30 stycznia 2014

Bezsens i trupy

Ksiądz na kolędzie spytał mnie, gdzie studiuję. Starzeję się! Już mnie nie pytają o gimnazjum! Bez sensu! :D

A jak się ostatnio napłakałam przez sen... Śniło mi się, że mój siostrzeniec wypadł z balkonu :| Momentalnie rozpętało się piekło, zaczęliśmy się miotać, nie wiedząc, co właściwie robić, polecieliśmy na dół, żeby może reanimować czy coś - a tam odkryliśmy, że dziecka nie ma. Skonsternowani i z pustką w czaszkach wróciliśmy na górę, gdzie otrzymaliśmy informację, iż w tym samym momencie z różnych balkonów powypadały również inne dzieci (!), przy czym wszystkie albo spadły na balkony położone niżej, albo jeszcze WISIAŁY. Wobec tego pospolite ruszenie natychmiast nie wiadomo skąd wytrzasnęło rusztowanie i postawiło je przy bloku; w tym samym momencie wyrósł na nim znikąd KRZYSZTOF IBISZ i zaczął nas instruować, jak na owo rusztowanie wciągać wiszące ofiary :D I o ile do tej pory wszystko było boleśnie realistyczne, tak obecność Krzysia kazała mi się zastanowić głębiej nad tym, co widzę. Najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej zakiełkowało we mnie podejrzenie, że mi ten Ibisz jakoś nie pasuje, nawet jak na dziennikarza pojawił się stanowczo za szybko, i to w garniturze, i bez sensu, a w ogóle to dlaczego sam tych dzieci nie wciąga, tylko się rządzi, do cholery. Gdy zdecydowałam, że nic się nie trzyma kupy i najprawdopodobniej mi się wyjątkowo głupio śni - obudziłam się. Ale takiego momentu grozy nie przeżyłam nigdy. Dzięki niech będą zatem za Krzysia Ibisza, chociaż za nic nie wiem, dlaczego akurat on :D

Na jawie zaś robiłam standardowo za super ciocię, tj. zostałam zmuszona do rysowania historii piratów z Karaibów, łącznie z mackami Davy Jonesa, którego młody awansował na wyższego ewolucyjnie potwora, dorabiając mu wampirze zęby :D Narysowaliśmy również ducha, trupią czachę i całego kościotrupa ciężko doświadczonego przez los, bowiem kolana zginały mu się do tyłu, a kopuła składała z 5 łukowato wygiętych kości piszczelowych ułożonych w okrąg. Ach ten rodzinny talent plastyczny :D

Zapewne dzięki piratom przyśniło mi się potem, że moja firma w ramach osobliwego planu integracji każdemu z pracowników przekazała pod opiekę jakieś zwierzątko. Mnie trafiły się piękne, wielkie, kolorowe... papugi :D Co nieszczególnie mnie zachwyciło, cały sen łaziłam i wszystkich błagałam o pomoc w otwarciu klatki tak, żeby te papugi się nie rozlazły po całym budynku. Znów się zmęczyłam, znów bez sensu!

Pozostając w klimacie ciepło-niewiarygodnie-piracko-wakacyjnym - trafiłam ostatnio na artykuł o jednej z wysp Bahama, którą zamieszkują wyłącznie... świnie. Dokarmiane przez mieszkańców innych wysp oraz turystów, pływają sobie w lazurowej wodzie, w swej łaskawości pozwalają się fotografować, żyją w wesołym stadku i mają na wszystko wyjebane. Wkurzyłam się! Wkurzcie się razem ze mną TU! Żeby ŚWINIE miały lepiej od nas???
Bez sensu!!!

25 stycznia 2014

Smakowanie świata

Postanowiłam z nikim się na dziś nie umawiać, nie wystawiać nawet pół czubka nosa na dwór i przeznaczyć wieczór w całości dla siebie. Zwłaszcza że zeszły weekend spędziłam niemal w całości poza domem. Wymyśliliśmy sobie koncert Noviki w Toruniu, na który pojechaliśmy w kompletnej mgle, napiliśmy się po taniości (duży drink z lubelską grejpfrutową po 7 zł!!! Tam to dopiero mają życie! :D), a następnego dnia wracałyśmy z Lessy autem godzinę dłużej niż zwykle, bo po kompletnej ślizgawce zamiast drogi i mijając trzy wypadki. Totalnie przemarznięte i trochę jeszcze zestresowane, zostałyśmy troskliwie zaciągnięte przez Górołazkę na sushi do absolutnie cudownej knajpy, w której starsza pani z obsługi rozprawiała z nami o premierach kinowych, następnie przeniosłyśmy się na cudne grzańce malinowe, a wieczór skończyłyśmy pizzą z szynką, pieczarkami, oliwkami i małżami, która śni mi się od tej pory po nocach. No zakochałam się w małżach!!! :D

