21 sierpnia 2014

Z Przygód pierwsza


Sobota, piąta rano. Spakowana na każdą możliwą pogodę, zaopatrzona w przewodnik i siatę leków plus stos kanapek, uśmiechnęłam się szeroko do Złego i Chmurki, i pomknęliśmy ich autem na spotkanie ze wschodzącym słońcem i Przygodą. Przygoda pokazała swe oblicze już na dwudziestym kilometrze od startu, zadałam bowiem swym towarzyszom dość głupie pytanie, które zasadniczo nawet nie powinno postać w mojej głowie, gdyż rzecz winna być oczywista. Mianowicie - a było to właściwie raczej upewnienie się - spytałam, czy wracamy w piątek.
Dziwne, ale pytanie okazało się trafione, bowiem uświadomiono mnie, że nie w piątek, jeno w sobotę :D Nie wiem, jakim cudem nie ogarnęłam tego, gdy planowaliśmy podróż, ale na szczęście żadna krzywda prócz przymusowego ręcznego prania bielizny mi się z tego tytułu nie stała. Pomknęliśmy dalej... i tak mknęliśmy z 11 godzin. Przekroczenie granicy niewiele zmieniło w charakterze podróży - nawet w radiu jedyną zawsze dostępną stacją, podobnie jak u nas, było:

W międzyczasie hostel powiadomił nas, że z powodu braku miejsca, które notabene mieliśmy dawno opłacone, zainstaluje nas gdzie indziej. Owo "gdzie indziej" oznaczało kawalerkę w dość ponurej okolicy, w okropnie zaniedbanej zabytkowej kamienicy, pełną ubrań, kosmetyków i jedzenia. Czyli wynajęli nam po prostu cudze mieszkanie, tylko chwilowo puste! Nie powiem, żebym czuła się tam komfortowo, zwłaszcza że dzień wcześniej Bosska opowiadała mi o pasożytach, które czają się we wszelkich kwaterach i tylko czyhają na ofiarę :D Moja schiza pognała nas na miasto, gdzie mijaliśmy po drodze interesujące znaki drogowe, np. ten:
 
Chwilę trwało, nim pojęliśmy, co oznacza :D
A że wieczór był gorący, po długiej podróży mieliśmy ochotę na piwko. Ambitny plan alkoholizowania się tanim kosztem, czyli piwem ze sklepu, spalił jednak z miejsca na panewce. Ekspedientka grzecznie skasowała nasze batoniki, a alko stanowczym ruchem odsunęła, tłumacząc, że od godziny 22 wszelkie procenty można nabyć jedynie w knajpie. Nocna prohibicja, niech skonam! Nasz wytrzeszcz oczu mógłby chyba konkurować z chorobą Basedowa, ale grzecznie przenieśliśmy się do knajpy. Upragnione piwo smakowało ogromnie, niestety - sobota, centrum wielkiego miasta, godzina 23:50 - i panie zaczęły sprzątać. Miasto zaczęło zamierać. Nasz wytrzeszcz przybrał na sile; okazało się jednak, że to nie koniec atrakcji, najlepsze jak zwykle czekało na samym końcu. Mianowicie dotarliśmy do "naszej" kamienicy, i jak wcześniej drzwi od klatki schodowej były otwarte na oścież, tak teraz tkwiły zamknięte na głucho. Szereg przycisków z cyferkami niewiele dawał z powodu pospolitego braku domofonu. Myślę, iż niewiele brakowało, by nasze oczy trzeba było wpychać na siłę do oczodołu. Wiemy, że Litwini nas nie lubią, ale żeby aż tak?? Oblał nas zimny pot, a w ustach śpiewały swojskie kurwy i ich rodzicielki. Na szczęście przedstawiciel przybytku odebrał telefon o tej jakże barbarzyńskiej (w sobotę w środku lata i środku miasta) porze, i kazał nam wcisnąć kombinację dwóch przycisków. Ku wielkiej uldze - zadziałało.

