4 stycznia 2014

Bum, kurwa!

Bosska swego czasu uświadomiła mi bardzo interesującą cechę mojego charakteru, z której zupełnie nie zdawałam sobie wcześniej sprawy.

Mianowicie podobno jestem wyjątkowo miłą, uprzejmą i niezwykle cierpliwą osobą. Potrafię bardzo dużo znieść, zmilczeć, na wiele rzeczy machnąć ręką, długo pobłażać.
Ale niech tylko ktoś ostatecznie przeciągnie strunę. Przekroczy nieprzekraczalną granicę. Spróbuje mnie w jakiś sposób urazić, nie daj Boże obrazić, albo zwyczajnie olać. Niech tylko poczuję, że w moim kierunku dzieje się coś wysoce krzywdzącego - zresztą nie tylko w moim, bo mam takie dni "z misją", kiedy moje dzikie poczucie sprawiedliwości roztacza się też na ważnych dla mnie ludzi.

Wtedy ścieżki są dwie. Albo eksploduję pokazowo (stosunkowo rzadkie), albo zacinam się jak osioł na swoim i tak długo będę krążyć wokół ofiary, aż jej nie strawię na zimno. W tym stanie nie ma dla mnie żadnych, kompletnie żadnych przeszkód, zmiatam słowami z powierzchni wszystko, co się nawinie, rąbię - rzecz jasna w pełnej kulturze, bez krzyku - prawdę prosto w mózg, każdy argument odpieram lodowato z prędkością karabinu, dodając dziesięć kolejnych, co doprowadza rozmówców na skraj zdumienia i zaszokowania faktem, że ktoś tak niewinny i łagodny nagle potrafił zmienić się w uzębionego, syczącego potwora. Nie dbam wówczas zupełnie o to, co się stanie potem, czy ktoś skoczy mi do gardła, czy mnie wyjebią z pracy, czy nawet świat pójdzie w pizdu, najważniejsze jest wyrazić swoje niezachwiane zdanie, powiedzieć, jak bardzo coś mi się nie podoba, jakie jest głupie, nie fair, niewłaściwe, jak bardzo łamie reguły gry i że czegoś zwyczajnie nie zrobię, bo to niezgodne z moimi zasadami, nie i chuj. Uruchamia mi się wtedy żelazna konsekwencja - żadnych kompromisów, moje musi być na wierzchu.

Zdaję sobie sprawę, że trąci to trochę brakiem instynktu samozachowawczego, ale zapewniam, że w normalnych warunkach mam go aż w nadmiarze - natomiast warunki wyjątkowe nie są po to, by się asekurować, lecz działać! Wychodzę z założenia, że nie wolno dać sobą pomiatać. Można ze mną wszystko załatwić, byleby odbyło się w przyjemnej atmosferze, bez nacisków, w atmosferze szacunku. Nawet na przeginanie przymknę oko raz, drugi, trzeci, piętnasty. Ale szesnasty już się nie odbędzie. W zamian nadejdzie apokalipsa.

Apokalipsa nadeszła wczoraj. Apogeum szarpania się nawet nie o warunki, tylko o samo otrzymanie aneksu do umowy ostatecznie poruszyło sznurki i już nie było odwrotu. Wybebeszyłam szefostwu, co mnie i innych uwierało, uświadomiłam dobitnie, acz oczywiście do wyrzygania kulturalnie, brak logiki w pewnych kwestiach, i oczywiście powiedziałam, czego nie zamierzam robić :D Wspominałam niedawno o idiotycznym zadaniu, które mi przydzielono, a przez które chciałam odejść z pracy. No to się go niniejszym z hukiem pozbyłam :D I gdyby kazali mi teraz tłumaczyć się z mojej, jak by nie patrzeć, delikatnej niesubordynacji, przed zarządem, prezesem, albo nawet przed samym Panem Bogiem, to bym to kurwa zrobiła z dziką ochotą, żeby tylko móc komuś jeszcze mentalnie przywalić! I wiecie co? JAK ZAWSZE w takiej sytuacji, mam KOLOSALNE poczucie zwycięstwa moralnego. Nie pozwoliłam im zamieść sprawy pod dywan, nie poszłam jak cielę na postronku za pastuchem, przyjebałam bez kompleksów i nawet jeśli to nic nie da, jestem dumna z mojego charakteru i osobowości, która nie zgadza się na byle jakie gówno. Póki mogę, póty nie zamknę się grzecznie z podkulonym ogonem dla czyjegoś dobrego samopoczucia. To jeszcze nie koniec, muszę to jeszcze dostać na piśmie, ale niech już wiedzą, że też potrafię być twarda i że MNIE SIĘ TAK NIE TRAKTUJE. I nikt mi nie wmówi, że źle robię - ryzykuję, owszem, lecz ryzyko w imię zasad opłaca się zawsze, niezależnie od najbliższych konsekwencji - ponieważ dzięki niemu mogę spokojnie patrzeć w lustro i nie czuć się poniżona. Wierzę we właściwość mojego postępowania, jestem w stanie bronić tego zdania aż do samego końca świata i w takich momentach po prostu WIEM, że mogę wszystko, że to ja tu jestem bogiem.

