Przejechaliśmy przez granicę i jakiś kilometr dalej na poboczu ujrzeliśmy samochód pełen młodych napakowanych facetów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że jeden... po prostu się rozebrał! I stał tak z gołym zadkiem, a na dodatek był czarnoskóry :D Tak więc Estonia powitała nas... czarną dupą :D
Do Tallina dotarliśmy w nocy, hostel w kamienicy w samiutkim centrum ujął nas nie tylko fajnym wyglądem, ale też nazajutrz śniadankiem i osobą właściciela - Japończyka, który przeniósł się tak daleko przez... jakże by inaczej - miłość :)
Cóż, gdyby nie klimat, to mnie też nie trzeba by było długo namawiać. Tallin jest wspaniały, cudowny i niezapomniany. Niestety również niewiarygodnie zatłoczony turystami, dlatego na miejsce zbiórki w końcowym odcinku lecieliśmy niemal biegiem. A była to zbiórka na wycieczkę :) Podobnie jak w Poznaniu, tak i tam istnieje inicjatywa obywatelska, propagująca za co łaska wiedzę o mieście w sposób możliwie najbardziej przystępny, zabawny i skompresowany. Nas oprowadzała młoda hipsterka z czerwonymi włosami i generalnie zakochałam się w niej :D Była świetna! Opowiedziała nam m.in. historię kościoła, który Estończycy za czasów okupacji rosyjskiej chcieli odbudować, ale ze względu na panujący ustrój nie mieli argumentów ku temu. Postanowili więc przewrotnie podsunąć Ruskim, że taki odrestaurowany zabytek przyda się do założenia w nim Muzeum. Muzeum Ateizmu :D I Ruskie się zgodzili! Mało tego, odbudowali jeszcze chyba z siedem innych kościołów! Do powstania Muzeum Ateizmu oczywiście nigdy nie doszło - ale kościoły stoją nadal :) Chociaż z tym ateizmem wielkiej przesady by nie było. Podobnie jak w Czechach, tak i w Estonii odsetek wierzących nie jest duży. Podobno większość na pytanie, w co wierzy, odpowiada, że w... przyrodę i naturę. Dziwne, że się tam nie urodziłam :)
Wycieczka trwała dwie godziny i naśmialiśmy się podczas niej niewąsko. Jak to zwykle bywa, po drodze dołączali do nas kolejni turyści, zatem pod koniec za naszą przewodniczką szło już dobre 60 osób! Odstawiła nas na rynku nieopodal ratusza. Rynek klimatem przypomina Kraków, więc od razu poczułam się prawie jak w domu :)
Chmurka zarządziła obiad i uprowadziła nas do III Draakon w arkadach ratusza. Jest to epicka knajpa w średniowiecznym wydaniu, z obsługą ubraną w historyczne stroje. Kłębi się tam mrowie ludzi, o siedzeniu w klimatycznym wnętrzu nie było zatem nawet mowy, a szkoda, bowiem miejsce ma niezwykłą atmosferę - półmrok, lekki zaduch, kojarzy się z popijawami w karczmach z czasów rycerzy, płatnych zabójców, wiedźm i czarnych kotów. Chętnie wróciłabym, by w tym niezwykłym otoczeniu poczytać Sapkowskiego :) I oczywiście zjeść zupę z łosia! Elk soup smakowała po prostu rewelacyjnie. Taki gulasz z mięskiem i warzywami, podawany w kamionkowych miseczkach i zawsze bez łyżki, więc trzeba siorbać - w końcu byliśmy w Średniowieczu :) Gdy podstawiono nam te miseczki, nie mogliśmy się powstrzymać, wszyscy wyciągnęliśmy aparaty i poczęliśmy robić zdjęcia. Starszą panią siedzącą naprzeciwko - jak się okazało, Brytyjkę jadącą do Rosji - ujęliśmy tym gestem na tyle, że wyciągnęła swój aparat i również zrobiła zdjęcie, ale... nam :D
Pogawędziliśmy z nią, pośmialiśmy się trochę i poszliśmy dalej cudownymi uliczkami, ciasnymi i krętymi, wzdłuż urokliwych kamieniczek i murów obronnych z Bramą Morską na czele. Przecięliśmy charakterystyczną ulicę Pikk, ciągnącą się przez całe Stare Miasto; dotarliśmy też do Placu Wolności, z Kolumną Zwycięstwa, której podobno wszyscy Estończycy nie znoszą tak, jak Paryżanie Wieży Eiffla ;)
Dalej zaszliśmy do Górnego Miasta ze wzgórzem katedralnym i cudownym soborem Aleksandra Newskiego, który podobno wiecznie remontują ;) Stamtąd kolejną bramą udaliśmy się na pozostałości zamku Toompea i platformę widokową. Widok obezwładniał, a to jeszcze nie było wszystko, mieliśmy bowiem udać się wyżej, na kościół św. Olafa! Dotarliśmy do niego ulicą Müürivahe, prowadzącą wzdłuż pięknych jasnych murów miasta, wspięliśmy się po niezliczonych wręcz, wąziutkich stopniach i w końcu stanęliśmy na dachu. Centralnie na dachu, bowiem taras widokowy mieści się na podstawie wieży kościoła. Chodzi się dookoła po szerokości dosłownie trzech zbitych desek, i chociaż metalowa barierka powinna dawać wrażenie bezpieczeństwa - nie daje. Ja obchodziłam tę wieżę tak niepewnie, jakbym niosła jakieś wyjątkowo cenne szkło, natomiast niektórzy ludzie zupełnie nie mieli oporu, żeby się jeszcze przepychać. Ale widoki rekompensowały wszystko! Czerwone dachy, morze, promy, palące słońce... ach.
