8 lutego 2015

Najadać się chwilą

W ramach ostatniego urodzinowego spotkania - jednak poszłam na rekord i wyprawiłam te urodziny cztery razy, na dodatek prawie dwa miesiące później, cóż, w tym wieku czas to już pojęcie względne :D - udałyśmy się z E. do nieznanej nam wcześniej knajpki. Nazywa się YetzTu - proponuję wypowiedzieć na głos, wtedy wszystko stanie się jasne :)
Naprawdę warto tam jeść! Bywałam już w restauracjach japońskich i mimo miłości do sushi w żadnej z nich nie czułam się do końca komfortowo. Przede wszystkim nie odpowiadał mi wystrój wnętrz, tak surowy, że aż obnażający, zawsze było mi tam jakoś mentalnie zimno. Poza tym miałam wrażenie, że obsługa jest równie chłodna. Być może wynikało to z jakiegoś japońskiego savoir vivre'u, co nie zmienia faktu, że nie podobało mi się. 

W Yetztu jest zupełnie inaczej. Mała kliteczka w piwnicy na kilkanaście miejsc, z menu wypisanym na ścianie, wnętrze minimalistyczne, ale ciepłe. Bardzo kompetentna kelnerka wprowadziła nas w tajniki karty dań, a i tak miałyśmy ogromny problem z decyzją, najchętniej spróbowałybyśmy wszystkiego! Ostatecznie wybór padł na ramen - danie na bulionie z makaronem i dodatkami. W naszym przypadku były nimi pierożki wonton z mięsem, krewetki, pływające po wierzchu kremowe jajko, por, dymka, bonito i kawałki bambusa. 
Patrzcie, już się ślinię. Pycha! Oczywiście podeszłyśmy do tematu ambitnie, i mimo podanej łyżki jadłyśmy z zapałem pałeczkami; każdej rzecz jasna co chwilę spadał jakiś kawałek, chlapiąc prosto w twarz i wszędzie wokół, dobrze, że założyłam kolorowy sweter, przynajmniej nie było widać, jak bardzo się utytłałam ;) Nikogo to jednak nie bulwersowało, wszyscy mieli taką samą zabawę z jedzeniem, siorbali, wesoło utyskiwali i ogólnie pożywiali się jak świnie. Na romantyczną randkę czy ąfi fąfi spotkanie może nie jest to najwłaściwszy adres, ale na radosną ucztę dla podniebienia w zaufanym towarzystwie - jak najbardziej. Zupą da się spokojnie najeść, bez wrażenia przejedzenia, aczkolwiek warto potem jeszcze poeksperymentować - my zamówiłyśmy w ramach przekąski takoyaki, czyli kawałki ośmiornicy w cieście pod pierzynką z płatków ryby bonito, tzw. katsobushi. Nigdy nie sądziłam, że będę z takim zdziwieniem obserwować jakiekolwiek danie. To oglądałyśmy z każdej strony jakieś 5 minut i nawet nagrałyśmy filmik, ponieważ katsobushi się RUSZAŁY! Były tak cieniutko pokrojone, że falowały od najlżejszego ruchu, albo nawet i bez ruchu powietrza, jakby jeszcze żyły. Po pierwszym szoku całość została spałaszowana w tempie godnym tygrysa bengalskiego, zwłaszcza że dostałyśmy jeszcze do tego moje ukochane wakame, czyli zieloniutkie glony. Mogłabym to jeść tonami! 
A gdy już trzeba było się ewakuować, ostatnia niespodzianka czekała przy podawaniu napiwku. Monetę należy położyć, dociskając w specjalnym miejscu, na specjalnym pudełeczku. Wówczas pudełeczko podnosi się z jednej strony, ze środka wyjeżdża kawałek głowy kociej maskotki i kocia łapka, która kładzie się na monecie powoli, po czym myk! czmycha wraz z monetą znów do wnętrza i pudełko się zamyka. Ponieważ E. miała napiwek w kilku monetach, stałyśmy tam i kwiczałyśmy przy każdej akcji z kotem niczym przedszkolaki.

