23 grudnia 2013

Siódme, nie ostatnie

Po tylu latach trudno jest napisać życzenia, które nie byłyby oklepane, rażące powtarzalnością czy zwyczajnie tandetne. Dlatego wybieram te:

Niech radość, którą obdarzycie bliskich w te święta, wróci do Was po wielokroć. 

Oklepane, rażące powtarzalnością, zwyczajnie tandetne. Ale mają dużą szansę się ziścić :)

22 grudnia 2013

Nowo narodzona

To były trudne urodziny. 

Być może dlatego, że rozpoczęły się dzień wcześniej :D Wyjazd do Berlina upłynął pod hasłem stu lat dla mnie i dla Strzelca. Zacna, dziewięcioosobowa ekipa piła nasze zdrowie już od 11 rano, począwszy od grzańca, kontynuując grzańcami i kończąc... wódką ;P W ciągu jednego dnia przelecieliśmy kawał centrum, trzy jarmarki i dwie galerie handlowe :D Berlin zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, nawet mimo szaroburej pogody. Bo nie lało! I nie było zimno, więc uważam, że w załatwianiu pogody w tym roku dotarłam do stopnia mistrza ;). Poza tym, pomijając język i dochód na łebka ;), czułam się tam jak w domu. Podobały mi się zabytki w zestawieniu z mnóstwem nowoczesności i subtelnym pokazem zamożności, wszystko ładne i gustowne, bez nadmiernego przepychu, tak w sam raz. Uderzyła mnie spora ilość symboliki: resztki muru; pomniki upamiętniające kruchość ludzkiego losu; chyba jedyna lubiana pozostałość po NRD, tj. specyficzny ludzik Ampelmännchen na sygnalizacji przejścia dla pieszych; białe krzyże na cześć ludzi, którzy stracili życie, próbując sforsować mur; Brama Brandenburska, która, choć zbudowana wieki wcześniej, to jednak jednoznacznie kojarząca się z podziałem miasta.Wszystko razem dało mi poczucie, że to miejsce pełne pokory z powodu trudnej historii, i szacunku dla tych, których ta historia skrzywdziła.
A jarmarki - jak zawsze cudowne. Kiełbacha, szaszłyki, pierniki, pączki, pieczone kasztany, nawet własnej roboty chipsy! I wino, Glühwein! Którym raczyliśmy się nieustannie, dopóki każdy w swoim czasie nie uznał, że mało co kontaktuje :D Pod koniec wycieczki okazało się jednak, że nie tylko nasza grupa intensywnie świętowała. Jakoś się wyczołgaliśmy na naszym przystanku, a wraz z nami trzy trochę starsze panie, które dopiero w trakcie oddalania się pojazdu skonstatowały, że ich towarzyszka Bożena... w nim została :D Co ciekawe, Bożena patrzyła sobie na nas spokojnie przez okno, podczas gdy one stały i z bezbrzeżnym zdumieniem pytały: "No ale gdzie ona jest? Ale czemu ona nie wysiadła??" :D Cóż, może też miała urodziny i postanowiła je przedłużyć ;)


Właściwy dzień mych urodzin nie zaczął się jednak od kaca. Przeciwnie, czułam się jak nowo narodzona, dlatego wieczorem... znów poszłam pić :D Tym razem świętując pojawienie się na świecie również moich dwóch Strzelców. Urodziwi jak zawsze, postanowiliśmy zrobić sobie piękne zdjęcia z rzeźbami lodowymi i choinką oraz poznańskim jarmarkiem, najpierw jednak musieliśmy oczywiście dać się napoić i nakarmić Brovarii. Gdy w końcu wyszliśmy i JayZ ustawił aparat, całe oświetlenie rzeźb zaczęło... znikać :D Lataliśmy więc jak kot z pęcherzem w rozpaczliwym staraniu dopadnięcia choćby jednej rozjaśnionej rzeźby, aż pan, który wyłączał żaróweczki, ulitował się nad nami i dał nam jeszcze chwilę dla uwiecznienia :D Przenieśliśmy się potem pod choinkę, która w tym roku w Poznaniu nie jest żywym drzewkiem, tylko instalacją z zielonych plastikowych butelek. I oczywiście tu też musieliśmy się ostro sprężać, bo pan znów przylazł, żeby wyłączyć światło! Doprawdy czasem oszczędność mojego miasta mnie irytuje ;P


I tym sposobem mam 29 lat. Dziwne, bo czuję się ciągle 22-latką ;)

15 grudnia 2013

Ostatnie

Ostatnie.

Ostatnie 365 dni bycia czarującą dwudziestką czas zacząć. Jednego chyba tylko żałuję - że żaden poprzedni rok nie wyglądał tak dobrze, jak ten, który właśnie minął. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. 

Wszak przede mną najlepsze lata życia :D

9 grudnia 2013

Filozofia życia

Mam ostatnio ogrom niechęci do pracy. Nie że w ogóle, tylko do tej konkretnej. Moja wrodzona nienawiść do robienia rzeczy niepotrzebnych, bezcelowych i głupich oraz traktowania mnie w sposób daleki od kultury sprawia, iż aktualna sytuacja wyczerpuje mnie psychicznie tak bardzo, że aż przestałam myśleć o seksie! Niebywałe. W czwartek byłam już na tyle wykończona, że i gotowa porzucić to bagno w trybie natychmiastowym, jednocześnie jednak mając na uwadze brak alternatywy, w związku z czym poważnie się zdołowałam, ale też i wreszcie poczułam, że naprawdę nie chcę teraz nikogo i że najważniejsze jest znaleźć zajęcie, które będę kochać, a dopiero potem mogę pomyśleć nad resztą spraw. Czyli że facetom mówimy won i noł noł noł.

Oczywiście, jak to bywa w takich przypadkach, przypałętał się facet :D Nie, nic z tego nie będzie, nie martwcie się ;) Chodzi mi tylko o zobrazowanie ironii losu. Człowiek postanawia, że ma gdzieś calutką płeć męską, że naprawdę nic go nie obchodzą uczucia, że nie chce mu się nikim przejmować, że ma ważniejsze problemy na głowie. A wygląda to tak, jakby nagle owo wyjebanie emocjonalne podnosiło atrakcyjność w cudzych oczach o sto procent. Mało tego! facet pojawił się i dał oczarować na przypadkowym spotkaniu, na które szłam nieuczesana, prawdopodobnie rozmazana deszczem, wkurwiona pmsem i pracą, i na którym beztrosko wygadywałam chyba jakieś bzdury, jak to po piwie. A on był trzeźwy! No powiedzcie mi, gdzie jest sens, gdzie logika?

Jak żyć?? :D

A propos życia - wypiłyśmy dziś z Lessy po grzańcu z jarmarku, po czym, zmarznięte nieco, poszłyśmy do... fary :D Ciepło było, to usiadłyśmy i szeptem podjęłyśmy tematy filozoficzno-transcendentne, moralne oraz o tematyce wiecznej w ujęciu ziemskim. W półgodzinnej debacie doszłyśmy do wniosku, że nasz byt jest jałowy i trzeba go jakoś wzbogacić duchowo.
Ktoś ma pomysł na odpowiedni wolontariat dla nas? Bo odpadają bezdomni, dom dziecka, schronisko dla zwierząt... ;)