Pewnego pięknego letniego piątkowego popołudnia postanowiłam pójść do pobliskiego parku, aby zażyć nieco słońca i odpocząć po trudach całego roboczego tygodnia. Ubrałam się totalnie swobodnie, czyli w krótkie dresowe spodenki, pomiętą koszulkę, czapkę z daszkiem, włosy związałam w warkocz, zabrałam książkę, koc, a ponieważ gdzie indziej trawę spowijał cień, rozłożyłam się z całym majdanem dość nietypowo jak na mnie, czyli stosunkowo blisko alejki (zazwyczaj wolę się przy takiej okazji trzymać z dala od ludzi, co by nikt nie obserwował, jak się pocę, odganiam robale i takie tam). Poza tym zaraz sobie wyjaśniłam, że przecież kogo to właściwie obchodzi, gdzie legnę, skoro i tak nikt mnie NIGDY nie zaczepia. Położyłam się na ciepełku, torbę podłożyłam pod głowę, zdjęłam okulary, czapką zasłoniłam calutką twarz, żeby mi słońce nie świeciło w oczy, natomiast brzuch odsłoniłam, by się trochę dosmażył. Ptaszki śpiewały, jednostajny szum od ulicy koił nerwy, gorąco rozlewało się po całym ciele, a wszystko razem skutkowało tym, że totalnie odpłynęłam. Było pięknie.
Nagle przez fantastyczny, leniwy sen przedarło się jakieś dziwne, niepokojące uczucie. Uczucie sugerujące, że ktoś stanął obok mnie i mi się przygląda.
Zanim zdążyłam się na dobre rozbudzić, gdzieś nade mną zawisło wypowiedziane przez osobnika płci męskiej "cześć". W półśnie odchyliłam czapkę z twarzy, słońce uderzyło mnie prosto w oczy, spojrzałam zatem na mówcę jednym, i to na dodatek tym słabszym, więc można powiedzieć, że nic nie zobaczyłam, ale ponieważ jestem dobrze wychowana, a poza mną nie było w tym miejscu żadnej innej potencjalnej ofiary, odparłam grzecznie "cześć". I niemal w tym samym momencie usłyszałam, że "ależ jestem śliczna, nigdy w życiu nie widział kogoś tak pięknego" (przypominam, że wyglądałam szalenie wyjściowo, a mojej zgrzanej i czerwonej facjacie z pewnością należały się słowa najbardziej entuzjastycznego uznania). Nie uwierzyłam specjalnie, niemniej podziękowałam równie grzecznie, zastanawiając się niemrawo, kto to do diabła jest; po paru sekundach doszłam do wniosku, że półsen to stan usprawiedliwiony i mogę zadać to pytanie na głos, oczywiście znów w grzecznej formie. Dowiedziawszy się, że nie, nie znamy się, usiadłam gwałtownie, gorączkowo próbując sobie uświadomić, czy przypadkiem nie mamrotałam czegoś lubieżnego przez sen, bo jakoś wydawało mi się niesłychane, że obcy facet zagaduje mnie ot tak po prostu. Ponadto poczułam cień irytacji, że zepsuł mi chwilę mojego relaksu i całkiem przyjemne majaki z pięknymi krajobrazami; na dodatek wpadło mi do głowy podejrzenie, że może gościu chce mnie okraść w biały dzień, zatem przysunęłam się do torby, a ten nagle usiadł sobie bez pytania na moim kocu, po czym bez zbędnych ceregieli zaczął mnie wypytywać, co robię, gdzie mieszkam, czym się zajmuję, gdzie pracuję; wszystko razem wyjątkowo mi się nie spodobało, więc stanowczo odparłam, że nie udzielam takich informacji byle komu. Niezrażony, zaczął opowiadać historię swojego życia, pracy, bycia wplątanym w aferę narkotykową (!), zadał mi nawet głębokie pytanie pt. co bym wybrała, życie czy pieniądze - i to nie było najwyraźniej pytanie retoryczne, zważywszy że kontynuował wypowiedź dopiero wtedy, gdy głośno i wyraźnie zdecydowałam się na życie. Siedziałam jak na jakimś haju, z miną "what