Mimo chujności dnia codziennego zdarzają się i momenty, dla których warto żyć.
Poprzednia niedziela była takim właśnie momentem. Wylądowałam wówczas m.in. w... domu parafialnym :D Na koncercie :D Wyjątkowa sytuacja, bo normalnie wszystkie koncerty organizowane przez parafię odbywają się w kościele. Ten jednak zaiste nie do końca pasowałby pod kątem fabularnym, co zrozumieliśmy, gdy wybrzmiały pierwsze dźwięki Tańca Węgierskiego :D A w repertuarze było jeszcze tango, kankan, "Cheek to cheek", piosenki o miłości... Wszystko zagrane przez mini kapelę na skrzypce i kontrabas, normalnie nogi aż same podrygiwały, przy kankanie nawet dziadki się ożywiły :D
Z jakże bogobojnego koncertu biegiem popędziłam na rodzinną imprezkę, na której raczyliśmy się opowieściami o snach, które w moim przypadku są dziedziczne - tatuś średnio co drugą noc walczy z rozbójnikami, odgania niedźwiedzie i spotyka nieboszczyków. Było więc wesoło, ale wyjść musiałam wcześniej, bo już gnałam na spotkanie z najlepszą ekipą ever, czyli z JeyZ, który zrobił sobie mały urlop od zesłania na angielską wyspę, Lessy, Górołazką, Bosską oraz Wynalazkiem. Wynalazek miał 23 lata i naprawdę przepaść między nami, ona nie biła, ona jebała po oczach, ale i tak pokochałam dziecię jak własne :D W czym wydatnie pomógł chociażby pierwszy karniak za spóźnienie, jaki mi zasadzono na stół, czyli szklanka - SZKLANKA - włoskiego wina. Że byłam najedzona, to szklanka wlała się sama i nawet nie poczułam, co się święci. Święciło się, jak to w niedzielę, obficie - wino bowiem pochodziło z pięciolitrowego sagana; a lało o tyle szczodrze, co niewygodnie. Gdy chwyciłam ów w swoje ręce, wszyscy wstrzymali oddech, oczami wyobraźni widząc już dodatkowy kolor na dywanie - ale ja nie darmo przecież jestem biologiem! Umiem przelewać z probówki do probówki! Tzn. gdy skupię się na czymś innym i kiedy nikt nie patrzy :D
Przytuliłam butlę niczym Matka w Kanie Galilejskiej i gładko obdzieliłam tubylców, lejąc aż do menisku wypukłego. Do tej pory nie wiem, jak to się stało, ale tym sposobem wypiłam cztery wypełnione po brzeg kolejki. Przy czym czwarta pochodziła już chyba z innej winnicy, ale ten szczegół umknął wówczas mojej uwadze, najważniejsze były bowiem rozmowy. Gdy Lessy utonęła w swoim świecie, Górołazka zasnęła, a obie udawały, że arcyuważnie słuchają paplania Wynalazka, my z Bosską i JeyZ prowadziliśmy dojrzałe dialogi pt. stany lękowe wieku średniego, które u nas objawiają się ostrożniejszym wychodzeniem z wanny i optymistycznymi rozmyślaniami nad tym, po ilu dniach zostaniemy znalezieni, gdy przewrócimy się w domu. W międzyczasie chwaliliśmy Wynalazka za przytarganie bezprzewodowego, absolutnie obłędnego głośnika Harman Kardon (co przyznaliśmy nie bez zazdrości, mimo bycia posiadaczami i tak już cudownych głośników JBL), wyrywaliśmy sobie telefon do puszczania starej muzy (np.
"Freed from desire - TU), a potem to już niewiele kojarzyłam, ale że jakoś musieliśmy wyjść, skoro obudziłam się we własnym łóżku, postanowiłam się skupić i mgliście sobie przypomniałam, jak wypadliśmy na korytarz, spleceni w zorbowym uścisku, zaliczając wszystkie ściany w takt pijacko zawodzonego marsza weselnego, który po opuszczeniu kamienicy gładko przeszedł w "Nad pięknym modrym Dunajem" - moją sztandarową pozycję podczas każdego otępienia.
