9 lutego 2020

Klamra

Wracając do Irlandii...
... Pogoda nie rozpieszczała do samego końca, ale zdążyłyśmy jeszcze obejrzeć wybrzeże w Rosscarbery oraz stary kościół z moją odwieczną fascynacją - czyli oczywiście cmentarzem. Zauważyłam, że sporo grobów w zastępstwie za płytę nagrobną było obsypanych... kolorowymi kamykami. Powtarzało się to zresztą również w innych miejscach pochówku - najwyraźniej taki zwyczaj. 

Na Owenahincha Beach zdołałyśmy jedynie zrobić kilka zdjęć, i już w sporym tempie zmierzała ku nam ołowiana chmura. Podjechałyśmy w ulewie do mamy Kociej - uroczy dom z fioletowymi okiennicami i mnóstwem kwitnących roślin, wyrastający w środku niczego, dosłownie w polu, jak okiem sięgnąć nikogo wokół. Niebo nagle rozświetliło słońce, a gospodyni w słomkowym kapeluszu z kwieciem z zapałem sadziła surfinie. Tam wykorzystuje się do maksimum każdą okazję bez deszczu. I najczęściej w deszczu wszystko się kończy ;)
 
Ostatniego wieczoru Kocia postanowiła powtórzyć imprezę i znów zagnała nas na disco. Czekałyśmy grzecznie w części pubowej na otwarcie parkietu...
... które nie nastąpiło :D Z nieznanych przyczyn (no bo przecież chyba nie z powodu ulewy??) potańcowki nie było w planach, o czym najwyraźniej wiedzieli wszyscy prócz nas, ponieważ poza obsługą nie uświadczyło się tam żywej duszy :D Cóż było robić... Wiadomo, że pić!
Nieopodal znajdował się fantastyczny klub muzyczny De Barra's Folk Club, który urzekał starymi murami, kryjącymi liczne zakamarki, muzyką na żywo oraz tonącą w roślinności częścią z antresolą. Po skonsumowaniu piwa przeniosłyśmy się do maleńkiego, lecz również obdarzonego intymnymi zakątkami, bardzo typowego irlandzkiego pubu An Teach Bag. To takie "must see" w Clonakilty, podobno najstarszy pub w mieście, w którym mieszkańcy nie tylko spożywają trunki, ale przede wszystkim - śpiewają. Totalny czad! Typowe irolskie zaśpiewy a capella, przy świecach, średnia wieku grubo po pięćdziesiątce, i my zatopione w tym wszystkim, w kąciku, przy Guinnessie, gdy za oknem ciemność i strugi deszczu. Nie można sobie wymarzyć bardziej irlandzkiego klimatu! 
Klimat ów zmienił się radykalnie następnego dnia, gdy ostatni raz przed odlotem przeszłyśmy się po miasteczku. Słońce świeciło radośnie i wielu lokalsów założyło nawet krótkie sukienki i szorty (my oczywiście w kurtkach :D). Na ulicy grał pięknie na gitarze uśmiechnięty starszy pan, który w swoim dorobku miał nawet kilka wydanych płyt.
Żal było opuszczać ten zielony kraj... 
To był jeden z najbardziej wyluzowanych wyjazdów w moim życiu. A wcale nie musiał być, bowiem już drugiego dnia pobytu zaczął mnie boleć ząb. Najpierw nieśmiało, potem coraz bardziej ochoczo, aż doszło do tego, że zwykła tabletka przeciwbólowa starczała na jakieś pół godziny. Przy wchodzeniu na klif miałam nawet moment, w którym pociemniało mi w oczach i z trudem ustałam na nogach z bólu. Uratował mnie polski Ketonal, którego cały zapas będę musiała teraz odkupić Kociej, gdyż jadłam go potem do samego końca regularnie co 12 godzin :D (a w Poznaniu czekało mnie leczenie kanałowe...)
Nie byłam jednak odosobniona w bólu. Kocia się przeziębiła i bolało ją gardło, Jasper narzekała na brzuch, a E. zaszkodził nadmiar cukru z lodów. 
Lek miałyśmy uniwersalny. Abstynencja absolutnie nie wchodziła w grę, niezależnie od dolegliwości. Po końcowym podliczeniu wyszło, że wyżłopałyśmy łącznie 88 puszek piwa... nie licząc tych wypitych na mieście :D Pewnie był to jeden z czynników wyluzowania... ale na pewno nie jedyny. Przywiozłam do domu cząstkę tego stanu - irlandzki magnes z życiowym drogowskazem. Takie polskie "miej wyjebane, a będzie ci dane", tylko ubrane bardziej poetycko :D 
Po odprawie na lotnisku w Cork poszłyśmy do sklepu po wodę. Oglądałyśmy jeszcze pudełka z czekoladkami i inne drobiazgi, gdy nagle naszych uszu dobiegła rozlegająca się z głośników rytmiczna, dobrze znana przyśpiewka...

..."Boom boom boom boom (...)"!

... klamra kompozycyjna tego wyjazdu zapięła się :D

4 komentarze:

  1. Hej!

    Reasumując:
    - deszczowo,
    - zielono,
    - chmielowo,
    - potańcówkowo ;-)

    Spox!

    Dzięki za relację! Foty jak zwykle super!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogłam się napatrzeć na te zdjęcia, choć nieco psuło obraz potężnie zachmurzone niebo. Ale i tak widoki piękne :)

    Kanałówka? Współczuję mocno, sama miałam wieki temu i u strasznej pani w NFZ, która zepsuła mi ząb do reszty. Pamiętam tylko, że kosmicznie bolało. Mam nadzieję, że tak częste łykanie Ketonalu niczym się nie odbije, przecież to takie mocne draństwo :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ładna ta klamerka. Widoki też super :D Woła mnie ta zielona wyspa i woła. Guinessa w pubie zazdro mocno :D W Szkocji było mega klimatycznie w takim pubie, chociaż jak byłem to funt chyba był po 6pln, wiec piwo bolało po kieszeni, oj bolało ;)

    OdpowiedzUsuń