13 sierpnia 2013

Trzydniówka vol. 2

Znów zaklepałam w Niebiosach piękną pogodę, wsiadłyśmy z w-i-a-r-ą do samochodu i pojechałyśmy. Przygoda otworzyła ku nam swe ramiona już w rodzinnym mieście mej towarzyszki, albowiem ta z przyzwyczajenia obrała kierunek Poznań zamiast Hel ;) Szybka korekta nawróciła nas na właściwe tory i mogłyśmy spokojnie zająć się rozpatrywaniem naszych emocjonalnych tragedii, które jednak szybko porzuciłyśmy jako zbyt mało konkurencyjne w stosunku do piękna mijanej przyrody. Dojeżdżałyśmy do celu w rytm lokalnego hitu pt. "Jurata" autorstwa grupy Junior (w tym momencie Czerwona robi dłuższą pauzę na wyrzucenie z siebie nadmiaru radości) oraz oczywiście w asyście okrzyków zachwytu. Ujęły nas zwłaszcza wietnamskie drzewka, to jest rachityczne drapaki rosnące na brzegu w idealnych odstępach. Może nie były to palmy, ale i tak wyglądały egzotycznie.

Poszukiwania kempingu rozpoczęłyśmy na luzaku, czyli stając na środku ulicy i rozkminiając, czy zakaz wjazdu nas dotyczy, czy nie. W tym momencie podjechał pan na rowerze, wsadził nam głowę do auta i poinformował, że zaraz nam kołpak odpadnie. Byłyśmy jednak tak skupione na swoich problemach, że spojrzałyśmy nań zmęczonym i dość obojętnym wzrokiem, po czym każda wróciła do własnych myśli, a pan westchnął, schylił się i wbił sam na chama ten kołpak, z pewnością komentując wydarzenie w duchu jednym słowem - "baby". Podziękowałyśmy grzecznie, wjechałyśmy na kemping i niemal natychmiast uwiodłyśmy pana z recepcji, po czym, chwilowo zaspokojone tym w sumie oczywistym objawem podziwu, poszłyśmy zwiedzać.

Wieczorem piłyśmy niczym damy - Campari i Cosmopolitany - przy coverach starych przebojów rockowych. Ten koncert nas oczyścił, przypomniał szalone młodzieńcze lata i uzmysłowił, że nadal, mimo doświadczeń, potrafimy się śmiać, jakby nikt nas nigdy nie skrzywdził. Totalne wyzwolenie. Wyszłyśmy dobrze po północy, z żalem odmawiając ludziom zapraszającym nas na wspólną posiadówę na plaży (w nocy było zimno jak cholera). 

Po nocy spędzonej w aucie (tak! to wcale nie jest takie trudne. Dużo pomaga bycie małym ;)) zjadłyśmy tradycyjne śniadanie biwakowe, czyli chleb z pasztetem. Ale za to na plaży! Następnie wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy gdzie nas oczy poniosą. Czyż może być coś lepszego niż wolność wyboru i wiatr we włosach? Zatrzymałyśmy się w Kuźnicy, gdzie z wielkim zdumieniem odkryłyśmy, że na plaży są tylko kitesurferzy i nikt więcej. Totalny relaks, szum leniwych fal, pisk rybitw, miliony muszelek, fantastyczne słońce i my. Po obiedzie dopadła nas refleksja, że skoro to półwysep, to może po drugiej stronie ulicy też coś jest. No i było. Morze :D Już nie od Zatoki Puckiej, z super plażą wypełnioną ludźmi. Ale co sobie wcześniej odpoczęłyśmy w ciszy, to nasze.

Wieczorem zaś czekał na nas Sopot i Kino Letnie na molo. Zatrzymałyśmy się na parkingu w środku miasta, gdzie do końca pozbyłyśmy się pruderii, wykonując czynności zwyczajowo zarezerwowane dla łazienki. Swoją drogą niby nadmorskie miasto, a jednak gdy stałam przy samochodzie w samym staniku i spodniach, facet w sportowym aucie dojechał do skrzyżowania i tak się zapatrzył, że zapomniał skręcić i z uśmiechem od ucha do ucha zatarasował środek drogi :D

Lato nigdzie nie smakuje mi tak jak w Sopocie. Zgiełk, turyści, tłumy i hałas, ale tam czuję, że żyję! No i  rozrywki wydają się mniej tandetne niż gdzie indziej, a miasto bardziej zadbane. Łaziłyśmy po molo do 1 w nocy, zawinięte w śpiwory jak jakieś penery ;), a potem myłyśmy się w wodzie mineralnej, sikałyśmy pod kościołem (bo tylko tam były krzaki) i spałyśmy tak twardo, że przypuszczam, iż gdybyśmy zostały na trzecią noc, to byśmy się czuły w aucie jak w domu. Następne pół dnia grzałyśmy leniwie ciała na molo, a po południu resztkami woli zmuszałyśmy się do wyjazdu, w czym zupełnie nie pomagali uliczni muzycy, grający cudowne hiszpańskie rytmy, które popychały raczej do gorącego romansu niż powrotu do domu.

