Podróż do Kandavy, małej mieścinki na Łotwie, trwała aż do północy, a my robiliśmy się coraz bardziej nerwowi na myśl o tym, w jakich znów warunkach przyjdzie nam nocować. Niepotrzebnie. W zajeździe powitano nas bardzo miło, a po wejściu do pokoju wszyscy zgodnie odczuliśmy zachwyt. Czysto, ślicznie, spadzisty dach, wielka łazienka, ogromne wygodne łóżka... Rano szczerze żałowaliśmy, że nie możemy zostać dłużej, a uczucie żalu gwałtownie spotęgowała jajeczniczka z boczkiem i croissanty, którymi nas uraczono. Na dworze powitało słońce, zieleń brzóz i absolutna cisza. Wszyscy w pracy, a my na wakacjach - milutko! :) Kandava ujęła nas właśnie tym spokojem, jakby zatrzymaniem czasu. Ludzie niespieszni, nastrój nieco zapomniany, melancholijny. Kamieniczki trochę przestarzałe, ale mocno ukwiecone; piękny park z kościołem i malutkim cmentarzem na wierzchołku wzgórza; fundamenty dawnego średniowiecznego zamku i miniatura przedstawiająca ów zamek w dawnej krasie; wreszcie piękny zabytkowy czterołukowy most z 1873 roku - wszystko to sprawiło, że, mimo niewielkiego bogactwa zabytków, było to dla nas miejsce magiczne.
Niestety wcześnie zaczęło się chmurzyć, a w Jurmali, najbardziej znanym kurorcie nadbałtyckim na Łotwie, z nieba zaczęło dość solidnie kapać. Tam to w ogóle życie nas oszukało, najpierw trzeba było zapłacić za WJAZD do miejscowości, a potem nad morzem, gdzie spodziewaliśmy się fal, szumu i mew - woda była jak lustro, jej głębokość wysokości niewyrośniętego psa, i ani jednej mewy na plaży. O muszelkach nie wspominając. Wdepnęliśmy w śmieszne błotko zwane dnem, sfotografowaliśmy się w ciepłych strugach deszczu, po czym wleźliśmy do plażowej knajpki na cydr. Tzn. ja wlazłam na cydr, oni na soczek ;)
Następnie pognaliśmy do Rygi. Zainstalowaliśmy się w akademiku, po czym pojechaliśmy do centrum coś zjeść i pozwiedzać. Po drodze wnikliwa obserwacja witryn sklepowych kazała nam wysnuć wniosek, iż Łotysze niemal do każdego słowa dodają końcówkę "-as", "-os" "-us". Na jednej reklamie nawet nazwisko Kirsten Dunst było przemianowane na Kirstenas Danstas! W radiu z kolei używali takich słów jak Internetas, Facebookas czy Barackas Obama, więc potem cały wyjazd mówiliśmy do siebie po łotewsku, nadużywając go zwłaszcza w kontekście puszczania bąków, pt. "idas gazotas" i takie tam ;D Dobrze, że Jezus wpasował się w końcówki, inaczej pewnie i jego by przechrzcili :D
Ryga okazała się równie piękna, co wredna. Tzn. tuż po tym, jak wepchaliśmy się do jakiejś firmowej stołówki i, trafiwszy na happy hours, najedliśmy wszyscy za oszałamiającą łączną kwotę 5 euro, zesłała nam kilkugodzinną ulewę i totalne ochłodzenie. Co ciekawe, wg prognoz tego dnia miał spaść 1 mm wody. Być może chodziło bardziej o 11, i to cm ;P Z letniej sukienki trzeba było się przerzucić na sweter i kurtkę oraz kaloszki, a ciągły opad prosto w oczy zważył mi humor tak dokładnie, że aż mi się nie chciało nawet robić zdjęć, za to prawie się poryczałam ze złości. Jednak to, co zdążyłam zobaczyć, zauroczyło. Jasne, nowoczesne city, zabytkowa część pięknie odnowiona, pełno kolorowych ogródków, czuć klimat dużego miasta - naprawdę bardzo ładnie. I wiecie, co oni mają? Normalnie... nasz Pałac Kultury :D