Swoją drogą chyba kilka lat się nie ważyłam, co postanowiłam dzisiaj zmienić. Okazało się, że... nie było takiej potrzeby. Ważę dokładne tyle samo już od 15 lat, cholera ani drgnie ;)

A dogadzam sobie dość szczodrze, prawdę mówiąc. W tym tygodniu pochłonęłam m.in. spaghetti, grochówkę (moja ukochana zupa! Obok pomidorówki, rosołu, kremu z borowików i rybnej. I jeszcze może brokułowej i grzybowej, i takiej japońskiej z wodorostami :D), łososia z warzywami oraz znów pizzę, tym razem z krewetkami i małżami, za to na cieście żytnim. Ślinię się nawet teraz, pisząc o tym :D Dzisiaj natomiast mamunia zrobiła klopsiki z karkówki, zapiekane w sosie z pomidorów, pod kołderką z sera i mozzarelli. Odwdzięczyłam się koktajlem jogurtowym z awokado, kiwi, świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy i dodatkiem pietruszki. Istna bomba witaminowa, w dodatku cudownie zielona, wesoła, nastrajająca pozytywnie i wspaniale orzeźwiająca :) 

Gdybym miała podać moje ulubione danie, miałabym głęboki problem. Istnieje tak wiele fantastycznych potraw, tyle wariacji przepisów, niezwykłych połączeń i pomysłów na efektowne dekoracje, że, podobnie jak z podróżowaniem - żałuję, iż nie dam rady wszystkiego doświadczyć. Ale póki mogę, staram się doświadczać jak najczęściej i z możliwie jak największym rozmachem. Bo świat jest wspaniały, gdy można jeść. A zwłaszcza gdy można jeść ładnie i zdrowo, i gdy ma się wokół ludzi, którzy uwielbiają eksperymenty kulinarne, nie są zamknięci na smaki i potrafią delektować się nawet najprostszą sałatką.

A teraz, nucąc z Turnauem "Wszystko co piękne", planuję kąpiel w kulce musującej z dodatkiem bławatkowych kwiatów, peeling i maseczkę z ogórków, a potem jeszcze nawilżenie ciała balsamem jeżynowym. Niezwykła przyjemność już podczas samego pisania o tym, a co dopiero podczas doświadczania :)

18 stycznia 2014

Because I'm happy!

JayZ uświadomił sobie, że aktualnie przeżywa swoją dziewiętnastą w życiu sesję :D Choć wobec takiego wyniku moja kariera uczelniana może się schować, postanowiłam nie być gorsza i właśnie policzyłam, że pracuję już mniej więcej od 13 lat :D W tym czasie zdążyłam być: ekspertem od ręcznie robionych laurek, robolem na taśmie w fabryce, inwentaryzatorem, sprzedawcą, a potem kierownikiem w sieci telekomunikacyjnej, pomocnikiem w centrum ogrodniczym, logistykiem, asystentem i marketingowcem. Co ciekawe, jak na razie największy staż mam w laurkach :D 

Rany, ten tydzień mnie zniszczył. I psychicznie, i fizycznie. W pracy wiadomo, ciągła przeprawa z półgłówkami, za to na siłowni zaliczyłam swój pierwszy spinning w wersji interwałowej (rany, jaką ja profesjonalną nomenklaturą teraz zajeżdżam, szpan na maxa) i prawie zeszłam, w połowie miałam momenty jęczenia z wysiłku, dobrze, że tam leci taka głośna muza :D

