Trochę spóźniony, bardziej już sylwestrowy wpis zacznę od wyboru choinki :D Dokonał się ów wyjątkowo jak na mnie wcześnie, bo tydzień przed Wigilią, konkretnie w niedzielę. Podczas urodzinowego poczęstunku szwagier rzucił temat wycieczki na plantację, do którego podłączyłam się ochoczo. Pierwotna wersja zakładała, że pojedzie szwagier, siostra i ja, ale dzieciaki też nagle zapałały chęcią obmacania jakiegoś drzewka, więc ostatecznie zabrałam się w podróż Vincentym. Jak się potem okazało, był to przebłysk geniuszu...
Dzień był przepiękny, spadł fantastyczny śnieg, dlatego jechałam bardzo zgodnie z przepisami, albowiem mój tato z powodu operacji nie zmienił opon na zimowe, a ja praktycznie nie jeżdżę, zatem do tej pory mi to trochę zwisało. Droga na szczęście okazała się sucha, a naprawdę śliczna, nieco kręta, na finiszu leśna i bielutka, więc mimo błądzenia przy końcu bardzo nam się podobała, zwłaszcza gdy dotarliśmy do celu. Szkółka była cudnej urody, położona pośród lasu na pagórkowatej polanie, gdzie pyszniły się rozmaitej wielkości ośnieżone choinki różnych gatunków. Jakże inne było to wybieranie niż rok temu...! Jakże weselsze... Wszystkim nam buzie uśmiechały się na ten widok, biegaliśmy jak dzieciaki wśród wesołych gałązek, szukając każde swojego wymarzonego drzewka. Czułam się jak blogerka lifestylowa, zwłaszcza że wszyscy jak jeden mąż byliśmy odstrzeleni niczym na bal :D Ja chociaż zmieniłam buty do jazdy, ale siostra jak taka paniusia z miasta latała po błotku w wysokich obcasach ;D
Żal mi było oczywiście każdej choinki, dlatego dla siebie poprosiłam o wykopanie, a nie brutalne odcięcie (choć po prawdzie to raczej nie ma znaczenia). Przy czym w ziemi wydawała się całkiem nieduża... Oni natomiast od razu wybrali dorodną, szeroką. Na tyle szeroką, że nie zmieściła się w tę taką tubę-rakietę do pakowania w siatkę. Gdy przyszło do zapakowania obu do aut, spojrzeliśmy po sobie z pewną dozą zastanowienia. Koncentracja była niemal namacalna, a pytanie w oczach każdego jedno: jak to bydlę przewieźć?? A w sumie dwa bydlęta :D
Ostatecznie wykoncypowaliśmy, że oba pojadą autem szwagra, a reszta załogi moim. Tylko zmieśćcie sobie dwa drzewa do jednego auta...! :D Ciemno się zaczęło robić, a my tu w polu... W końcu jakoś to wszystko upchaliśmy, biedny szwagier jechał całą drogę z gałęzią w uchu, a potem z niemałym trudem i moją pomocą transportował świerk na mój balkon, znacząc całą drogę błotem z korzeni. W egipskich ciemnościach zabrałam się z mamą do sadzenia, przekonana, że 15 minut i będzie po krzyku.
Buhaha :D
Nie dość, że czubek choinki zawijał się na suficie, to jeszcze zwyczajnie nie mieściła się w największej donicy, już samej w sobie cholernie ciężkiej :D Trzeba było biednej przyciąć korzenie, przy czym te najgrubsze musiałam piłować brzeszczotem kawałek po kawałku... W końcu weszła, ale potem była jeszcze akcja z przeniesieniem jej z powrotem do domu, podczas której choinka prawie nam wyleciała z tej donicy :D
Następnie okazało się, że trzeba jej uciąć czubek, a poza tym zupełnie nie mieści się w upatrzonym miejscu, więc jeździłam z nią jak potłuczona po całym pokoju, szukając odpowiedniego kąta :D W końcu znalazłam i chyba nawet wygląda piękniej niż rok temu, ale tak bardzo mi szkoda, że nie przeżyje, że naprawdę nie wiem, co zrobić w przyszłym roku. Wiem, że te drzewka są przeznaczone na takie okazje, ale to jednak żywa istota... A sztuczne są nieekologiczne. Jak żyć??
To były bardzo dobre święta, jak zawsze pełne śpiewów i ciepła, pysznych potraw i trafionych prezentów, lecz tak inne niż zeszłoroczne, gdy każde z nas zmagało się ze swoim cieniem...
Mój cień dopadł mnie jednak wczoraj. Gdy wyciągnęłam pocztę, znalazłam w kopercie dwie kartki. Jedną świąteczną, a drugą urodzinową. Od... Bosski. Życzyła mi, żeby... świat zaskakiwał mnie tylko w dobry sposób! Co za tupet! Tak się wkurwiłam, że podarłam obie i wywaliłam do kosza. PÓŁ ROKU minęło, tyle się przez nią napłakałam, z takim trudem wróciłam do siebie, a ona mi wysyła - i to ekonomicznie, bo dwie w jednej przesyłce, i to dopiero 20 grudnia - KARTKI, bez choćby słowa "przepraszam"???
Dobrze, że odczytałam to jeszcze w tym roku. Odkreślę go grubą kreską i z czystą głową wyruszę w podróż zwaną 2019 rokiem.
P.S. 27 grudnia minęło 100 lat od wybuchu zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego. Świętowaliśmy je hucznie, z licznymi koncertami transmitowanymi w telewizji, z widowiskami powstańczymi, racowiskiem wzdłuż długiego odcinka Warty, z uroczystym i wzruszającym odśpiewaniem Roty oraz podziwianiem Orderów Orła Białego, nadanych pośmiertnie dowódcom-generałom: Józefowi Dowbor-Muśnickiemu oraz Stanisławowi Taczakowi, zasłużonym patronom poznańskich ulic. To naprawdę ważne i godne największego rozgłosu wydarzenie. Nie tylko martyrologią powinien żyć nasz kraj! CHWAŁA BOHATEROM!