29 września 2019

Oprócz błękitnego nieba

Żadna z nas nie wierzyła już w cuda pod tytułem: słońce w Irlandii. Być może dlatego zostałyśmy zatem nim obdarowane, i to na calutki kolejny dzień!

Celem wycieczki był klif, lecz oszałamiające widoki na poszarpane wybrzeże wydłużyły czasowo trasę - na tyle znacznie, że już w połowie drogi odczułam naglącą potrzebę fizjologiczną. Trudno spodziewać się toalet na nadmorskich serpentynach, cóż więc było robić - z pewną niecierpliwością oraz przytupem (dosłownie) odczekałam, aż odjadą jedni turyści, i przed najazdem kolejnych obwieściłam towarzyszkom, że oto kucam. W swoim życiu sikałam już w wielu miejscach (w krzakach pod kościołem sopockim, w pobliżu radiowozu policyjnego w Zielonej Górze, nocną porą pod straganem na Rynku Wielkopolskim w Poznaniu, pod Mostem św. Rocha również w Poznaniu, na asfalcie stromej ulicy opuszczonego miasta we Włoszech itp.), ale tylko kalabryjski widok (dla przypomnienia TU) podczas sikania przewyższa ten, który był mi dany podczas mikcji w irlandzkim Toormore Bay :D 










Wspaniałe widoki, czyste powietrze, czego dowodem niezliczone gatunki porostów, eksplorujących wyrzeźbione narzędziem natury skały, niebo odbijające się błękitem w krystalicznej wodzie - jak tam było pięknie... A nad wszystkim górował zaliczany do pomników narodowych Altar Wedge Tomb. To grobowiec klinowy prawdopodobnie sprzed kilku tysięcy lat! Mimo nazwy i obecności ludzkich szczątków nie ma jednak dowodów na to, że służył jako ołtarz rytualny. Niemniej jego obecność skłaniała do zadumy - zwłaszcza takiego "nekropoliofila" jak ja ;) 

Dalsza trasa obfitowała w spektakularne krajobrazy - obłędne na tyle, że Kociej zdarzało się stawać autem na środku jezdni, COFAĆ SIĘ i zatrzymywać absolutnie nieprzepisowo tylko po to, byśmy mogły się przez chwilę pozachwycać i oczywiście ZROBIĆ ZDJĘCIA :D Patrząc na nie teraz, uważam nasze działania za całkowicie usprawiedliwione ;)




Ten seledyn wody, ta niesamowita plaża, te góry wokół... jak w egzotycznych krajach!




Celem naszej podróży był niemal najdalej wysunięty na południe półwysep Mizen Head, spotykający się z Oceanem Atlantyckim wysokim klifem. Czubek półwyspu jest niemal wysepką, połączoną z resztą lądu mostem, do którego prowadzi wiele świetnie przygotowanych ścieżek, włączając tę złożoną z 99 schodków. Liczne platformy widokowe pozwalają w pełni cieszyć oczy granatową powierzchnią oceanu, niesamowitymi formacjami skalnymi i przyrodą - m.in. wygrzewającymi się na skałach fokami. 


















Po przejściu przez Mizen Bridge dociera się do stacji sygnałowej, niegdyś obsadzonej, obecnie stanowiącej ekspozycję muzealną, obejmującą nie tylko eksponaty z zakresu żeglugi, ale też pięknie i szczegółowo wykonane wizualizacje żyjących tam roślin i zwierząt, wraz z dokładnymi opisami gatunków. Niezwykle pouczająca i rozbudzająca ciekawość badacza wycieczka - stanowczo raj dla biologa!







Trudno mi nawet opisać wrażenie, jakie to miejsce na mnie wywarło. Te kolory, absolutna przejrzystość powietrza, nieskalany surowy klif, toczący nieustającą walkę o byt z nieustępliwymi falami Atlantyku, a przy tym rażące słońce i smagający wiatr, na krańcu półwyspu wręcz lodowaty i niemal zwalający z nóg... 



Dla takiego zdjęcia trzeba było ustawić się w kolejce. Ale warto!







Aż nabiera się apetytu na eksplorowanie dalszych zakątków świata z surowym klimatem - i całym związanym z nim chłodnym pięknem.