A propos muzy - jakieś 3 miesiące temu wypiął się na mnie głośnik zewnętrzny w telefonie. Zwyczajnie i bez ostrzeżenia nagle przestał działać. Najpierw byłam tym faktem głęboko oburzona, ale potem tak przywykłam, że oddałam telefon na gwarancję dopiero dzisiaj i to wyłącznie dlatego, że wszyscy mi o tym marudzili. Ja tam byłam całkiem szczęśliwa bez dzwonka :D 
W związku z powyższym pożyczyłam od Lessy jej stare ustrojstwo, aby posłużyło za zastępstwo. Poustawiałam wszystko ładnie, łącznie z tapetą, po czym zaczęłam naukę pisania. I zonk. Po paru smsach z Bosską uzmysłowiłam sobie, że... nie mam dźwięku nadejścia wiadomości :D Co ciekawe, wszystkie inne dźwięki działają, więc zupełnie nie wiem, co jest nie tak. Najwyraźniej telefony w mojej obecności z jakiegoś powodu - liczę na to, że z zachwytu - stają oniemiałe :D

Czego ostatnio zupełnie nie można powiedzieć o mnie samej. Nie dalej jak parę dni temu, godzina 0:10, a ja przy zgaszonym świetle układam sobie bliżej niesprecyzowany układ choreograficzny (czyt. strzelam w nieskoordynowany sposób wszystkimi kończynami i macham głową aż do momentu łupnięcia w szyi). Podzieliłam kompletną fazę połowy świata i daję się codziennie ponieść fali energii, przetaczającej się przez piosenkę Pharrella Williamsa. UWIELBIAM JĄ!!! I ogromnie podoba mi się inicjatywa robienia na wzór jego klipu teledysków z różnych miast naszego globu. Oczywiście Poznań również przyłączył się do zabawy, a jej efekty możecie obejrzeć TU. Polecam bardzo! Filmik emanuje radością, a ciało samo podryguje w takt. Sprawdźcie, przyznacie mi rację :) Kocham moje miasto!!!

Na koniec jeszcze chciałam się pochwalić. Mianowicie moja wybuchowa akcja w firmie, zdaje się, przypomniała jej o istnieniu prawa pracy, na czym zaczynają korzystać również inni. Dzisiaj np. kadry same z siebie pokornie powiadomiły koleżankę, na jakim etapie jest jej aneks do umowy, co do tej pory nie zdarzało się NIGDY. Moje zwycięstwo moralne widocznie ma wydłużony termin :D Postanowiłam więc nagrodzić się za tak owocną walkę i w sklepie kupiłam, co następuje: bagietkę, lazur błękitny, camembert, łososia wędzonego, nerkowce i awokado. Po wyłożeniu całości na taśmę przy kasie sama siebie uznałam za obrzydliwego i wkurwiającego normalnych ludzi burżuja :) Ewentualnie można to jeszcze nazwać byciem singlem po awansie i podwyżce (choć niestety minimalnej z minimalnych) :D

Aktualnie zaś sączę cydr gruszkowy, półleżąc na kanapie w miłej muzycznej aurze, otulona ciepłem lampek choinkowych. Weekend!

12 stycznia 2014

Melodia myśli

Cicho. Cisza.

Lubię te chwile. Niby otępiałe, ciężkie. Niby spokojne, radosne. Niby rozedrgane, niby proste jak strzała. 

Po prostu siedzę i moje myśli płyną. Tak niesprecyzowane, że aż trudne do przelania na cokolwiek. Trudne do zapamiętania. Nie gonitwa, spokojny nurt. Omywają brzegi, dotykają nieśmiało trzciny i pałek wodnych, niczym czułki cofają się od jednego drgnięcia, odbijają od betonowych schodków, krzyżują z innymi prądami, szepcą pluskiem nieśmiało.

Tyle przyjemności w życiu.

Rozmyślam. O tym, jak będzie wyglądać moje ciało na starość. Czy będę stara. Czy dożyję. Czy ktoś dożyje ze mną razem. Czy doświadczenie nie zmieni mnie w kupkę cynicznego połączenia węgla i wody. Czy będę wesoła, czy zmęczona. Czy komuś pomogę. Czy ktoś pomoże mnie. Czy będę dobra. Czy jestem dobra.

Cicho. Cisza. 

Sterta wspomnień, usypana górka wspaniałych, złe zakopię. Czy istnieje większa przyjemność niż mnożenie jej w pamięci umysłu? 
W marzeniach dzieją się fantastyczne rzeczy, ale prawda przerasta oczekiwania. Tyle się może zdarzyć, tyle musi się zdarzyć, samo dobre musi. Będzie.