Wróciliśmy do akademca zmęczeni i marzący o kąpieli. I jak nie kocham akademików jako kwater, tak muszę przyznać, że posiadają jedną cenną zaletę - dużo pryszniców. Czyli mogliśmy wykąpać się równocześnie, wzdychając z rozkoszy unisono, jakbyśmy brali udział w orgii :D
Zdjęcie robione w trakcie jazdy przez szybę samochodu, z odległości ok. 1,5 km - a uchwyciłam nawet ptaka w locie :D To się nazywa zoom i pewna ręka :D |
Nazajutrz wyjeżdżaliśmy z Rygi okropnie wkurzeni słońcem! Dlaczego poprzedniego dnia tak nie było?? Oczywiście wiadomo, dlaczego - że zacytuję Złego, cytującego, zdaje się, głos pokoleń: "Why? Because fuck you, that's why" :D Ale z drugiej strony tego dnia też potrzebowaliśmy słońca, jechaliśmy bowiem w rejony mało zabudowane. Chociaż... czy o Łotwie w ogóle można powiedzieć, że jest zabudowana? Skoro jedna trzecia narodu mieszka w stolicy, a przejeżdżając przez cały kraj, ma się chwilami wrażenie, że ograniczenia prędkości są dla UFO, no bo na co komu prędkość 50 w miejscu, gdzie są dwie chałupy na krzyż...
Dotarliśmy do pięknej jaskini Gutsmana w Siguldzie, z którą łączy się legenda (TU) związana - niestety dość niechlubnie - z polskim oficerem. Na tych terenach znajduje się zresztą sporo jaskiń z cudownie
plastycznego piaskowca, stanowiących nie tylko atrakcję, ale też
prawdopodobnie coś na kształt przechowalni - tak wnioskuję z wbudowanych
w wiele otworów drzwiczek.
Następnie piękną drogą wśród górzystych lasów, przypominających Kaszuby, pofrunęliśmy na XIII-wieczny zamek w Turaidzie, zbudowany przez założyciela Rygi, Alberta. Zanim jednak doszliśmy na zamek, mijaliśmy muzea, hektary idealnie utrzymanego ogrodui i kościółki - w tym chyba najśliczniejszy kościół, jaki widziałam. Bez cienia złoceń, w możliwie najskromniejszym, wręcz ascetycznym wydaniu, a jednak fantastyczny, bo w środku... biały. Jasny, z drewna, sprawiający tak niewinne wrażenie, że zgodnie uznaliśmy - jak brać ślub, to tylko tam!
Cóż wiele opowiadać, niech obrazy przemówią...
Kolejnym punktem na mapie było Līgatne. Tam dopadł nas następny zapowiadany 1 mm opadu (czyt. ok. 11 cm, wichura i wiadra wody), po którym nad maleńkim miasteczkiem uniosła się malownicza mgła, strumyczek przybrał postać rzeczki, a świeżość powietrza aż zapierała dech w piersiach. Mijaliśmy domy zbudowane w XIX wieku dla pracowników fabryki papieru, która nadal funkcjonuje (!), strumyki i mostki - przez jeden nawet przejechaliśmy, po czym po zawróceniu zrozumieliśmy, jak niewiele brakowało, byśmy urwali się razem z tym mostem do rzeczki... Za mostkiem kusiły kolejne skały z małymi jaskiniami, błąkaliśmy się zatem w błocie, z najwyższym trudem nie lądując zbiorowo dupskami w mazi. Warto było! Zachwycające miejsce, zadbane, a o czystości powietrza najlepiej świadczyły rosnące w stopniu rozpasanym porosty, które jako rasowi biolodzy natychmiast zaczęliśmy obmacywać.
Późno się niestety zrobiło i znów trzeba było ruszać w drogę. Nie oparliśmy się jednak kuszącemu słońcu i świadomości, że kawałek za drzewami... jest morze. Nie żadna tam oszukańcza Zatoka Ryska, tylko prawdziwe, huczące, bezgraniczne morze!