Wiedzieli, co robią ;) Wrócimy na pewno, musimy obadać sushi, dalsze 8 ramen i mnóstwo innych dań oraz przystawek. Wszystko świeże, pachnące, apetycznie podane w pogodnej atmosferze - tak spędzać popołudnia to ja rozumiem :) 

w czwartek natomiast pierwszy raz w życiu grałam w bilard. Gra z ośmioma babami, z których aż dwie to potrafią - bezcenne. Ofiar w ludziach nie było, ale koleżanka prawie straciła lampę :D Mój bilans doskonały:
Ilość wbitych bil - jakieś 6. Ilość niewbitych bil - z 60? Ilość bil, które w wyniku uderzenia przesunęły się o całe dwa cm - no trochę. Ilość bil nietkniętych - oj wcale nie tak wiele, najczęściej w coś trafiałam, co z tego, że nie zawsze w swoje.
Znakomicie mi szło :D

A dziś... wraz z Nosowską & O.S.T.R podśpiewuję sobie: 

"Z poszczególnych chwil chcę uczynić majstersztyk
Jestem całkiem jak elektronów z fotonami miks
Zanim rigor mortis nas usztywni
A kostucha popis da odwieczny
Chcemy żyć
Najadać się chwilą
Która wciąż trwa".

Do posłuchania TU.

12 komentarzy:

  1. Z opisu w wynika, że klimat super :) I to co na zdjęciach też smacznie wygląda :D
    Nie jadłem jeszcze nigdy sushi, ani nawet nie byłem w takiej knajpce, może kiedyś się trafi okazja :)
    Grałem kiedyś raz w bilard, ale jakoś mi nie podszedł. Z takich gier dla większej ilości osób, przy których się można powygłupiać, chyba najbardziej lubię kręgle :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smacznie pachnie, smacznie smakuje, polecam :) W Wawie na pewno jest sporo knajp sushi, nic tylko się wybrać, chociaż oczywiście ja zawsze będę polecać Poznań ;) Sushi jest pyszne! I gloniki zielone, mmmm :)
      A mi się bardzo bilard spodobał. Pomijając wszystkie niuanse, no i pewnie gdybym grała ze znawcami tematu, to by już nie było tak zabawnie, ale z babami super sprawa :D A w kręgle nie grałam. Bałabym się, że posunę razem z kulą :D

      Usuń
    2. Jest sporo, mnie najbardziej ciągnie do tej, w której potrawy pływają dookoła "baru" w małych łódeczkach :D Do tego trzeba koniecznie sake spróbować, no bo jak to :) Jak mi się trafi okazja być w Poznaniu to się zdam na Ciebie, a w Warszawie pójdziemy na łódeczki :P
      No i chodzi o to żeby było miło :)
      Taki masz uchwyt żelazny, że byś nie puściła kuli nawet już turlając się po torze? :D Koleżanki niektóre rzucają tą kulą jak piłką lekarską i też jest fajnie :D

      Usuń
    3. Te łódeczki też mnie fascynują, u nas chyba też coś takiego jest...
      Sake piłam. Smakuje jak... ciepły odwar z ryżu :D Niieeeedobre ;P Ale wiadomo, raz w życiu wypada spróbować :)
      Hm, obawiam się, że nie miałabym czasu na reakcję, bo tam się wkłada chyba palce w te kule, dobrze kojarzę? Bankowo bym się wyrżnęła :D

      Usuń
    4. Dobrze kojarzysz :) Dlatego bierzesz ją w dwie ręce, jak piłkę lekarską, i rzucasz spod spódnicy :D

      Usuń
    5. Chyba wolę grać w spodniach, na wszelki wypadek ;P

      Usuń
  2. chipsy z z rybki???no niee..., sushi uwielbiam, ale że rybke??? na chipsy??? ha ha ha wow menu robi wrażenie dobrze ze smak im dorównuje, buziak;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, chipsami bym tego nie nazwała :) Ale właśnie sobie przypomniałam, że mam jeszcze z Estonii suszone rybki i muszę je zjeść!

      Usuń
  3. Przezajefajnie wyglądają te potrawy. Jako reinkarnowany wege nie spróbowałabym tych potraw z racji oczywistej, ale na pewno inne, bez mięsiwa, też tam tak fajnie wyglądają. Ogólnie ciekawski ze mnie ludek, więc na pewno bym zajrzała do takiej knajpeczki :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam, co tam było wege, ale w menu na pewno coś byś wybrała, obadaj: https://www.facebook.com/pages/Yetztu-Pozna%C5%84-sushibentoramen/317434175043296?sk=app_117784394919914&ref=page_internal
      Chociaż u Was pewnie równie wiele tego dobra :)

      Usuń