Tyle przyjemności w życiu. 

Zawieszam się nad prostymi czynnościami. Ich prostota jest pięknem, które celebruję. Mowa, słuch, wzrok, smak, dotykanie, zapachy. Fenomen kojarzenia słów i ich znaczeń, używania właściwych i uczenia się nowych. Kto wymyśla słowa? Od czego zależy, czy słowo się przyjmie? Dlaczego są słowa piękne i takie, których nie chciałoby się znać? Czy w ogóle nie jest to tylko moje wyimaginowane odczucie? Czy komukolwiek prócz mnie niektóre słowa wręcz przeszkadzają, ranią niemal fizycznie? A może to nie słowa, tylko ich znaczenie, które rzutuje na ich postrzeganie?

Dziś jednak cicho. Cisza. Dobre słowa. Melodyjne jak Orkiestra, Wielkie jak wzruszenia.

6 stycznia 2014

Nudna

Stoimy sobie w McDonaldzie, gdy nagle pojawiają się: ktoś a'la Arab, Hindus i Czarnoskóry.

Nowoczesna wersja Trzech Króli ;)

Byłam dziś na mszy. Miewam takie zrywy, głównie w okresie świąt, żeby sobie pośpiewać kolędy. Tym razem nie pośpiewałam. Nie byłam w stanie, od momentu, gdy usłyszałam chór dziecięcy, z pełnym akompaniamentem gitary, skrzypiec, trąbki, cymbałków i puzonu. Ta rytmika, siła instrumentów i radość z tego wszystkiego wypływająca odebrały mi głos. Gdyby nie to, że miałam makijaż i z całych sił się hamowałam, przeryczałabym całe 45 minut :D Nie bardzo ogarniam, co zacz, ale ostatnio wyję od byle czego, potrafi mnie wzruszyć nawet głupia reklama, a przy wieściach o tym, że ktoś komuś pomógł, to po prostu całe strumienie płyną :D Czasem aż mi głupio w towarzystwie, gdy oglądam coś w tv i nagle fontanna, a ja nie mogę na to nic poradzić. Co ciekawe, najwięcej łez wylewam przy tych fajnych wiadomościach. Nie wiem, czy to dobro świata mnie tak przygniata, czy po prostu zaczynam menopauzę ;) Cóż, patrząc po ilości seksu, faktycznie można mnie zakwalifikować do babć...

Trochę mi brakuje faceta. Z drugiej strony dzisiaj w knajpie spojrzałam na parę, która ewidentnie miała pierwszą randkę. Nudną jak skurwysyn, z tego, co zdążyłam zaobserwować. A my tam obok o seksie, wizytach u ginekologa, kupie, porodach... Biedacy, źle trafili z towarzystwem :D Ale jak sobie pomyślę, że znów miałoby mnie to czekać, te pierdy wciąż takie same, te nudne pitu pitu o niczym, a potem i tak znów klapa... Niee. Nie, nie, nie, nie, nie. Nie.
Może na wiosnę ;P

Znów zaczęłam śnić. Ostatnio mnie i moich znajomych goniły rekiny. W końcu jeden komuś oderwał nogi, więc ktoś tam ten kadłubek holował do brzegu, a rekiny rzuciły się za nimi. To nie było miłe ze strony mojego mózgu, naprawdę... Za to w tramwaju przyśniło mi się, że miałam gadającego osła :D Niestety nie pamiętam, co zdecydował się powiedzieć, bo obudził mnie mój własny chichot :D
Tak mi się skojarzyło teraz: co mówi papież po skończonej rozmowie przez telefon komórkowy? 
Papa mobile :D Durne, ale cieszy :D

A wiecie, że są ludzie, którzy zjadają taką piankę materacową? Albo tacy, którzy sprzedają odchody gwiazd? Najbardziej mnie jednak zdumiewają ci, którzy to kupują :| Czasem myślę, że naprawdę jestem w chuj nudna :D

Ale z dupy ten wpis. A tam :D

4 stycznia 2014

Bum, kurwa!

Bosska swego czasu uświadomiła mi bardzo interesującą cechę mojego charakteru, z której zupełnie nie zdawałam sobie wcześniej sprawy.