A na jednej ścianie wieży widniała naklejka Lecha Poznań, na który to krzepiący widok zgodnie zakrzyknęliśmy: Nasi tu byli!!! :D
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o raj biologów, czyli Raeapteek - Aptekę Ratuszową, jedną
z najstarszych w Europie, z bardzo interesującą ekspozycją muzealną -
poza zielnikami, mikroskopami, wagami, XIX-wieczną aspiryną i planszówką na posadzce można
tam obejrzeć takie smakołyki jak zasuszone prącie jelenia tudzież dżdżownice
w oleju. Pycha! :D
I znów nastało późne popołudnie, i znów z żalem wyjeżdżaliśmy, kierując się do Tartu - drugiego co do wielkości miasta w Estonii. Po drodze zatrzymaliśmy się obok przydrożnej knajpy, na pierwszy rzut oka całkiem normalnej i milutkiej. Nasz wzrok przykuła jednak intrygująca mapa - w legendzie ktoś ślicznie ponumerował i opisał zabytki, obok nawet pokazał zdjęcia tych zabytków, tylko co z tego, skoro zapomniał nanieść numerki na mapę :D Samo to wystarczyło, byśmy pokulali się ze śmiechu (człowiek zmęczony nie potrzebuje wielu bodźców do głupawki), lecz to nie był koniec - wystarczyło się odwrócić, by ujrzeć dość osobliwy wychodek: bez drzwi, z klapą na kłódkę i na dodatek z oszklonymi ścianami. Intymność jak w pysk strzelił. Ale papier, mydło, woda, i nawet wiadro - były. Czystość ponad wszystko!
Super wycieczka, zazdraszczam :)
OdpowiedzUsuńA ja chcę więcej ;) Było zdecydowanie za krótko w niemal każdym miejscu...
UsuńWiadomo, lepiej jak jest więcej :D
UsuńA to już zabrzmiało dwuznacznie :D
UsuńBardzo dobrze, tak weselej :P
UsuńTallin to dla Norwegów jedno z miast najczesciej odwiedzanych. Niestety, pewnie jednej trzeciej z tego co widziałaś nie zauważają nawet, im chodzi o zakupy i wychwalane pod niebiosa (za niska cenę rzecz jasna) hotele ze spa ..
OdpowiedzUsuńNiesamowite jak skrajnie rożnie mozna swiat postrzegac ...
O rety, to by była chyba ostatnia rzecz, o której bym pomyślała w kontekście Tallina :D Na zakupy za granicę to bym się wybrała... hm, chyba nigdzie, bo wszędzie jest za drogo :D No, może Primark w Londynie, hi hi ;)
UsuńWypasiona wycieczka! Też zazdraszczam ;-)
OdpowiedzUsuń:-*
Za krótka! Chcę więcej! Chociaż właśnie przed chwilą oglądałam zdjęcia z Wietnamu/Chin/Filipin. I chcę... I do Stanów... Wszędzie chcę :D
UsuńPodoba mi się, ach... ;-) Te przygody :D
OdpowiedzUsuńSporo tego było, ale został mi już tylko jeden post ;)
UsuńDołączam się do zazdraszczania ;))) Ja chcę się do Was podpiąć - z taką drużyną wszędzie musi być fajnie :)))
OdpowiedzUsuńPrącie z jelenia, hm.. deliszys ;D
My w tej konfiguracji wyjechaliśmy po raz pierwszy, wprawdzie znamy się od studiów i co roku działkujemy, ale to nie to samo co tygodniowe bycie z kimś 24/dobę. Ale faktycznie było ekstra, super pozytywnie, więc polecamy się na przyszłość :D
UsuńCiekawe, na co pomagało takie prącie, pewnie jako sproszkowany afrodyzjak czy cóś :D
wow;) niesamowita przygoda, faktycznie barbakan na zdjeciu prawie ze..., czarna dupa? jessu... ładna była? ha ha ha zakochalas sie w hipsterce? ło ho ho.., rany pisz pisz milo sie z toba zwiedza no i co siorbalas ten gulasz czy mimo wszystko elegancko chlipalas?
OdpowiedzUsuńŁadna była właśnie, umięśniona :D Gulasz siorbałam i na końcu paluchem wygrzebywałam warzywa i mięsko :D
UsuńSuper zdjęcia i super przygody :) pozytywnie zazdraszczam ;)
OdpowiedzUsuńA ja gorąco polecam taką wycieczkę - byle na dłużej niż tydzień :)
Usuń