Właściwie to chyba muszę polecieć chronologicznie. Tyle mi się namnożyło wydarzeń, że aż niewiarygodne się wydaje, iż to wszystko miało miejsce w tak krótkim czasie. Dla tych, którzy nie będą mogli uwierzyć, że chcę opowiadać takie pierdoły, uściślam, że piszę to głównie dla siebie, na przyszłość - te notki nawet po latach zachowują właściwości terapeutyczne :) No to jazda:
Po tym, co niespodziewanie usłyszałam, i to przez telefon (nad czym nie będę się rozwodzić, są rzeczy, które mam ochotę wyrzucić z pamięci), standardowo nie pozostało mi nic innego, jak się haniebnie sponiewierać. Wprawdzie pierwotnie w planach miałam spotkanie ze starymi znajomymi ze studiów, ale zdołałam się tylko wczołgać do pubu, po czym, cała w upokarzających łzach, wychlałam im bezczelnie dwa kieliszki wina i zdecydowałam, że może jednak spotkamy się innym razem. Najbliżej miałam do Strzelca, i tam też podwiozła mnie w-i-a-r-a. Po drodze wstąpiłyśmy tylko po wino, bo w całym tym szoku wykazałam się zdumiewającym rozsądkiem i postanowiłam chociaż nie mieszać alkoholu. Strzelcowi uprzejmie kazałam polewać nam obojgu, jednak biedak nie nadążał za mną i gdy podstawiał mi szklankę, po czym nalewał sam sobie, to ja już odkładałam puste szkło i zażądałam następnej kolejki. Tym sposobem w pół godziny opróżniłam całą butelkę, co skutkowało tym, że bardzo prędko położyłam się na podłodze i na ten przykład pięć minut chichotałam z powodu paprocha, który leżał na dywanie, tudzież tłumaczyłam Strzelcowi, że to, iż kiedyś dwa razy słuchaliśmy razem płyty Blood Sugar Sex Magic, wcale nie oznacza, że on ją kiedykolwiek słuchał i ma koniecznie puścić znów, żeby ją poznać, bo wcale jej nie zna :D W tym wszystkim jak mantrę powtarzałam, że "zaraz się porzygam, przynieś miskę", co (rzyganie) wcale nie nastąpiło - i przyznaję, ów fakt do dziś napawa mnie bezbrzeżnym zdumieniem. Swoim sposobem zasnęłam na tej podłodze, więc Strzelec dzielnie przeniósł mnie na łóżko, a rano odtworzył głosowe nagranie z tego wieczoru, dzięki czemu już pierwszego dnia, mimo niewątpliwego załamania, ryczałam cały poranek ze śmiechu. Jaka ja jestem pocieszna po alkoholu, słowo daję ;)
Przyjaciele robili co mogli, żeby mi pomóc. Rodzina też, tylko pechowo miała opłacony wyjazd i musiała mnie zostawić. Ale może to i dobrze, że na to wtedy nie patrzyła, bo jeszcze bym się martwiła, że oni się martwią, a tak przynajmniej mogłam zrobić imprezę dla znajomych, co pozwoliło mi się znów wstawić i przetrwać kolejny dzień. Następnego zaś Bosska, kompletnie nawalona, stwierdziła, że nie może prowadzić samochodu, musi jechać do lekarza na drugi koniec miasta, a mnie samej nie zostawi, żebym nie narobiła głupot. Kupiłyśmy więc bilet całodobowy i po 4h snu leciałyśmy z trzema przesiadkami do endokrynologa, który stanowczo zalecił jej lekką dietę, a ona przysięgła posłuszeństwo, po czym po wizycie poszłyśmy prosto do McDonalda :) Tego dnia zrobiłyśmy trasę Grunwald-Rataje-mój dom-Sołacz-moje osiedle-Sobieskiego-Różany Potok-Sobieskiego-Rataje-mój dom. Dla niewtajemniczonych - wszystko w chuj daleko i z premedytacją zupełnie nie po drodze :) No co, podróże pomagają, a my na dodatek jesteśmy z Poznania, zatem nie wyobrażałyśmy sobie nie wykorzystać tak drogiego biletu do granic możliwości ;) W trakcie odnajdywania na różnych ulicach coraz to bardziej "seksownych inaczej" facetów doszłyśmy do wniosku, że mężczyźni, których poznajemy, stanowczo muszą mieć schizofrenię, bo niemożliwe jest być aż tak pojebanym bez wyraźnego powodu. Chwil.e później tezę tę potwierdził nam napis na murze pt. "Darwin był schizofrenikiem!", co powitałyśmy tak dziką radością, iż najprawdopodobniej słyszał ją cały tramwaj. W drodze powrotnej jakiś koleś poznany przez Bosskę w internecie napisał maila pt. "Tak, chcę z tobą być itd.", ale nawet nie zdążyłyśmy się uspokoić po wybuchu wielkiej uciechy z tegoż tekstu (a zwłaszcza z tego "itd."), gdy stało się coś, co odjęło nam mowę. Mianowicie autobus zaczął wzdychać, a zaraz potem jęczeć. I tak wzdychał calutką drogę, co brzmiało zgoła jak pomieszanie oddechu Lorda Vadera z jakimś sadystycznym gwałcicielem, i oczywiście sprawiało, że kwiczałyśmy ze śmiechu tak donośnie, iż zapewne wszyscy współpasażerowie szukali miejsca wycieku gazu rozweselającego. W domu doprawiłyśmy się jeszcze paroma odcinkami "Sex and the City", więc znów zasnęłam z umiarkowanym przygnębieniem.
Następnego dnia zalegałam u Strzelca, który mnie karmił niemal siłą (w smutku mój organizm po prostu przestaje przyjmować pokarm, pewnie dlatego jestem taka chuda ;)), a ja kazałam mu się obwozić po mieście, bo w domu się dusiłam - sądzę, że to dlatego, iż mózg bronił się przed myślami, domagając się zmian krajobrazu, byle tylko odgrodzić się jakoś od cierpienia, wyprzeć je choć na chwilę.
Gdy zmęczyłam nieszczęsnego chłopa, wkroczyła znów Bosska, wyciągając mnie na Maltę, gdzie ona jeździła na rolkach, a ja zaciekle biegłam. Przebiegłam jakieś 4 km, z czego byłam niezmiernie dumna, ale stwierdziłam, że potrzebuję nowe buty, więc biedny Strzelec znów musiał mnie wozić po mieście :)
Przyznaję, nie mieli ze mną lekko, ale spisali się na medal. Nawet jeszcze rok temu bym nie przypuszczała, że akurat ci ludzie staną się dla mnie taką podporą w kryzysie; tymczasem gdyby nie oni, nie wiem, jak bym się pozbierała.
Płakałam tydzień, potem nagle przestałam. Odwyk się skończył, wytrzymałam, i chociaż czarne myśli nawiedzały i nawiedzają nadal, świat powoli zaczynał na nowo otaczać mnie swymi bezpiecznymi, pięknymi ramionami. Jeszcze nie uleczona, lecz już zaleczona - mogłam wyjechać.