Mianowicie podobno jestem wyjątkowo miłą, uprzejmą i niezwykle cierpliwą osobą. Potrafię bardzo dużo znieść, zmilczeć, na wiele rzeczy machnąć ręką, długo pobłażać.
Ale niech tylko ktoś ostatecznie przeciągnie strunę. Przekroczy nieprzekraczalną granicę. Spróbuje mnie w jakiś sposób urazić, nie daj Boże obrazić, albo zwyczajnie olać. Niech tylko poczuję, że w moim kierunku dzieje się coś wysoce krzywdzącego - zresztą nie tylko w moim, bo mam takie dni "z misją", kiedy moje dzikie poczucie sprawiedliwości roztacza się też na ważnych dla mnie ludzi.

Wtedy ścieżki są dwie. Albo eksploduję pokazowo (stosunkowo rzadkie), albo zacinam się jak osioł na swoim i tak długo będę krążyć wokół ofiary, aż jej nie strawię na zimno. W tym stanie nie ma dla mnie żadnych, kompletnie żadnych przeszkód, zmiatam słowami z powierzchni wszystko, co się nawinie, rąbię - rzecz jasna w pełnej kulturze, bez krzyku - prawdę prosto w mózg, każdy argument odpieram lodowato z prędkością karabinu, dodając dziesięć kolejnych, co doprowadza rozmówców na skraj zdumienia i zaszokowania faktem, że ktoś tak niewinny i łagodny nagle potrafił zmienić się w uzębionego, syczącego potwora. Nie dbam wówczas zupełnie o to, co się stanie potem, czy ktoś skoczy mi do gardła, czy mnie wyjebią z pracy, czy nawet świat pójdzie w pizdu, najważniejsze jest wyrazić swoje niezachwiane zdanie, powiedzieć, jak bardzo coś mi się nie podoba, jakie jest głupie, nie fair, niewłaściwe, jak bardzo łamie reguły gry i że czegoś zwyczajnie nie zrobię, bo to niezgodne z moimi zasadami, nie i chuj. Uruchamia mi się wtedy żelazna konsekwencja - żadnych kompromisów, moje musi być na wierzchu.

Zdaję sobie sprawę, że trąci to trochę brakiem instynktu samozachowawczego, ale zapewniam, że w normalnych warunkach mam go aż w nadmiarze - natomiast warunki wyjątkowe nie są po to, by się asekurować, lecz działać! Wychodzę z założenia, że nie wolno dać sobą pomiatać. Można ze mną wszystko załatwić, byleby odbyło się w przyjemnej atmosferze, bez nacisków, w atmosferze szacunku. Nawet na przeginanie przymknę oko raz, drugi, trzeci, piętnasty. Ale szesnasty już się nie odbędzie. W zamian nadejdzie apokalipsa.

Apokalipsa nadeszła wczoraj. Apogeum szarpania się nawet nie o warunki, tylko o samo otrzymanie aneksu do umowy ostatecznie poruszyło sznurki i już nie było odwrotu. Wybebeszyłam szefostwu, co mnie i innych uwierało, uświadomiłam dobitnie, acz oczywiście do wyrzygania kulturalnie, brak logiki w pewnych kwestiach, i oczywiście powiedziałam, czego nie zamierzam robić :D Wspominałam niedawno o idiotycznym zadaniu, które mi przydzielono, a przez które chciałam odejść z pracy. No to się go niniejszym z hukiem pozbyłam :D I gdyby kazali mi teraz tłumaczyć się z mojej, jak by nie patrzeć, delikatnej niesubordynacji, przed zarządem, prezesem, albo nawet przed samym Panem Bogiem, to bym to kurwa zrobiła z dziką ochotą, żeby tylko móc komuś jeszcze mentalnie przywalić! I wiecie co? JAK ZAWSZE w takiej sytuacji, mam KOLOSALNE poczucie zwycięstwa moralnego. Nie pozwoliłam im zamieść sprawy pod dywan, nie poszłam jak cielę na postronku za pastuchem, przyjebałam bez kompleksów i nawet jeśli to nic nie da, jestem dumna z mojego charakteru i osobowości, która nie zgadza się na byle jakie gówno. Póki mogę, póty nie zamknę się grzecznie z podkulonym ogonem dla czyjegoś dobrego samopoczucia. To jeszcze nie koniec, muszę to jeszcze dostać na piśmie, ale niech już wiedzą, że też potrafię być twarda i że MNIE SIĘ TAK NIE TRAKTUJE. I nikt mi nie wmówi, że źle robię - ryzykuję, owszem, lecz ryzyko w imię zasad opłaca się zawsze, niezależnie od najbliższych konsekwencji - ponieważ dzięki niemu mogę spokojnie patrzeć w lustro i nie czuć się poniżona. Wierzę we właściwość mojego postępowania, jestem w stanie bronić tego zdania aż do samego końca świata i w takich momentach po prostu WIEM, że mogę wszystko, że to ja tu jestem bogiem.

