21 września 2014

Przygód reszta

W Tartu gościliśmy u zaprzyjaźnionej z Chmurką Botanki i jej rodzinki. Dowiedzieliśmy się od niej, jak wiele w Estonii jest zapożyczeń. Język mają od Finów (przy czym oni fiński rozumieją, Finowie estońskiego - już nie); hymn również mają fiński, tylko że po estońsku; a flagę Tartu z kolei mają od... Polski :D A konkretnie od Stefana Batorego, który "po zwycięskiej bitwie z Moskwą o Inflanty obdarzył Tartu w roku 1583 przywilejami oraz nadał mu prawo używania biało-czerwonych barw". 
Botanka poprowadziła przez najciekawsze zakątki miasta - jasne uliczki z moją ulubioną zabudową, tj. domami z drewnianych desek, piękny bulwar wzdłuż rzeki, cudownie zielone parki, m.in. park z ogromną zieloną doliną, którą zimą rządzą dzieci na sankach, oraz oczywiście Ogród Botaniczny, jak przystało na gromadę biologów :) Kwiatunieee! 
Zobaczyliśmy również amfiteatr, w którym odbywają się liczne koncerty - jak się okazuje, estońskie hobby narodowe to ponoć śpiew w chórze. Na festiwalach różne chóry często łączą siły i finał wyśpiewują razem - na scenie potrafi stać z 200 osób! To musi być moc.


Z ciekawostek: Estończycy mają specyficzne ławki - bujane! Czyli deska z oparciem, ale bez nóg, za to na łańcuchach. Pomysłowo i uspokajająco. Nieco inaczej niż w przypadku ogromnych huśtawek, do rozbujania których potrzeba minimum dwóch osób. Prawdę mówiąc gdyby nie Zły, my z Chmurką albo byśmy jej nawet nie ruszyły, albo w drugą stronę - gdybyśmy ruszyły, to już byśmy nie zeszły :D Ciężkie to okrutnie, do wchodzenia trudne i przy schodzeniu można zwyczajnie dostać rozpędzonym podestem w plecy lub potylicę. (Rzecz jasna Zły zatrzymał huśtawkę jedną nogą ;))
I jeszcze jedna ciekawostka - w Estonii słupki zagradzające wjazd są często elementem ozdobnym. W Tallinie na ulicach widniały kamienne ptaki. W Tartu - kamienne beczki :)

Gdy dotarliśmy do Ratusza, rozpadało się dość konkretnie, przez co umarł plan wycieczki nad Pejpus - największe estońskie jezioro, położone na granicy z Rosją. Przypuszczam, że niewiele różni się od morza, ponieważ jego powierzchnia wynosi 2670 km²! Dla porównania nasze "wielkie" Śniardwy mają całe 113,4 km² :D Żałuję, że nie mogłam go zobaczyć, ale w zamian Botanka powiodła nas do centrum nauki Ahhaa (nazwa niezwykle charakterystyczna dla Estonii, gdzie niemal każde słowo ma chociaż jedną powtórzoną literkę :D). Tartu jest największym ośrodkiem uniwersyteckim w kraju, dlatego obecność takiej instytucji nie dziwi - i ogromnie cieszy. Po przekroczeniu progu człowiek przestawia mózg na tryb dziecka, zadając co chwilę pytanie: po co? dlaczego? jak? W związku z czym wielką radochę sprawił pokój, w którym w zależności od tego, po której stronie się stanęło, obserwatorowi patrzącemu przez judasza wydawało się albo maleńkim, albo olbrzymim. Złudzenie optyczne tworzone przez pochylenia, wysunięcia podłogi i oczywiście mistrzowskie pomalowanie ścian, aby wyglądały na równe. Tam nawet przy Złym wyglądałam na wielką :D 

Podobał mi się też labirynt z lustrami. Naprawdę trudno odnajdywało się drogę, właściwie błądziło, i to w rękawiczkach, aby nie zostawić śladów na lustrach, które wskazywałyby drogę innym :D
W kolejnym pomieszczeniu natomiast każde z nas prawie się przewróciło. Okazało się, że podłoga stała w miejscu, ale ściany wirowały, przez co kompletnie wariował błędnik!
Inną salę zajmowała ekspozycja hydrauliczna, gdzie oprócz zabaw z otwieraniem śluz dla miniaturowych stateczków i pompowaniem wody do popchnięcia piłeczek można było poczuć się jak... topielec. Wchodziło się do błękitnego pomieszczenia, nad którym umocowano szklaną taflę, a na nią nalano wodę, którą poruszano w małe fale. Z góry wyglądało się całkowicie jak ofiara :D

Interesująca, choć wstrząsająca była sekcja anatomiczna. W słojach z formaliną zamknięto nie tylko zdeformowane części ciała po różnych chorobach, ale też płody w każdym stadium. Jakkolwiek mam stosunkowo liberalne poglądy na temat aborcji (można rzec, że zgodne z aktualnym prawem), oglądanie na żywo małego człowieczka w stadium kwalifikującym się jeszcze do usunięcia jest bardzo trudne. Gdy dotarłam do deformacji płodów, m.in. cyklopii, nie wytrzymałam i poszłam w inny dział. Wolę oglądać porównanie mózgu czy płuc palacza i niepalącego niż nienarodzone, obumarłe i chore płody.