Obudziłam się o 4 rano, mając tylko trzy godziny na walkę z karuzelą. Do pracy doszłam, ledwo trzymając się na nogach, śniadanie zjadłam w południe, a wszyscy zachwycali się, jak świetnie i świeżo wyglądam! Z tym światem stanowczo jest coś nie tak. A może ja powinnam na kacu chodzić np. na randki? Pamiętam, że przy jeżdżeniu na nartach też się to znakomicie sprawdziło :D (dla przypomnienia
TU, punkt 5, a
TU o tym, co było na trzeźwo ;P)
A propos randek - byłam w kinie na "Planecie singli". Tytuł odstraszał, obsada przyciągała, i słusznie. Jak ja się naśmiałam na tym seansie! Zwłaszcza że przecież mam za sobą sporo internetowych randek... Maciej Stuhr jak zwykle genialny, Więdłocha cudownie piękna, aż pragnęłam zedrzeć z niej te kiecki, oczywiście nie w aspekcie seksualnym, tylko tak dla siebie; lecz moim objawieniem okazała się Weronika Książkiewicz, której tekst pt. "Bogdanie, przykro mi. KURWA za późno" mam nadzieję kiedyś w końcu zastosować (chociaż może jednak powinnam afirmować za tym, by nie musieć się z nikim żegnać. Ale właściwie dobrze by było chociaż w ogóle kogokolwiek poznać :D). Przy okazji odkryciem roku jest dla mnie kino Rialto. Mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że ma ono najwygodniejsze wśród poznańskich kin siedzenia! Miejsca na nogi full, a oparcie jakoś tak wyprofilowali, że wyszłam wręcz wypoczęta, co do tej pory mi się nie zdarzało. Cudowne, klimatyczne - chyba przestanę dokarmiać multipleksy!
Szkoda, że podobnych zachwytów nie mogę wyrazić o klubie muzycznym Eskulap, w progi którego zagnały mnie chłopaki z Lao Che. Bywałam tam jeszcze w liceum, była to wtedy bardzo sławna spelunka, piwo na podłodze, pot na ścianach, i choć wspominam z rozrzewnieniem, to jednak obecnie oczekiwałabym wyższego standardu. I owszem, wizualnie bardzo fajnie, szkoda tylko, że przez te kilkanaście lat nie zadbano o przynajmniej cień wentylacji. Staliśmy w ukropie jak sardynki, marząc o rozebraniu się do gaci. Na szczęście koncert zachwycił, Lao Che na żywo wypada tysiąc razy genialniej niż na płytach, które przecież też są znakomite, a przyglądając się ich karierze już około 10 lat, zdołałam zaobserwować, jak ogromne postępy poczynili w każdej sferze, również w oprawie wizualnej. Chwilami aż przestawałam podrygiwać i przystawałam z otwartą z wrażenia gębą! Cudowne światła, idealnie stopniujące napięcie. I przede wszystkim fenomenalna muzyka -
posłuchajcie TU - "Errata", utwór, który mnie urzekł, bo w takim zupełnie przewrotnym stylu, melodycznie kojący, a w słowach kontrastowo bardzo smutny.
Dziś jestem po pierwszych zajęciach drugiego semestru. Zakochałam się w babce od ekonomii, tłumaczy jak krowie na rowie! No i sama zabłysłam, bo wiedziałam, że istnieje makro i mikroekonomia :D A na wykonywaniu kompozycji nie wierzyłam w to, co widzę. Ktoś na plakietce z napisem "Kocham Cię" zapomniał, że "Cię" pisze się przez "ę"... Analfabeci są wśród nas.
Udanych Walentynek!