A wszystkim, którzy zechcą mi powiedzieć, iż życie jeszcze nauczy mnie pokory - odpowiadam, że życie kocha niepokornych. I życzę odwagi. Bo to wspaniałe, dające poczucie ogromnej mocy, kosmicznej energii i satysfakcji uczucie.

Jedyna słuszna piosenka na dziś: THE WORLD IS MINE!

1 stycznia 2014

Dedykacja

Podsumujmy rok, bo wart jest tego!

Właściwie zawierał w sobie niemal wszystko to, czego chcę od życia. Szalony seks w pierwszych miesiącach, monstrualne zakochanie w środku roku, natłok imprez, podróży i życia przez wielkie Ż w drugiej połowie, a dokładnie przez całość - LUDZIE. Cudowni, specyficzni, niepowtarzalni, lojalni. MOI.

Ustaliłam rekord wyjazdów bez pogodowych niesnasek. Wyszło jakoś niechcący, bez planów, pewnie dlatego musiało się udać. Nie wiem, który był najlepszy. Każdy miał coś najlepszego. Każdy oznaczał wolność, piękno i radość - nawet ten leczący zranione serce. Góry zimą oczarowały mnie tak bardzo, że już chcę do nich wracać. Holandia wraz z przepięknym ogrodem była moim spełnieniem marzeń. Morze z rodziną ukoiło tęsknotę i powoli przywróciło mnie do żywych. Kobiecy Hel uderzył jak cudowne preludium do przygody, w którą wdarliśmy się w Pradze - idealnie Strzelcowej, idealnie gorącej i idealnie kpiąco letniej. Praga z kolei była uwerturą do wyjazdu życia. Chyba każdy z nas obawiał się tego szalonego pomysłu z Rodos. Rzeczywistość przerosła oczekiwania, dając nam to, o czym tak długo marzyliśmy - prawdziwe, nieskrępowane, rozpasane bycie sobą. Berlin zaś ukoronował dzieło, upijając śmiechem i prawdziwym swojskim ciepłem.

Pomniejszych wyjazdów nie zliczę. Jak co roku Gardenia, działkowanie, gorąca noc nad jeziorem, mnóstwo imprez. Dużo ruchu, bieganie, spinning, niezliczone spacery. Dziesiątki zdjęć, tysiące myśli, słów, rozmów. Aż sama się dziwię, że to wszystko zmieściło się w jednym roku, przy moim jednoczesnym ukochaniu samotnych wieczorów ;) Ma to zapewne związek z niezwykle istotną dla mnie sprawą - mianowicie bardzo mało chorowałam. Po zeszłorocznej masakrze zdrowotnej ten rok zamknął się wyłącznie w pomniejszych dolegliwościach. Chuj z tym, że od niedzieli mam chore zatoki ;) Nieważne! To może być tylko dobra wróżba ;) 

I choć nie wszystko wyszło właściwie, chociaż nadal są dziedziny, w których poniosłam porażki lub w których odczuwam - że się posłużę eufemizmem - pewien niedosyt ;), przez dużą część 2013 byłam szczęśliwa. Zawdzięczam to sporej ilości pracy nad sobą, ale przede wszystkim - LUDZIOM.
To był ich rok. Mojej rodzinie i przyjaciołom, i wszystkim, którzy mi dobrze życzą - w których wliczam oczywiście również moich drogich Czytelników :) - mogę dziś szczerze z głębi serca powiedzieć: wielkie dzięki. Za to, że byliście i jesteście. I mam jedno najważniejsze życzenie na 2014 - bądźcie dalej. Ze mną. Razem możemy wszystko.

Z dedykacją - KLIK