Rano szczerze uradowaliśmy się, że nikt nas w nocy nie ukatrupił, i uciekliśmy stamtąd czym prędzej. Na szczęście potem było już tylko lepiej, albowiem - Wilno jest piękne! Mimo nocnych strachów zafascynowało, zwłaszcza bogactwem pięknych kościołów rozmaitych wyznań, cerkwi (np. urzekająca Cerkiew Św. Ducha, z fantastycznym szmaragdowozielonym ikonostasem), synagog i innych zabytków sakralnych. Przez mickiewiczowską Ostrą Bramę z Matką Boską przedostaliśmy się do odnowionej części miasta, która kusi labiryntem jasnych uliczek, kamieniczek i bram. W jednej z nich znaleźliśmy pub, w którym pracownik mówił ładnie po polsku i zgotował nam degustację pysznych piw. W innej knajpie posmakowaliśmy cepelinów, czyli gigantycznych kluch z farszem mięsnym. Z powodu rozmiarów przysmaku każde z nas zrobiło się czerwone na twarzy z wysiłku, dlatego na Zamek Górny z Basztą Giedymina (władcy, którego podboje znacząco powiększyły teren Litwy, i który przeniósł stolicę do Wilna) zdecydowaliśmy się wjechać mini-kolejką. I dobrze, ponieważ potem czekało nas wdrapywanie się w upale po wyślizganych stopniach Baszty. Ale było warto - rozciągał się stamtąd wspaniały widok na rzekę Wilję, starą część miasta oraz nowe dzielnice, np. Śnipiszki.
Dzień miał się ku końcowi, a nam został jeszcze jeden punkt na trasie. Od zarania dziejów 1 listopada na cmentarzu w Poznaniu zbierane są datki na utrzymanie polskiego cmentarza na Rossie. Zawsze wrzucałam coś do puszki, ale w duchu nigdy nie pojmowałam, dlaczego co roku zbiera się na renowację jakiegoś tam cmentarza, i to na domiar złego poza granicami kraju.
Poszliśmy na ten cmentarz. Przestałam się dziwić.
Było to jedno z najpiękniejszych miejsc obejrzanych w trakcie całej tygodniowej wycieczki. 
Popołudniowe słońce przemykało między drzewami, promienie tańczyły na grobie matki Piłsudskiego, gdzie pochowano również jego serce. Równiutkie rzędy grobów polskich żołnierzy ponuro przypominały o rozmiarze wojen i nieustępliwości śmierci. A dalej, za bramą... czekała magia. Przyczajona, uderzająco piękna, niepokojąca i kojąca zarazem. Stare mogiły, niektóre olbrzymie, inne ledwo wyrastające z ziemi, te opatrzone masywnymi krzyżami i te prawie nieopisane, wymyślne i proste. Na miękko pofałdowanym pagórku smutno spoglądające, w dolinie nieregularnie pozapadane, porastające mchem i paprociami, w ciszy zapomniane, z wszelkiego pośpiechu odarte. Niezwykłe.

Za Janem Lechoniem szeptałam, przemykając na palcach:

„Czarna Rachel w czerwonym idzie szalu drżąca
I gałęzie choiny potrąca idąca -
Nikogo nie chce budzić swej sukni szelestem,
I idzie w przód jak senna, z rąk tragicznym gestem,
I wzrokiem, błędnym wzrokiem gasi mgieł welony,
I świt się robi naraz. I staje zlękniony.”
...

Nie chciałam wyjść. Ale kolejne miejsce na trasie Przygody czekało. Ruszyliśmy zatem.

16 komentarzy:

  1. Nosz fuck! Zachody Zachodami, ale tą wycieczką we wschodnie rejony zraniłaś mnie wręcz na wskroś! Ja też chcę! Pociesza mnie tylko fakt, że pogoda jest beznadziejna, więc i tak bym nigdzie nie pojechała ;D

    Z tym hostelem to mi moją Warsaw przypomniałaś. Też uwiesiłam się na dzwonku domofonu (tzn. w naszym hostelu był) i nie mogłam się doczekać, aż ktoś nas łaskawie wpuści do środka. Nie ma to jak nocne przygody... I też byłabym zdziwiona, że środek nocy, impreza powinna się dopiero rozkręcać, a tu zwijają asfalt z ulic ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co jak co, ale wiedziałam, że akurat Ciebie moja trasa podjara ;) Nie chcę Cię martwić, ale... poczekaj na resztę wpisów, bo z każdym krokiem będzie chyba coraz ciekawiej ;)

      Widzisz, Ty chociaż miałaś domofon. U nas było z lekka gorzej, przy czym, jak się okazało, nie była to przypadłość wyłącznie litewska ;)

      Usuń
    2. To pozostaje mi tylko przebierać nogami i czekać na kolejne części, którymi mnie dobijesz ;D Nic to, wezmę na klatę ;)))

      Usuń
    3. Nie no, do Rosji nie wjechaliśmy, więc aż tak źle nie będzie ;) Cholerne ruskie swoją drogą, też im się zachciało Ukrainy, i teraz ni chu do nich nie pojadę, bo bym ze strachu straciła zwieracze...

      Usuń
    4. Ano niestety - jak uwielbiam Rosjan jako ludzi, to jako rząd... Choć trzeba przyznać, że ów rząd umie wziąć za mordę, kiedy inni wyrażają jedynie "głębokie zaniepokojenie".

      Liczę na to, że coś się jakimś cudem odmieni, a Putinowi wyjdzie kit z dyktatorskiego odwłoka. Wiem czyją matką jest nadzieja, ale jednak...