A wszystkim, którzy zechcą mi powiedzieć, iż życie jeszcze nauczy mnie pokory - odpowiadam, że życie kocha niepokornych. I życzę odwagi. Bo to wspaniałe, dające poczucie ogromnej mocy, kosmicznej energii i satysfakcji uczucie.

Jedyna słuszna piosenka na dziś: THE WORLD IS MINE!

12 komentarzy:

  1. Sztuka jest przypieprzyc raz, a porządnie :) gratuluje :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, to prawda, chociaż obawiam się, że im by trzeba przypieprzyć co najmniej raz dziennie ;)

      Usuń
  2. Osoby milutkie, cichutkie i robiące swoje po cichu (czyt. dostające zadanie i wykonujące je posłusznie, bez względu na jego sens) są fajne, ale kompletnie nikt się z nimi nie liczy. W pełni popieram pokazanie pazurów i zgadzam się z tym, że życie kocha niepokornych. Można iść przez siebie zgarbionym, łapiąc to, co daje los, a można też wybierać, wskazywać palcem i sięgać. Dobra awanturka oczyszczająca atmosferę i wyjaśniająca wątpliwości nie jest zła. Teraz tylko czekać na potwierdzenie na piśmie tego, co wywalczyłaś,.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Oczywiście czasem trzeba zacisnąć zęby i przeczekać, ale myślę, że w ostateczności warto jednak swoje powiedzieć. Często dopiero wtedy inni zaczynają nas zauważać i faktycznie się z nami liczyć. A i pracodawcy często cenią takich ludzi, bo wiedzą, że od nich dowiedzą się prawdy, a nie tylko usłyszą populistyczne pochlebstwa. Trzeba się trzymać swoich zasad, amen :) Ale kciuki jeszcze możecie trzymać ;)

      Usuń
  3. heh;) bravo. nie pokory, życie uczy iść na układy. z nim. niestety czasem nie da się wygarnąć choćby się chciało, zwłaszcza wtedy, kiedy nie możesz sobie pozwolić na utrate pracy. aż ci zazdroszczę;) buziak;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze się da wygarnąć, tylko trzeba to zrobić umiejętnie. Przecież nie chodzi o rzeczy typu "powiem im, że są głupi i śmierdzą" ;) Ale jeśli mnie traktują niewłaściwie, to nie widzę powodu, by siedzieć cicho i nadal być niewłaściwie traktowana. I nawet gdybym za to straciła pracę, to nie miałabym do siebie ani cienia pretensji. Oczywiście nie mam dziecka na utrzymaniu, więc patrzę na to zapewne z innej perspektywy, ale z moich obserwacji wynika, że siedzenie cicho w takich momentach jeszcze nikomu nie wyszło na dobre.

      Usuń
  4. Trzeba umieć walczyć o swoje, choćby pazurkami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolałoby się tego nie musieć robić, ale skoro ktoś sam się prosi... ;) A fajnie czasem tak rąbnąć znienacka, a co :D

      Usuń
  5. O kurde, trochę mnie tu nie było u Ciebie ostatnio (mea culpa...;-), a tu taka rewolucja! Większość tego wpisu to jakbym o sobie czytał - też jestem nad wyraz cierpliwy i nie raz za dobry, ale też do czasu... Jestem z Ciebie bardzo dumny!

    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Ja też jestem, chociaż parę osób chyba mnie za to przestało lubić ;) Ale trudno, nie zależy mi na ludziach, którzy mają mnie gdzieś, a potem próbują odwrócić kota ogonem. Niestety to jednak tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to nie jest miejsce dla mnie i ta świadomość bardzo mi ciąży...

      Usuń
  6. Ja jutro mam ciężki dzień w pracy (trudni klienci i ciężki temat), a do tego muszę porozmawiać z "górą" o kwestiach zawodowych, no może nie bezpośrednio mnie dotyczących, ale na pewno rzucających światło i na moją zawodową przyszłość. Tak jak już pisałem, m. in. z połączenia wypalenia zawodowego, niezbyt satysfakcjonujących warunków pracy, ogólnej kiepskiej atmosfery i rozpadu "starej" paczki, a także chęci spróbowania czegoś nowego - straciłem serce do tej pracy. W końcu w pracy spędzamy znaczną część życia i na dłuższą metę nie da się z takim nastawieniem pracować - bez (szeroko rozumianej) szkody dla siebie lub/i pracodawcy... Summa summarum - chyba prędzej czy później i mnie i Ciebie czekają zmiany w tej zawodowej materii...

    3maj się!

    :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie na razie zmiany zaszły samoistnie, zobaczymy jak to będzie. Na razie najgłupsze zajęcie mi odeszło, więc może dam radę... A doświadczenie w marketingu zawsze się przyda :) Czasem warto coś zmienić, czasem nawet postawić na jedną kartę, zaryzykować, Innym razem natomiast - odczekać, uspokoić się. Emocje nie są dobrym doradcą. Ja zauważyłam, że łatwiej mi podjąć decyzję, gdy ustalam próg, zasady, gdy mówię sobie - odchodzę, gdy stanie się to i to. Działa, bo wtedy nawet mimo woli się te działania podejmuje, chcąc być konsekwentnym. 3mam kciuki za Twoją - udaną - decyzję!

      Usuń