the fuck", i słuchałam, starając się uszczypnąć, żeby ten dziwny sen już się skończył, bo to nie mogła być przecież rzeczywistość. Na dodatek, ponieważ wyszłam na dwór niewydepilowana, zajmowałam pozycję nader niewygodną, tj. bez mała oblepiałam rękoma nogi, żeby absztyfikant nie zauważył mojego haniebnego zaniedbania, co mnie w końcu wkurwiło i zmobilizowało do modłów o to, by chociaż raz ktoś zadzwonił do mnie w odpowiednim momencie i koniecznie zażądał, żebym wróciła do domu. Wybłagałam!! Zadzwoniła mama i poprosiła, żebym przyszła, na co zerwałam się z dzikim zapałem i prawie pieśnią dziękczynną na ustach, mało brakowało, a odtańczyłabym krakowiaka i polkę galopkę z radości; a ten oczywiście się przyssał i nie dość, że mnie odprowadził (na szczęście spławiłam go w bezpiecznej odległości od domu), to jeszcze zaczął mnie namawiać na spotkanie dziś, teraz, zaraz, natychmiast. Gdy grzecznie (znów!) odparłam, iż teraz nie bardzo, bo sam widzi, wzywają, ale może innym razem, zaczął napierać, a dlaczego nie dziś, a co będę robić, a czy naprawdę nie mogę, ale co naprawdę będę robić, czemu nie chcę się spotkać, czemu nie mogę, jakie mam plany, a może zmienię etc., i tak dobre parę minut się przepychaliśmy, aż mnie znudził, w resztkach sennej pomroczności dałam mu nr telefonu i praktycznie uciekłam.
Całe zdarzenie jawiło mi się jako tak niesamowicie abstrakcyjne, że po paru godzinach byłam w stanie przysiąc, iż nie wydarzyło się naprawdę, zwłaszcza że koleś nie dzwonił, nie pisał cały weekend, za co zresztą byłam szczerze wdzięczna. Doszłam do wniosku, że zapewne uczęszczał na jakiś kurs uwodzenia i w ramach ćwiczeń musiał uzbierać określoną ilość numerów telefonu od różnych lasek, co miało podbudować jego ego, bez ciągu dalszego. Pogodziłam się z tą w sumie dość wesołą myślą - aż tu w niedzielę wieczorem dostaję smsa z bramki internetowej, napisanego w formie telegramu, czyli jakby jednym tchem całkowicie bez znaków przestankowych, zawierającego imponujące streszczenie naszego spotkania ("witaj piękna poznaliśmy się w pt jak opalałaś się w parku ja wracałem rowerem do domu dałaś mi nr co u ciebie") i wyjaśnieniem, dlaczego milczał. Otóż... nie miał doładowanego konta :D Ale się chłop postarał i napisał z tej bramki, że na pewno doładuje za dwa dni :D Nie muszę chyba nikomu objaśniać, jak ogromnie mnie to interesowało, milczałam zatem zawzięcie, nie odebrałam również telefonu (prawdomówny, faktycznie doładował :)), po czym po tygodniu dostałam sms, wróć! telegram, znów z bramki internetowej (co sugerowało, że może jednak był na tym kursie i dostał nowe zadanie, skoro znów się wyprztykał z kasy) treści: "Cześć co u ciebie dzwoniłem nie odbierasz co u ciebie pozdr" :) Osobiście uważam, że powinien zakończyć słowem "cześć" i wtedy by się cała wypowiedź tak ładnie zamknęła w pętlę słów, ale najwyraźniej nie chciał być nachalnie oryginalny ;)
Być może się czepiam. W sumie nic złego nie zrobił, wszak zagadać laskę ludzka rzecz; jednak okoliczności i sposoby wybrał sobie doprawdy osobliwe. I na pewno nie pomógł mu fakt, który uświadomiłam sobie, gdy tylko pozbyłam się chwilowego zaćmienia - mianowicie że poderwałam faceta, po pierwsze ŚPIĄC, po drugie śpiąc wprawdzie z odkrytym brzuchem, ale za to całkowicie zakrytą głową. Choć może jest to jakiś patent na przyszłość ;)