Nie wygrzebię się chyba z opowieści o tym, co działo się tegorocznego lata... Nie wiem, kiedy ja w ogóle spałam ;) (Nie oznacza to oczywiście, że aktualnie cokolwiek się w tym temacie poprawiło.)
Już kolejny raz Poznań zafundował nam Miejskie Granie na Maltańskiej Scenie Muzycznej, która... pływa na wodzie. Gościliśmy naprawdę wiele wspaniałych kapel - mnie udało się zobaczyć i usłyszeć tylko jedną, ale dokładnie tę, którą chciałam najbardziej, czyli Voo Voo!
Bardzo długo polowałam na ich koncert, więc gdy wszyscy znajomi wymiksowali się z imprezy, zaparłam się, że i tak idę, choćby sama. Rzecz jasna samotność była pojęciem względnym, gdyż nad jezioro waliła wuchta wiary.
Na początku koncert był mocno melancholijny, taki wręcz psychodeliczny, trudny, i przeszkadzało mi rozgadane towarzystwo wokół. Przeniosłam się tuż pod scenę i to była mądra decyzja. Nagle dotarły do mnie właściwe dźwięki, przy których obserwowałam grę świateł, odbijających się od cicho szemrzącej falami wody, oraz muzyków, z których tryskała niewiarygodna radość i miłość do grania. Jak oni się bawili przy tej muzyce! Gdy zagrali "Nim stanie się tak", cała publiczność śpiewała razem z nimi, ale nie tak głośno, jak na wielkich koncertach, tylko cicho jak przy ognisku i gitarze, przydając wykonaniu intymnego i kameralnego charakteru. Z zachodu niebo zasnuwały porządne chmury, a nad nami słońce, ptaki, wolność...
Kolejnym ciekawym wydarzeniem było spotkanie-prelekcja Erika Witsoe. Jest to znany w poznańskich kręgach Amerykanin pochodzący z Seattle, który od kilku lat mieszka w Polsce i fotografuje nasz piękny kraj, z moim miastem na czele. Fotografie Erika są bardzo charakterystyczne, pełne światła rozpadającego się bajecznymi liniami wokół ludzkich sylwetek, często tworzone z perspektywy chodnika, chwytające niepowtarzalne chwile z, wydawałoby się, zwyczajnej codzienności. Erik nie opanował jeszcze języka polskiego, chociaż zna już słowo "masakra" - którym właśnie ten nasz język określa :D Dlatego opowieść popłynęła w języku zza oceanu, co było fajnym testem rozumienia ze słuchu. Autor to bardzo otwarty człowiek, przez długi czas miał nawet w Poznaniu swoją kawiarnię! Teraz poświęcił się fotografii, aktualnie kończy projekt 365 zdjęć w 365 dni. Opowiadał nam o ulubionych zakątkach Poznania, o różnicach między krajami, o polskiej gościnności. Wlał w nas amerykański optymizm i dumę z naszego kochanego miasta.
To był bardzo ciepły letni dzień, odpoczywaliśmy na leżakach na miejskiej plaży nad Wartą, oglądaliśmy te piękne świetliste zdjęcia, piliśmy cydr i czuliśmy wakacje w sercu. Zdjęcia Erika możecie obejrzeć np. TU.
Potem dość spontanicznie znalazłam się wraz z Bosską na koncercie Młodej Polskiej Filharmonii, która akompaniowała kapeli Vołosi. Znów plenerowa impreza, tym razem w parku przy Starym Browarze, naszym poznańskim centrum życia, handlu, kultury i sztuki. Znów na leżaczkach, na trawce, początkowo w pięknym słonku, które w połowie skapitulowało na rzecz sinych chmur. Gdy już zdawało się, że nas ominą, one jakby pękły i wypuściły z siebie całe pokłady wody! Lać zaczęło w jednej chwili, ludzie uciekli pod drzewa, a ja poczułam, że w leżaku zrobiła się kałuża. Poderwałam się gwałtownie, gdy nalało mi się do gaci, a wtedy zaczęło mi padać na płócienne trampki. W akcie desperacji uznałam, że nie zdążę pod drzewo, które zresztą i tak niewiele by pomogło przy takim natężeniu ulewy, kucnęłam więc pod swoją pelerynką w różowe groszki, i tak sobie siedziałam zwinięta w kłębek, całkiem sama na środku polany! i bujałam się w takt tej szaleńczej muzyki, wdychając zapach mokrej ziemi. Klimat zaiste współgrał! Namiętne, gwałtowne dźwięki i popis potęgi natury, magia, moc, energia! Posłuchajcie koniecznie - i najlepiej również obejrzyjcie ich przepiękne teledyski - "Zmierzch" TU i "Tsavkisi" TU (oraz wszystkie inne, bo warto!!).
Wracałyśmy skąpane w promieniach zachodu, z kolorową podwójną tęczą nad głowami. Cóż to był za spektakl.
Tego lata byłam również na niezapomnianym panieńskim! Szalona hajtała się ze Spokojnym, musiało więc być z pazurem. Wynajęłyśmy wielką białą limuzynę z szampanem i jeździłyśmy godzinę ulicami miasta, wystawiając głowę przez szyberdach i wydzierając się do mijanych przechodniów, życząc im m.in. udanego seksu - w głoszeniu tejże rady nie pominęłyśmy nawet okolic katedry ;P
Potem imprezka przeniosła się do Słodowni, gdzie robiłyśmy furorę strojami króliczków Playboya :D Szpilki i królicze uszy rządziły, podrywali nas wszyscy możliwi faceci, wódkę piłyśmy na czysto, praktycznie nie schodziłam z parkietu. Podobnie zresztą na weselu, na którym większość ludzi była w moim wieku, i połowa znajoma, więc faceci wywijali z nami w tę i nazad. Natomiast w budce fotograficznej z różnymi akcesoriami typu peruki i wielkie okulary narobiliśmy sobie tak śmiechowych zdjęć, że kulaliśmy prawie po podłodze z radości. Gdy Strzelec założył perukę a'la Ania z Zielonego Wzgórza, prawie się posiuraliśmy :D
Kto złapał welon? Rzecz to oczywista, i tak samo głupia. Znów marnotrawstwo energii, już trzeci raz - po cholerę mi ten welon, skoro i tak nie zrobię z niego użytku? Nie mógł trafić w ręce jakiejś bardziej oczekującej na zaręczyny panny? I jeszcze Szalona mi go wcisnęła na własność... Chyba zrobię z niego moskitierę czy coś ;P
Ale i tak najlepsze były poprawiny. W innej sali, już na luzie, z własną muzyką z yt... A mówiłam do Bosski, że ma mnie pilnować, żebym nie tykała "konsolki". Naprułyśmy się ździebko i znów mi się załączył tryb DJ, znów wszystkich przeganiałam i ostatecznie oczywiście zawładnęłam muzyką :D Niech skonam, to jest moje powołanie :D
Dawno już nie czułam się tak rewelacyjnie, nawet pan młody powiedział mi potem do ucha "Jezu, Czerwona, jak ty nieziemsko wyglądasz..." :D Byłam w szoku, bo w życiu nie usłyszałam z jego ust komplementu w stosunku do kogokolwiek poza Szaloną ;)
Kończąc tymi disco tematami - do posłuchania ostatnie już dzisiaj, weselno-poprawinowe kawałki ;) Calvin Harris &Disciples "How deep is your love" TU i Imany "Don't be so shy" (remix) TU. Aż mi się nogi i dupeczka rwą do podrygów, strasznie seksowne te beaty :)