Jakiś czas temu oglądałam dokument o trudnym życiu braci mniejszych w mieście. Centymetrowy pajączek w ujęciu makro wygląda całkiem słodko, jak maskotka, takie połączenie wyraka i gremlina przed przeobrażeniem ;) I ten pajączek w mieście ma przerąbane. Bo polując wieczorem na skrzyżowaniu ulic jest zależny od... świateł. Jak kierowca :D Tylko on niestety nie wie, że kolor czerwony oznacza stop. I w tym kolorze ma tak zaburzone poczucie odległości, że podczas natarcia na potencjalną ofiarę chybia jakby miał zeza. Po zmianie światła na zielone - skacze perfekcyjnie i zabija bez trudu.
Z kolei akcja z jelonkiem rogaczem przyprawia o ciarki! Biedak ląduje na ulicy, usiłuje przedrzeć się przez kocioł ludzkich stóp, miota się rozpaczliwie, w końcu dociera w bardziej zaciszne miejsce...
... i nagle czuje oddech żądnej ofiar wrony... Przykuca struchlały, gdy wrona penetruje otoczenie, po chwili pełznie niemalże, by tylko ukryć się za załomem, w jakimkolwiek miejscu, byle móc chwilę rozejrzeć się i pomyśleć, co dalej... Wchodzi na rusztowanie i czeka, wisząc na belce, prawie słychać jego przyspieszony oddech, kiedy wrona zbliża się, stąpając powoli jak kat i wsuwając głowę między pręty... Znajdzie czy nie znajdzie? ... odchodzi, lecz jelonek po chwili ciszy, szeleszcząc odnóżami na stertach śmieci, niezgrabnie przemieszcza się do kolejnej kryjówki; czuje, że to nie koniec rozgrywki. Wsuwa się między worki z ziarnem, przepycha w wypchanej tkaninie i przysiada. Intuicja nie zawodzi, wrona wcale nie odpuszcza. Jelonek czeka na jej ruch, przyklejony do worka, dziób ptaka pojawia się w tle niczym w rasowym horrorze, nagle odsuwa się i... TRACH! TRACH! jak sztylet dziurawi worek, ziarno leci na posadzkę, wrona posuwa się ze swoją bronią metodycznie centymetr po centymetrze, zaraz przebije gwałtownie bijące serduszko biednego jelonka... Jest tuż obok...
TRACH!...
... ziarno wysypuje się z impetem na nogi ptaka, który, skrzecząc tłumionym przekleństwem, rozpościera skrzydła i odlatuje. Jelonek uratowany! A ja czuję, że ściskałam za niego kciuki tak, że aż pobielały mi palce.
W którymś odcinku pokazywano z kolei, jak wiewiórecznik składował sobie jedzonko na zimę, a inny to podpatrzył i cichcem systematycznie go okradał. Ten gospodarny się pokapował, że mu znika, i zasadzał się na złodzieja tak długo, aż go dopadł. W międzyczasie jeszcze próbował jakoś łagodnie go odgonić, potem z narażeniem życia poszukać innego jedzenia, aż w końcu najwyraźniej się wkurwił i powiedział: dość! idę po sprawiedliwość! Podczas walki obu samców dosłownie wstrzymywałam oddech, kurde, wszystko wyglądało jak spektakl choreograficzny w "Przyczajonym
tygrysie, ukrytym smoku". Z figurami godnymi największych mistrzów
kung-fu, z precyzyjnymi ciosami dostrzegalnymi jedynie w zwolnionym tempie, a
przecież również z dramaturgią prawdziwej walki na śmierć i życie.
Zdjęcia są po prostu niewiarygodne. Cudowne. Piękne. Porażające. Cholera, genialne. Czuję, że w BBC Earth mogłabym montować filmy nawet ze środka mrowiska (które napawa mnie obrzydzeniem), a i tak byłabym szczęśliwa w takiej robocie :D