      Usuń
    5. Ja nie znam żadnego Rosjanina, wiem o nich tyle, ile wyczytałam w książkach i co widziałam w tv. Różnie więc wiem. Ale gdybym tam kiedyś miała pojechać, to na pewno z jakimś mężczyzną, a najlepiej kilkoma ;) Chyba się ich po prostu boję...

      Usuń
    6. Ha, miał być "kij", a nie "kit" - dwuznacznie zabrzmiało ;)))

      Ja poznałam ich nieco na studiach. W sumie nie wiem po co Rosjanin studiuje w Polsce filologię rosyjską, ale co ja tam wiem ;))) Ludzie pełni pasji, o złotych sercach, przeżywający wszystko bardzo intensywnie, każden jeden to taki człowiek-orkiestra. Na pewno są i czubki, jak u nas. Jak wszędzie :)))

      Usuń
    7. To jest jasne. Szkoda tylko, że tyle tych czubków ich reprezentuje. Oczywiście nasz rząd też nie jest wart złamanego grosza, ale... przynajmniej jeszcze wydaje się być ucywilizowany. No, może prócz Korwina-Mikke, który leje ludzi za przewiny sprzed lat ;)

      Usuń
  2. Już po wczorajszym wpisie na starym blogu wiedziałem gdzie byłaś i że będzie duży, nowy wpis :-) Wycieczka bardzo ciekawa, rzekłbym wręcz patriotyczna. Twoja relacja, zwłaszcza odnośnie Rossy pokrywa się z tym, co słyszałem od innych osób. Najkrócej mówiąc - niezapomniane emocje. No i na koniec powtórzę się po raz enty - BARDZO ładne zdjęcia, a do tego jaki eteryczny, nastrojowy aniołek na zdj. nr 2 ;-)

    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, najpierw myślałam, że mówisz o zdjęciu z Radijas Marijos ;)
      Rossa jest wspaniała, gorąco polecam wycieczkę, a jeśli ktoś nie chce tak daleko jechać autem, to widziałam ostatnio bardzo tanie połączenia busem, wprawdzie z Poznania, ale od 32 zł, właśnie do Wilna. To jakaś promocja do niedzieli, ale pewnie mają cykliczne, i zastanawiam się, czy nie zdobyć sie kiedyś na takie szaleństwo i pojechać tam znów... W każdym razie cmentarz na Rossie w najbliższe Wszystkich Świętych może liczyć na moje sowite wsparcie.
      Dziękuję :) Narobiłam tyle zdjęć, że mój aparat chyba mnie już nienawidzi...

      Usuń
  3. Ale wpadka! Faktycznie, drugie od góry jest zdjęcie z RM :-D Choć trzeba stwierdzić, że i tak pasuje do nich ten śliczny, filigranowy aniołek ze zdjęcia nr 4 ;-) Słyszałem o tych tanich, szybkich połączeniach na wschód. Aparat jak aparat, ale widzę, że zdyscyplinowałaś akumulatorki/baterie!

    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przezornie ładowałam co dwa dni ;) One i tak bardzo długo trzymają, ale akurat mój aparat ma tę wadę, że sygnalizuje słabość baterii, gdy starcza jej na jakieś 20 zdjęć...

      Czy Tobie też tak szybko minął weekend? I czy u Was również taka jesień? Na którą się zresztą w tym roku wyjątkowo cieszę, nie wiem, dlaczego ;) Po prostu mam ochotę na jesień. Chociaż jak wspominam Rodos... to pojechałabym tam z radością ;)

      :*

      Usuń
    2. To Twój aparat zachowuje się tak, jak moja komórka ze starszawym już nieco aku. Trzyma jeszcze dość długo, ale potem tylko jęknie i pyk - po rozmowie... Weekend za weekendem, już jesień za progiem, czas leci jak szalony, przecieka wszystko przez palce. Ech...

      P. S. Dobrze, że choć Ty zachowałaś dziewczęcą i dziecięcą umiejętność "carpediemowania" ;-)

      :-*

      Usuń
    3. Tzn. te aparaty po prostu tak miały, nie jest to kwestia wytrzymałości, tylko projektu.
      Co to znaczy "choć Ty", hę? ;)

      Usuń
  4. Ale piękne zdjęcia i przygody! Będzie co wspominać potem...:)

    A Wschodnich Wojaży to Wam zazdraszczam- byłam tylko przez chwilę na Ukrainie (dwa lata temu, nie teraz). Muszę to kiedyś nadrobić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to był dopiero początek :)

      Oj, to ja zazdroszczę Ukrainy! Tam to nieprędko się da wjechać pewnie...

      Usuń