Te trzy dni zresetowały nas, pozwoliły się wygadać, uspokoić, nachichrać na zapas przyszłych stu lat, i kolejny raz dowiodły, że stanowimy zgrany team, który poradzi sobie w każdej sytuacji, a przygoda to nasze drugie imię. Co było nam dane potwierdzić wkrótce raz jeszcze :)

 

"... bunkrów nie ma... Ale też jest zajebiście!" :)

22 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Nazwa całkiem adekwatna, zważywszy ilość gatunków alkoholi, które tam można było nabyć ;) No i zapada w pamięć, a o to przecież w handlu chodzi, doskonały pomysł :)

      Usuń
  2. Ale miałaś fantastyczny wyjazd ;) !

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Fantastycznie ;) Żeby wszystkie wyjazdy takie były...

      Usuń
  4. Czytam Cię już od ładnych paru lat i jakoś nigdy nie zostawiłam po sobie żadnego śladu... Niniejszym to czynię i naprawiam swój błąd:).
    Bardzo fajnie się Ciebie czyta, w ogóle myślę, że super z Ciebie dziewczyna/kumpela, z którą chętnie bym się wybrała na kawę/piwo etc. :)
    Jeśli będziesz miała kiedyś ochotę, to daj znać - służę towarzystwem:).

    też poznanianka, choć nie rodowita
    eileen_thar@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurcze, nie spodziewałam się, że mam stałych Czytelników poza blogerami! Aż nie wiem, co napisać, tak mnie to zaskoczyło, i oczywiście uradowało :))) Aczkolwiek jestem ogromnie ciekawa, dlaczego akurat teraz zdecydowałaś się ujawnić - co Cię do tego skłoniło? No i dlaczego wcześniej nic nie pisałaś, tyle lat straconych możliwości dyskusji, karygodne! ;) Z towarzystwa chętnie skorzystam, ale pod warunkiem, że najpierw się Waćpani poprawi w tej materii ;)

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. Dlaczego? Dobre pytanie :).
      Właściwie to kiedyś już chyba coś pisałam, ale się nie ujawniałam mailowo.
      A ostatnio sama się noszę z zamiarem pisania bloga, więc może to jest właśnie przyczyna? ;)
      Tak że obiecuję poprawę i postaram się udzielać częściej - teraz też miałam mały urlop i kilkudniową przerwę od internetu.
      ps. A jeśli będziesz chciała się podzielić jakimiś wskazówkami, to wszelkie rady doświadczonej blogerki będą mile widziane;).
      Pozdrawiam równie serdecznie.

      Usuń
    3. O, pod jakim nickiem?? Noo, i to jest doskonały plan! :) Gdy się lubi pisać, blogowanie jest doskonałym sposobem na pozbycie się negatywnych emocji i nagromadzenie pozytywnych :) Wskazówka - nie zakładać na onecie ;) Piszę to z prawdziwym żalem, ale jednak blogspot jest dużo bardziej przyjazny, chociaż to na onecie spotkałam najwięcej ludzi i to tam miałam najlepszy okres w moim wirtualnym bycie. Co do samego pisania chyba nie powinno się udzielać rad, w końcu chodzi o to, żeby pisać po swojemu. Jestem ogromnie ciekawa, co u Ciebie znajdę, więc zakładaj prędko! :)

      Usuń
  5. Widzę, że z Sopotem nie ma szans żadne miasto nadmorskie czy śródlądowe :)
    I tak najlepsza fotka to ta bez bunkrów, ale za to z ławką i plecami :P

    hanibal

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanse są zawsze, wystarczy, że będzie zielono i ładnie ;P
      Hihi, ta fotka robi furorę, ja nie wiem, dlaczego ;)

      Usuń
    2. Tak, ale to w Poznaniu jest najbardziej zielono i najładniej :P:P
      Robi furorę, bo niby jest na niej Czerwona, ale tylko i aż z tyłu, czyli nadal tajemnicza. :P
      Chociaż ja myślę, że to te kształty i odkryte plecy robią furorę.:)

      hanibal

      Usuń
    3. E tam. To na pewno chodzi o ładne kolory ;)

      Usuń
  6. Pełen spontan - duch u Ciebie nie ginie - i to jest najważniejsze. Foty jak zwykle super, a ta ostatnia w szczególności, taka nastrojowa...

    Pozdrowienia jakie tylko chcesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spontan sprawdza się zawsze najlepiej i jest pożywką dla ducha - gorąco polecam na wszelkie zmartwienia :) A Ty gdzie się wybierasz na odpoczynek?

      :*

      Usuń
    2. Poza działką chyba nigdzie... A i tak to najmniejszy z problemów.

      :-*

      Usuń
    3. Nie, nie, nie! Musisz wyjechać, ja Ci to mówię. To pomaga na wszystko :)

      Usuń
  7. wow;) ależ wycieczka;) zwiedzasz pięknie z tego Poznania to wszędzie blisko;) anusss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już nie narzekaj, od Ciebie w niektóre miejsca bliżej :)

      Usuń