzmocnione przed niszczycielską działalnością rzeki, podobno niemal dorównują wielkością reszcie budowli. Czyli jest w dwójnasób ogromna. Tę potęgę odczuwa się zwłaszcza na tarasie widokowym, na który można wygodnie wjechać serią wind. Rozciąga się stamtąd fantastyczna panorama miasta.
 
Mimo głodu do jadłodajni Kádár Étkezde weszliśmy z nieznaczną obawą. Wnętrze jak w swojskim barze mlecznym, mnóstwo starszych Węgrów, zero obcokrajowców... kupił nas jednak przeuroczy starszy pan w bielutkim kitelku, który ekspresowym angielskim zachwalał Złemu gulasz, a nam risotto z mięsem gęsi i zupę owocową. Zamówiliśmy zgodnie z rekomendacją, po czym poszłam do łazienki. A gdy wróciłam...
... czekało na mnie...
TO:
Stanęłam przed tym talerzem, gapiąc się nań z namysłem i jednym tylko uderzającym pytaniem: dlaczego, do diabła, mam na półmisku całego zwierza?
Okazało się jednak, że zwierza stało tam standardowo, więcej natomiast kości. Nie wiem, może miało wyglądać na bogato. W każdym razie smakowało dobrze :D Lokalny folklor uzupełniliśmy, kosztując wody sodowej. Chmurka nalała z syfonu elegancko; przy mojej próbie umiejętności wypsnęła mała fontanna na środek blatu; dzieła zniszczenia dopełnił Zły, który wystrzelił wodą jak z armaty, oblewając cały stół i nawet ścianę :D Natychmiast zjawiła się przemiła pani, która wprawnym ruchem zebrała kałuże - widocznie jednak nie byliśmy tam jedynymi turystami-niedojdami ;)

Nakarmieni, napojeni, pojechaliśmy nad Dunaj, gdzie wsiedliśmy w nadbrzeżny tramwaj. Piękne widoki niestety przegrywały z temperaturą, więc czym prędzej wróciliśmy, by przejść się po osławionym Moście Łańcuchowym z rzeźbami czuwających lwów na obu krańcach. Zły nie zdzierżył gorąca i usiadł sobie u podnóża mostu w cieniu drzew, a my z Chmurką twardo przystąpiłyśmy do fotografowania. Kolejne rewelacyjne miejsce; zaiste, w Budapeszcie nic nie jest przereklamowane!
Widok na Basztę Rybacką
Widok na Wzgórze Zamkowe
Gdy Zły ochłonął, a my rozpłynęłyśmy się we własnym sosie, podjechaliśmy pod Parlament. Mieści się on na placu Kossuth Lajos (Kossuth Lajos tér), jest cudownie obsadzony bujną kwitnącą roślinnością (...musiałam :D Naprawdę pięknie to wyglądało :D), i rzecz jasna wygląda monumentalnie i wspaniale. 
Pomnik Franciszka II Rakoczego
Tym mocnym akcentem pożegnaliśmy Peszt i przedostaliśmy się do Budy. Szalony autobus (tam wszyscy jeżdżą jak opętani, ma się wrażenie, że jeżdżą tak nawet w korku, z jakąś paranoiczną częstotliwością - człowiek nie zdąży dojść do przystanku i przysiąść, a bus już jest, no nie dadzą człowiekowi odpocząć! ;)) uwiózł nas wprost pod Basztę Rybacką, która za dnia okazała się równie fantastyczna. Biel murów jest chyba - pomijając względy praktyczne - najdoskonalszym wizualnie pomysłem. Zachwyt.
Pomnik... a kogóż by ;) - oczywiście św. Stefana
Widok na Parlament
 
Widok na Kościół św. Macieja
Dalej ruszyliśmy na poszukiwanie... Labiryntu :D Czyli podziemi Starówki. Ile my się tego naszukalim! Lataliśmy tu i nazad, podjeżdżaliśmy busem (który na Węgrzech pisze się busz, oczywiście wymawia jako "bus" :D), wracaliśmy busem, w drugą stronę znów innym busem, ufff... w końcu znaleźliśmy, weszliśmy pod kasę i... ustaliliśmy, że szok termiczny nie jest nam potrzebny, po czym wyszliśmy i powędrowaliśmy na piwo :D W uroczej mini-knajpce z dwoma stoliczkami wprost na ulicy, w otoczeniu zacieniających krzaczków podjęliśmy decyzję, że już tylko Góra Gellerta i mamy dość (tzn. oni mają, ja tam mogłabym jeszcze długo, nawet w nocy. Łazić, znaczy ;P). Poczłapaliśmy zatem ku kolejnemu szalonemu busowi vel buszowi, dotarliśmy pod Hotel Gellért i jękneliśmy na myśl, iż na górę trzeba się przecież wspiąć... Wejście nie jest w ogóle trudne, ale po całym dniu w szalonym skwarze, z przypaloną buzią i ramionami, z nogami wyłażącymi z zadu i znacznym przytępieniem umysłu może to być zadanie cokolwiek trudne. Na szczęście znów okazało się warte zachodu. Dosłownie - słońce bowiem powoli chowało się za zboczami, nastawała ta idealna dla fotografów godzina, złociste światło zalewało rzekę, muskało pyszniące się na niej mosty, pieściło ściany budynków. Gorący wieczór w wielkim mieście, w głowie dźwięki Jamie xx "Loud Places"-TU. Niezapomniana chwila.
Most Wolności
Pomnik Wolności
Po lewej - Zamek Królewski
Kolumnada przy pomniku biskupa Gellérta
Most Elżbiety

14 komentarzy:

  1. :D Już miałem kłaść się spać, a tu nowy wpis! Ileż czytania i oglądania! Choć z tego co na szybko widzę, to zdjęcia tym razem ubożuchne ;-) - brak na nich Autorki :D CDN...