Ogólnie całe Ahhaa niezwykle pobudzało wyobraźnię, potrzebę wiedzy, chęć szukania odpowiedzi na pytania. Ogromnie mi się podobało i zaostrzyło apetyt na nasz warszawski Kopernik :)

Wieczorem poszliśmy z Botanką i jej estońską koleżanką na pyszne piwo do modnej knajpy, a następnego dnia zobaczyliśmy jeszcze Most Diabła, Most Anioła oraz katedrę. Katedra zachwyciła. Zbudowana w XIII wieku, następnie przebudowywana, w XVI wieku poddała się niszczycielskiej działalności ikonoklastów i podupadła. Dopiero w XIX wieku na zlecenie cara Aleksandra I prezbiterium zostało zmienione w bibliotekę, w której obecnie mieści się muzeum. Resztę ruin zabezpieczono i chociaż prace konserwatorskie trwają, oddano je do zwiedzania.
Są absolutnie piękne. Przemykaliśmy po schodkach cicho, dotykaliśmy cegiełek, by przywołać chmurny, niepokojący klimat tamtych wieków, by poczuć powiew historii, by otrzeć się o duchy. Czułam się jak bohaterka Gry o tron ;)

A potem... pomachaliśmy gościnnym gospodarzom i ruszyliśmy w bardzo długą drogę - do Polski. Płociczno-Tartak powitaliśmy o północy, poranek obudził słońcem ślizgającym się po kwiatach pięknego ogrodu agroturystyki. Cudnie tam, tak spokojnie, bez pośpiechu - żal było opuszczać. Po drodze dotarliśmy do Giżycka, gdzie tłumy turystów z dziećmi tworzyły to miejsce trudnym do zniesienia. Jakże inaczej wyglądało w lutym! Zdecydowanie wersja zimowa bardziej przypadła mi do gustu. Ale za to zobaczyłam otwieranie i zamykanie mostu obrotowego :)
Co do samej wyprawy - była cudna (i bardzo ekonomiczna! Dzięki dieslowi i darmowemu noclegowi u Botanki zamknęliśmy się w tysiącu złotych!). Naśmiałam się jak rzadko, ani chwili się nie nudziłam, jedyne co było trudne, to ten galop ze względu na odległości. Polecam wycieczkę w te rejony, ale na dwa tygodnie, żeby się tak nie zmęczyć fizycznie i więcej posmakować. Ze Złym i Chmurką codziennie obiecywaliśmy sobie, jak to my nie popijemy morza alkoholu, jakie to będziemy prowadzić nocne rozmowy, jak to będziemy wychodzić wieczorami. Tymczasem oczywiście po zakupach i wylądowaniu na noclegu padaliśmy jak trupy aż do rana, dlatego w domu okazało się, że przywiozłam z podróży kwas chlebowy i cztery piwa litewskie, cydr łotewski, 14 Vanatallinów (małe likierki na prezenty) i wino estońskie oraz piwo polskie :D Zakupy w ogóle były zabawne - niemal codziennie Chmurka szukała pięciolitrowego kwasu chlebowego na hurtowy prezent. W każdym sklepie lataliśmy po niego i nigdzie nie było. Wreszcie w Tartu dorwała - i nie kupiła, bo stwierdziła, że jednak woli coś mniejszego :D Ale i tak najlepszy był myk z czekoladą - wyprodukowana w Szwajcarii, kupiona przez Polaków na Litwie i zjedzona w Estonii :D

Przez całą wyprawę śpiewaliśmy. W ogóle wyruszając z Poznania uświadomiliśmy sobie, że mamy tylko pół antenki w samochodzie, ponieważ resztę urwało, zatem zasięg radia był ograniczony. Każde z nas zaopatrzyło się na szczęście w mp3, ja zabrałam nawet kasetę przetwarzającą dźwięk, niestety nie działała, więc w Tesco kupiliśmy rozdzielacz do zapalniczki, Zły wsadził do niej transmiter FM, a do niego mp3, a żeby cała ta kosmiczna konstrukcja nie wypadała z zapalniczki, oczywiście w gniazdko trzeba było wsadzić kawałek kartonika :D I taki potworek działał :D Dlatego nie darliśmy się a capella, tylko do wtóru licznych piosenek drogi, wśród których przewodnią stała się "Crazy" Seal - TU. Zły pokazał mi też kultowy utwór metalowy - TU, z którego mieliśmy potem zwałę do samego końca, cytując przy każdej okazji co lepsze kawałki, np. "I am be dangerous now" (tekst oryginalny), "Soon you be dead" oraz szczególnie przeze mnie uwielbiane: "I'm strong - you're not" :D
Było super :)

10 komentarzy:

  1. I tym swoim wpisem, jak również i wcześniejszymi, potwierdzasz raz jeszcze starą prawdę - nie ważne gdzie, ważne z KIM!

    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to prawda, pewnie nawet w slumsach byśmy wyli ze śmiechu ;)

      Usuń
  2. chce do tej wirujacej sali;) brak mi slow ile wrazen i widokow zaliczylas.., spiewy? a co na przykład?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te, co w linkach plus 74893613 innych :D W większości stare dobre rockowe przeboje drogi :)

      Usuń
  3. Przeszłabym się do tego centrum, obadała wszystkie sale i pewnie z pięć razy puściła pawia (mój błędnik mnie czasami nie lubi). I do tej sali z płodami też bym weszła, z czystej (nie)zdrowej ciekawości.

    Piękne te zdjęcia, takie zielone, że aż się oczy do nich świecą :))) A Batman kultowy, a ja go nie znałam. I wciąż nie wiem co mam o nim myśleć ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja stchórzyłam i nie przejechałam się rowerem z odważnikiem na linie, kilka metrów nad ziemią ;) Siatka była, i jak na to patrzę teraz, to nie wiem, dlaczego, ale się potwornie bałam :D
      Jestem ciekawa, jak jest w Koperniku, zwłaszcza że ponoć jest o wiele większy :D

      Zdjęcia zielone, bo tam jest zielono! Estonia to wielkie bezludne połacie porośnięte lasami. Piękne...
      Mi się gęba od razu uśmiecha, jak tego słucham, podejrzewam, że takie było ich zamierzenie :D

      Usuń