Marzyłam o tym od dawna, nie było to może nic nadzwyczajnie trudnego i nieosiągalnego, ale jakoś nigdy nie przypuszczałam, że się spełni. A jednak życie lubi zaskakiwać, i tak niespodziewanie znalazłam się w jednym z miejsc na mojej osobistej liście cudów. Kto zgadnie, gdzie? :)
Tak! Pojechałam tam, gdzie mój fioł jest niczym w porównaniu z fiołem całego rozkochanego w kwiatach kraju. Po
12 godzinach nieco upierdliwej podróży autokarem dotarliśmy do Lisse w Holandii. Godziny poranne, wicher jak na
biegunie, zimno jak w psiarni, tłumy ludzi - ale słonko świeciło
zapamiętale, co, jako niewątpliwa a zaskakująca anomalia pogodowa, w
połączeniu z cudownym otoczeniem spowodowało u mnie trwałe uszkodzenie
mózgu, objawiające się nieschodzącym z twarzy uśmiechem po całej gębie
oraz zespołem niespokojnych rąk, którego symptomem z kolei było robienie
zdjęć dosłownie WSZYSTKIEMU. Jaskiniowiec został natomiast kompletnie
zmolestowany w kwestii robienia zdjęć MNIE :D
W Lisse znajduje się bowiem ogród Keukenof, uznawany za największy na świecie ogród kwiatów cebulkowych. Co roku obsadzany jest milionami cebulek, tworzących w trakcie kwitnienia ogromne barwne kompozycje. Są przepiękne! Niestety tym razem długa zima spowodowała opóźnienie wegetacji, dlatego na każdym kroku natykaliśmy się na wielkie pasy
nierozkwitniętych jeszcze tulipanów, hiacyntów, narcyzów i innych
wiosennych kwiatów. Napawało mnie to bezbrzeżnym żalem do losu, ale gdybym otrzymała jeszcze bardziej skondensowaną dawkę wrażeń, to prawdopodobnie bym po prostu dostała obłędu z zachwytu, więc może właściwie
lepiej się stało ;)
Połacie nieskazitelnie zielonej trawy, szaleństwo kolorów, stawy, strumyki, mosteczki, fontanny - och, czego tam nie ma! Aż chce się biegać i śmiać z zachwytu.
A jak tam pachnie! Z powodu zimna ten zmysł akurat nie został dopieszczony, lecz przy niebieskich hiacyntach mieliśmy niewielką próbkę możliwości zapachowych. Efekt powalający.
Ogród propaguje również sztukę. W rozmaitych zakamarkach widnieją rzeźby - szklane, w których
magicznie połyskują promienie światła; z brązu, często nawet na
sprzedaż; także z kamienia, plastiku
czy aluminium. Instalacje zmieniają się co roku, podobnie jak motyw
przewodni ogrodu - w tym roku inspiracją miała być Wielka Brytania, dlatego utworzono ponoć kwietną mozaikę obrazującą Big Bena i Tower
Bridge. Niestety nie było mi dane do niej dotrzeć, ponieważ nasza
wycieczka nie ograniczała się jedynie do Keukenhof i zwyczajnie zabrakło
nam czasu. Zwłaszcza że obszar ogrodu obejmuje imponujące 32 ha!
Ogród jest też przygotowany na niedomagania pogodowe. W nowoczesnych pawilonach podziwiać można morze tulipanów...
...jak również innych roślin - m.in. anturium,
hipeastrum, hortensji czy - niekiedy wręcz gigantycznych - storczyków.
Nie może oczywiście zabraknąć typowych holenderskich symboli - chodaków, wiatraków i cudownie wielkich, okrąglutkich holenderskich serów, które można kupić w sklepikach na terenie ogrodu, podobnie jak rozmaite pamiątki oraz oczywiście cebulki unikalnych odmian tulipanów.
Słowem - miejsce jest niezwykłą kwintesencją Niderlandów. Nic dziwnego zatem, że co roku, mimo ograniczonego do około trzech miesięcy okresu zwiedzania, oglądają je miliony turystów. Wierzcie mi, da się to odczuć; co jednak nie zmienia faktu, że bardzo nie chciałam stamtąd wychodzić. Prawie płakałam, z poczuciem niedosytu szukając autokaru (jest ich tyle, że radzę swój zawczasu dobrze zapamiętać), i obiecałam sobie, że jeszcze tam wrócę, zdecydowanie na dłużej.
Ale skoro tak dobrze mi idzie spełnianie podróżniczych marzeń, to może najpierw pojadę jeszcze na Bora Bora ;)