    :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A właśnie że nie! Test na spostrzegawczość - na jednym jestem ;)
      No wiem, przesadziłam z długością, ale uznałam, że rozkładanie jednego dnia na dwa posty to by była przesada :D

      Kolorowych snów :) :*

      Usuń
  2. :D Wiesz, ja już się starzeję i wzrok się mi psuje od tych komputerów... ;) Zatem o ile dobrze widzę to jesteś na zdj. nr 40, na moście. Śliczności... A teraz czas na ogólniejszą konstatację-fantastyczna ta wycieczka, przepiękne okolice. Odczuwam jakiś sentyment do tych rejonów naszego kontynentu i ludzi tam zamieszkujących. Mimo, że w wielu aspektach są tak inni od nas, to jednocześnie jacyś tacy bliscy... Z tego powodu z dużą przyjemnością obejrzałem ostatnio powtórkę podróży kulinarnych Makłowicza z tych okolic. Czekam niecierpliwie na kolejne relacje!

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Losie, Ty te zdjęcia POLICZYŁEŚ? I... naprawdę ich tyle jest? Jesusmaria, zaiste przesadziłam :D
      Tak, Węgry całkowicie mnie uwiodły. Pogoda piękna, kraj fantastyczny i swojski, ludzie przemili... Też lubię oglądać Makłowicza, zwłaszcza że bywa w takich mało znanych miejscach, krajach. Chociaż nienawidzę go za to, że tyle zwiedza i żre ;)
      Relacje mi się rozrastają że janiemogę, teraz kilka dni pojeździłam po Mazowszu i zahaczyłam o świętokrzyskie... Ja to chyba będę do zimy spisywać :D A Ty kiedy się urlopujesz?

      :*

      Usuń
    2. :D No bez przesady, przeglądarka pokazuje, które to zdjęcie pośród wszystkich pozostałych... Poza tym dobrych zdjęć z ciekawymi i PIĘKNYMI widokami nigdy dość! Ostatnio bardzo mi się podobała podróż Makłowicza na Kubę. A piszesz o tym żarciu, jakbyś miała z tym jakiś problem, kruszynko ;) Czekam na kolejne relacje, bo dzięki Tobie, nie zapomnę co to urlop. Ja staram się robić choć kilkudniowe przerwy w pracy, generalnie aby ... ogarnąć inne sprawy...

      :***

      Usuń
    3. O masz, faktycznie :D Nigdy na to nie zwróciłam uwagi, ciemna masa ;) Ale właśnie zobaczyłam to, co zobaczyłam. 77...! JAK JA TO ZROBIŁAM?? :D

      Na Kubę też bym chciała. Ciekawe, czy faktycznie zapowiadane zmiany ich dosięgną i jak na nich wpłyną. W tej chwili jest to miejsce dla nas niesamowicie egzotyczne. Jakim się stanie po otwarciu granic?

      Jedyny mój problem z żarciem jest taki, że chciałabym posmakować tych wszystkich pyszności, ale mnie tam nie ma :D

      A nie możesz nigdzie wyjechać? Kiedy fokle ostatnio miałeś takie prawdziwe wakacje, hę? Pamiętasz, że jest coś takiego jak karoshi? Ja sobie nie życzę słyszeć o pierwszych przypadkach w Polsce, jasne? ;P
      A coś się dzieje??

      :****

      Usuń
  3. W pięknych okolicach byłaś. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nogi mnie bolą od czytania ;D Zdjęcia piękne, ale zmieniam powoli nastawienie do zwiedzania w upale. A filtr to chyba zakupię 50-tkę, w razie jakiegokolwiek wyjazdu gdzieś kiedyś. Dobrze pamiętam ból spieczonych pleców.

    Wulgarne te węgierskie buty, powiem. A myślałam, że chichrać z szyldów będę tylko w Czechach czy nas Słowacji ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo, to był najtrudniejszy dzień, faktycznie ;) Do czytania też, wiem :D
      Ja w tym roku byłam zmuszona przywyknąć do łażenia w upale. Jak zwykle musiałam mieć skrajną pogodę, znów mi się przesadziło w kierunku gorąca i tak to wyszło. Witaminy D będę miała z wszystkie czasy ;) Ale Ci powiem, że teraz, po kilku dniach znów w piekle słonecznym, stwierdzam, że skóra naprawdę ma ograniczone możliwości w opalaniu się. Osiągnęłam maksymalny kolor i choćbym pękła, już ani rusz więcej, czy z filtrem, czy bez. Po prostu nie wchłaniam. Więc wystarczy się porządnie spiec, kilka razy to utrwalić i potem ma się spokój ;)

      No widzisz, pokochałabyś ten język :D

      Usuń
  5. Super zdjęcia, nic nie tracisz ze swojego oka ;)
    Parlament wygląda niesamowicie, jak jakiś pałac.
    Tutti frutti szex shop :D Czyli szexi ruhak to figlarne wdzianka? ;)
    Masz może numer telefonu albo chociaż maila do tej pięknej dziewczyny na moście? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Ale tam nie dało się robić złych zdjęć :)
      Haha, tak subtelnie to objaśniłeś, myślę, że mógłbyś być zawodowym tłumaczem :D
      Może i mam, a czego od niej potrzebujesz? ;)

      Usuń
    2. Zawsze się da, wystarczy się postarać ;)
      No nie, tyle lat robiłem nie to co mi było przeznaczone :D
      Nie mogę powiedzieć, sprawa prywatna :P

      Usuń
    3. Nie wiem, kto by sprostał takiemu karkołomnemu zadaniu ;)
      Spokojnie, zawsze jest dobra pora na zmiany :D
      A to nie dostaniesz, foch! :D

      Usuń